Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Zygmunt Kawecki, Wysadzenie pociągu koło Kasiny Wielkiej


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Zygmunt Kawecki ps. "Mars"
[w:] Wojenne i powojenne wspomnienia żołnierzy Kedywu i Baonu Partyzanckiego „Skała”, Tom I, Wyd. Skała, 1991



Działalność dywersyjna przeciwko Niemcom, prowadzona przez Kierownictwo Dywersji AK – t.zw. KEDYW, musiała być dokładnie przygotowana. Nie mniej w szeregu akcjach, w których uczestniczyłem, zawsze występowały jakieś nieprzewidziane okoliczności, które miały bądź negatywne bądź pozytywne znaczenie dla wyniku wykonywanego zadania.

Nic też dziwnego, że przeprowadzenie akcji, łącznie z jej przygotowaniem wymagało wielkiego napięcia nerwowego oraz zmuszało w wielu przypadkach, mimo starannego zaplanowania zadani, do improwizacji.

Jako jeden z przykładów dywersyjnej działalności opiszę akcję wysadzenia pociągu w dniu 2 sierpnia 1944 r. w pobliżu stacji kolejowej Kasina Wielka, którą przygotowywałem i realizowałem w charakterze dowódcy.

Z końcem lipca 1944 r. będąc inspektorem KEDYWU (m.in. specjalista d.s. minerskich) w Okręgu Krakowskim, otrzymałem rozkaz dowódcy okręgu AK wysadzenia pociągu na jednotorowej linii Nowy Sącz-Chabówka.

Dowództwo Okręgu planowało w nocy z 1 na 2 sierpnia przecięcie 3-ch linii kolejowych z Krakowa do Lwowa; z Suchej do Nowego Sącza oraz z Częstochowy do Kielc, którymi Niemcy przesyłali transporty wojskowe na front wschodni.

Rozkaz przewidywał wykonanie akcji przy współudziale ludzi i środków 2 Obwodu Myślenickiego AK, dowodzonego przez Komendanta Obwodu „Kościeszę” - Wincenty Horodyński.

Do akcji wyznaczono patrol z Oddziału Partyzanckiego KEDYW-u „huragan” oraz Oddział terenowy AK „Śmiały”, natomiast materiał minerski do wysadzenia torów miałem otrzymać z placówki AK w Lipnicy Murowanej pochodzący ze zrzutu lotniczego.

Udałem się najpierw pociągiem z Krakowa do Tymbarku na rozeznanie trasy kolejowej. Na podstawie studiów mapy i oględzin z pociągu wybrałem miejsce akcji w odległości ok. 2 km na wschód od stacji Kasina Wielka (w kierunku stacji kolejowej Dobra). Następnie udałem się pieszo do Lipnicy Murowanej. Po skontaktowaniu się na odpowiednie hasło z dowódca Placówki otrzymałem zapewnienie, że otrzymam materiał wybuchowy plastyk wraz z zapalnikami, lontami etc. dla wykonania miny.

Chciałem też uzyskać materiał dla sporządzenia butelek zapalających. Oprócz benzyny i kwasu siarkowego potrzebny był chloran potasu, którego niestety w Lipnicy Murowanej nie mogłem uzyskać. Wypożyczyłem zatem rower i udałem się do znajomego aptekarza w Gdowie, mgr Krzyżanowskiego, który z dużym narażeniem dostarczał AK-owcom niezbędne lekarstwa i materiały farmaceutyczne.

Przybyłem do Gdowa w dzień targowy ok. godziny 10-tej. Apteka znajdowała się w budynku przyległym bezpośrednio do rynku i wjazdowej ulicy od strony Wieliczki. Mniej więcej w kwadrans po moim przywitaniu się z mgr. Zygmuntem Krzyżanowskim usłyszeliśmy od strony rynku wystrzał z pistoletu i zobaczyliśmy, że ludzie uciekają w popłochu z rynku. Jak się okazało podczas jarmarku na rynku został wykonany przez dwóch partyzantów z oddziału „Huragan” wyrok na konfidencie niemieckim.

Po upływie około godziny, ponieważ wydawało się, że na ulicach nie ma ruchu i jest spokój w miasteczku, zebrałem słoik z ok. 1/4 l chloranu potasu, włożyłem go do wewnętrznej kieszeni kurtki i pojechałem na rowerze w kierunku Łapanowa. Gdy tylko ujechałem ok. 400 m t.j. minąłem kościół i wyjechałem ca zakręt drogi, nagle wpadłem na tyralierę zorganizowaną przez miejscową żandarmerie, granatową policję oraz znajdujące się aktualnie w Gdowie oddziały wojskowe. Tyraliera ta wyruszyła od strony Raby, przeszukując dokładnie wszystkie domy, rewidując wszystkich napotkanych ludzi etc. Nie miałem żadnej możliwości ucieczki i zostałem zatrzymany przez prowadzącego obławę komendanta żandarmerii. Zażądał ode mnie dokumentów - na szczęście nie robiono mi rewizji. Słoik z chloranem potasu był wystarczającym powodem do aresztowania mnie i przeprowadzenia dochodzeń z wiadomymi skutkami.

Miałem podrobiony dowód osobisty (Kennkartę) na nazwisko Kozłowskiego i fałszywe zaświadczenie pracy w jakiejś firmie transportowej w Krakowie. Na zapytanie co robię w Gdowie opowiedziałem po niemiecku, że jestem delegowany służbowo do kołodzieja w okolicy Gdowa, który ma naprawiać koła do wozów naszej firmy.

Uratował mnie wtedy pozorny spokój moich wyjaśnień i niemiecki język, który wzbudzał zaufanie u okupantów.

Komendant żandarmerii trzymał moje dokumenty, patrzył na mnie przenikliwie, zastanawiał się i w końcu powiedział: „Also fahren sie weiter”. - Miałem nogi jak z waty i z trudem wsiadłem na rower aby bez dalszych przeszkód dojechać do Lipnicy Murowanej.

Dalszy etap moich przygotowań do akcji był dla mnie bardzo denerwujący. Musiałem przetransportować materiały minerskie z Lipnicy Murowanej w rejon wzgórza Łysiny, gdzie znajdował się Oddział „Huragan”.

W tym celu w Lipnicy wynająłem furmankę, którą w dzień bez jakiejkolwiek osłony, będąc nieuzbrojony, jechałem ok. 40 km z Lipnicy Murowanej przez Muchówkę, Łaktę, Tarnawę, Raciechowice do Lipnika. Był to niewątpliwie bardzo ryzykowny przejazd, bo w każdej chwili można było spotkać się z patrolem niemieckiej żandarmerii, z konsekwencjami tragicznymi dla wykonywanego zadania i dla mnie osobiście.

Ta, z pozoru nieatrakcyjna, czynność transportowania materiałów minerskich była może specjalnie dla mnie trudna i denerwująca, gdyż nie byłem przyzwyczajony do codziennej pracy bohaterskich łączniczek, które w latach ponurej okupacji wykonywały swoją działalność, przenosiły one broń, mundury, materiały konspiracyjne nie mając jakiegoś zabezpieczenia i nie bacząc na olbrzymie niebezpieczeństwo i konsekwencje na jakie się narażają. Przy spotkaniu z wrogiem ratowała je trzeźwość umysłu, niekiedy uśmiech lub łzy, ale często te metody zawodziły i spotykało je aresztowanie, śledztwo, katorga, obóz koncentracyjny lub wyzwoleńcza śmierć.

Wieczorem przybyłem na miejsce postoju „huraganu” w Lesie na Łysinie. Była to dla mnie chwila radosna, gdyż udało mi się szczęśliwie przewieźć materiały minerskie a poza tym dowódcą Oddziału „Huragan” był mój przyjaciel i kolega szkolny „Kuba” - Zbigniew Kwapień. Oddział „Huragan” znałem z przeprowadzonej z ramienia Dowództwa KEDYW-u - Okręgu Kraków w kwietniu 1944 r. inspekcji, podczas której przekonałem się o wysokich walorach bojowych i moralnych dowództwa i żołnierzy tego niejako wzorcowego oddziału partyzanckiego.

Na sąsiednim wzgórzu w Kamienniku był również ze swoim sztabem i kilkoma oddziałami komendant Obwodu „Kościesza”. Udałem się do niego, przekazując rozkaz d-cy Okręgu AK – „Gardy” - płk Edward Godlewski – o przeprowadzenie akcji w dn. 1/2 sierpnia wysadzenia pociągu i przerwania podkarpackiej linii kolejowej. Dowódca Okręgu zobowiązał KO „Kościeszę” do dostarczenia mnie wszelkiej pomocy koniecznej do wykonania zadania.

Ustaliliśmy , że akcję przeprowadzę z 8-io osobowym patrolem żołnierzy Oddziału „Huragan” a nadto „Kościesza” przydzielił , jako wsparcie, przynależny do Obwodu AK Myślenice Oddział terenowy „Śmiały”, dowodzony przez „Śmiałego” – Władysław Fajkowski. Równocześnie „Kościesza” zobowiązał się wypożyczyć na czas akcji samochód półciężarowy „opel Blitz”, który miał posłużyć patrolowi „Huragan” dla odskoku po akcji z rejonu Kasiny W. w rejon Dobczyc, aby umożliwić mu dołączenie do „Huraganu”. Bowiem w dniu 31 lipca Oddział „Huragan” miał opuścić zgrupowanie na Łysinie i Kamienniku i miał udać się na miejsce koncentracji oddziałów KEDYW-u w rejon Proszowic, celem utworzenia Baonu Partyzanckiego „Skała”. W pierwszym etapie przemarszu „Huragan” miał zatrzymać się w Kunicach, gdzie miał czekać na powracający z akcji kolejowej patrol.

W dniu 31 lipca udałem się do Raciechowic po odbiór przydzielonego mnie przez „Kościeszę” samochodu Opel-Blitz. Udałem się tam z kilkoma żołnierzami Dowództwa Obwodu bardzo dobrym samochodem terenowym 3-osiowym, 10-osobowym Skoda, który uprzednio należał do dowódcy Sonderdienstu w Krakowie i który został uprowadzony przez kierowców tej formacji do partyzantów. Ponieważ jechaliśmy w dzień drogami przynależnymi do t.zw. Rzeczypospolitej Myślenickiej byliśmy ubrani w polskie mundury wojskowe a samochód oznaczony był biało czerwoną flagą. Budziło to wśród ludności wielki entuzjazm i wzruszenie, czego m.in. miałem dowód, gdy zatrzymaliśmy się na chwilę pod karczmą w Raciechowicach, aby napić się piwa. Kiedy kończyłem pić podeszła do mnie młoda kobieta z dzieckiem na ręku i głosem pełnym wzruszenia, ze łzami w oczach powiedziała: „Panie poruczniku - proszę pozwolić mi napić się łyk piwa z kufla, z którego pił polski oficer, na tę okazję, aby zobaczyć polskiego oficera czekałam od 5 lat”.

Rezultat naszego wyjazdu był negatywny. Samochód Opel-Blitz, który zdobyto w potyczce z Wehrmachtem miał przestrzelony zbiornik benzyny i nie nadawał się do jazdy. Wróciłem zatem z powrotem na Kamiennik, aby interweniować u „Kościeszy” o przydzielenie do naszej akcji innego samochodu. Niestety okazało się, że w międzyczasie Komendant Obwodu wraz ze swoim sztabem zmienił miejsce postoju i moje starania o samochód były bezskuteczne.

Musiałem zająć się przydzielonym mi patrolem z „Huraganu” obejmującym osiem osób tj.: „Bronek” – Bronisław Molin (był zastępcą dowódcy „Huraganu” , „Ursus” – Zbigniew Marszałek, „Jastrząb” - Andrzej Czarnota, „Orlik” - NN, „Mirek” – Zbigniew Kostecki, „Zapalczywy” - Tadeusz Krzywdziak, „Bystry” - Tadeusz Bystrzycki, i „Zyga” - Zygmunt Kociemba. Dwaj ostatni byli chłopcami ok. 18-letnimi, od niedawna w partyzantce, ale pozostali byli doświadczonymi w akcjach partyzantami.

Przygotowaliśmy ładunek miny obserwowanej dla wysadzenia pociągu oraz butelki zapalające dla podpalenia wagonów i oświecenia terenu akcji.

Skontaktowałem się również z Oddziałem „Śmiały” i ustaliłem miejsce spotkania w dniu 1 sierpnie w pobliżu miejsca przewidzianego na akcję.

Kiedy szliśmy lasami i bocznymi drogami z patrolem rano w dn. 1 sierpnia z Kamiennika do miejsce akcji, napotkaliśmy w lesie ukryty znany nam samochód Skoda, który doskonale nadawał się do przeprowadzenia niezbędnego odskoku patrolu „Huraganu” po wykonaniu planowanej akcji.

„Bronek”, świetny kierowca, przekonał wartownika, który bez jedzenia przez całą dobę stał przy samochodzie, żeby pojechał razem z nami dla wykonania naszego zadania. Ułatwiło to nam dojazd do linii kolejowej Kasina W.-Dobra, gdzie po południu spotkałem się ze „Śmiałym” dla przeprowadzenia dokładnego rozeznania miejsca akcji.

Określiłem dokładnie miejsce, gdzie będzie wysadzony tor. Znajdowało się ono wśród lasu na pochyłości toru z kilkoma serpentynami, na których pociągi jadące z góry od strony Dobrej osiągały dość znaczne prędkości. Ładunek minerski miał być umieszczony na łuku toru, przy czym kilkanaście metrów dalej znajdował się jar z przepustem pod torami dla przepływu strumienia wody.

Określiliśmy pozycję RKM-u, z którego miał być ostrzelany pociąg oraz sposób sygnalizacji zbliżającego się pociągu. Ustaliliśmy również miejsce odskoku w lesie po akcji.

O zmroku spotkały się na miejscu odskoku patrol „Huraganu” i Oddział „Śmiałego”. Oddział ten liczący ok. 25 ludzi, zrobił na mnie duże wrażenie. W przeciwieństwie dodo dobrze umundurowanych, uzbrojonych i wyszkolonych partyzantów „Huraganu”, umundurowanie i uzbrojenie oddziału terenowego było bardzo zróżnicowane. Przypomniały mi się znane szkice uczestników Powalenia Styczniowego - oprócz względnie nowoczesnej broni, niekiedy żołnierze mieli obcięte karabiny (t.zw. urzyny), stare pistolety, bądź siekiery.

Na zbiórce przedstawiłem uczestnikom akcji jakie zadanie zostało nam powierzone przez dowództwo Okręgu AK i szczegółowo podałem zadania dla poszczególnych uczestników.

Pozycje ogniowe zajęliśmy ok. 22-ej przy czym „Mirek”, „Jastrząb” i „Orlik” założyli minę składającą się z dwóch ładunków plastyku, umieszczoną pod stopką szyny w ten sposób, by przy wybuchu wyrwać ok. 1 m szyny. Mina została zamaskowana i poprowadzony przewód elektryczny długości ok. 30 m do lasu, gdzie „Bronek” miał przy pomocy zapalarki odpalić ładunek w momencie kiedy ja, leżąc w pobliżu toru wystrzałem z rewolweru miałem dać znak, gdy lokomotywa pociągu będzie w odległości zaledwie kilku metrów przed miną.

Wyznaczyłem również dwóch sygnalistów, którzy mieli sygnalizować latarką elektryczną jazdę właściwego do wysadzenia pociągu. Jeden sygnalista był w odległości ok. 200 m, a drugi ok. 500 m w kierunku stacji Dobra. Uzgodniono, że gdy pojedzie właściwy pociąg, to dadzą dwukrotny sygnał światłem. Gdy będzie nieodpowiedni pociąg, np. 'osobowy z Polakami, to nie będą świecić.

„Śmiały” porozumiał się z kolejarzami na stacji Kasina Wielka, którzy mieli nas informować jakie pociągi jadą od stacji Dobra.

Niestety w tej sprawie otrzymałem ok. godz. 23.30 wiadomości niepomyślne. Ruch pociągów tej nocy miał być minimalny - nie będzie transportów wojskowych a jedynie tylko dwa pociągi. Pierwszy pojedzie pociąg osobowy z Polakami, a drugi transport ewakuacyjny warsztatów Kolejowych z Nowego Sącza, skąd Niemcy w ucieczce przed zbliżającym się frontem wywozili obrabiarki, maszyny i urządzenia etc. Miałem zatem wskazówkę, że mam przepuścić pierwszy pociąg i wysadzić drugi.

Tymczasem pociąg nie nadjechał. Rozstawieni w lesie wzdłuż torów żołnierze zaczęli drzemać. Około 1-ej w nocy otrzymałem następną wiadomość ze stacji Kasina Wielka, że pociąg ewakuacyjny z maszynami i taborami z warsztatów kolejowych z N. Sącza jest tak ciężki, że uszkodzony został tor na stacji Dobra i nie wiadomo czy pociągi pojadą.

Była to dla mnie wiadomość niezwykle pesymistyczna. Nie rozumiałem jednak dlaczego nie jedzie dotąd pociąg osobowy z Polakami, którego oczywiście nie wolno było mnie wysadzić.

Około godz. 2.30 posłyszeliśmy z oddali łoskot zjeżdżającego po serpentynach z kierunku stacji Dobra, pociągu. Równocześnie otrzymałem pojedynczy sygnał latarką. Byłem przerażony. Nie wiedziałem jaki pociąg z góry jedzie. Jeśli osobowy, to nie mieli świecić; - jeżeli towarowy, to mieli dać podwójny sygnał świetlny. Tymczasem otrzymałem sygnał pojedynczy! Pociąg pędził, był już w odległości kilkudziesięciu metrów. Wbijałem oczy w ciemny pociąg mając świadomość, że pociąg osobowy, ze względów przeciwlotniczych też nie będzie oświetlony. W ułamkach sekund zdawałem sobie sprawę, że jeśli przepuszczę pociąg towarowy, to nie wykonam tak ważnego zadania. Natomiast, jeśli się pomylę i wysadzę pociąg osobowy, to nastąpi wielka tragedia i natychmiast muszę strzelić drugi raz celując w usta własnej głowy.

Te ułamki sekundy były dla mnie, dla podjęcia przeze mnie decyzji, niesłychanie dramatyczne. Z największa intensywnością patrząc w ciemną masę lokomotywy i jadące po łuku toru wagony podjąłem błyskawiczna decyzję, że jest to właściwy pociąg, i gdy lokomotywa znalazła się na kilka metrów przed miną nacisnąłem spust pistoletu. W tym momencie „Bronek” odpalił minę.

Złoto niebieski błysk rozświetlił ciemności na ułamek sekundy, rozległ się huk detonacji, który odbił się kilkakrotnym echem po górach. Zobaczyliśmy niezwykłe widowisko, kiedy lokomotywa stoczyła się do jaru, wagony powyskakiwały z toru, zderzały się ze sobą, słychać było łomot wagonów, szczęk żelastwa, pisk hamulców kół, syk wydobywającej się z kotła lokomotywy pary itp.

Natychmiast odezwał się nasz RKM oraz pojedyncze strzały karabinowe. Widząc, że nie me strzałów w naszym kierunku ze strony załogi pociągu, krzyknąłem: „przerwać ogień” i następnie „naprzód”.

Żołnierze poderwali się i kilkanaście butelek zapalających rozjaśniło ciemności. Żołnierze biegną wzdłuż wagonów, sprawdzają ich zawartość. Okazało się, że złudne były nadzieje na zdobycie broni, amunicji, sort mundurowych, żywności itp. Pociąg składał się z dwóch lokomotyw, kilku tendrów i kilku wagonów, w których były tokarki, frezarki, narzędzia i materiały do naprawy wagonów.

W tej sytuacji dałem komendę do odskoku i po kilku minutach, na wyznaczonym miejscu leśnej drogi zjawili się wszyscy żołnierze. Dałem rozkaz odliczenia i okazało się, że są wszyscy i to bez jakiegokolwiek zranienia.

Niestety, zwłaszcza żołnierze z Oddziału „Śmiały”, byli trochę zawiedzeni, że akcja nie przyczyniła się do lepszego wyposażenia Oddziału.

W krótkich zdaniach oświadczyłem, że zadanie zostało wykonane, gdyż podkarpacka linia kolejowa została niezwykle skutecznie, zapewne na kilka dni, przerwana, a tym samym rozkaz Dowódcy okręgu AK został w 100 % wypełniony. Podziękowałem wszystkim uczestnikom za ich żołnierską postawę i pożegnałem Oddział „Śmiały”.

Na moją prośbę dowódca „Śmiały” przydzielił nam dwóch żołnierzy - kierowców, którzy mieli jechać z nami do Dobczyc i następnie odwieźć z powrotem samochód Skodę do sztabu KO „Kościeszy”.

Około 3-ej rano wsiedliśmy w 11-cie osób do Skody i „Bronek”, nie świecąc reflektorów, pojechał drogą z Kasiny Wielkiej przez Wiśniową w kierunku Dobczyc. Po kilkunastu kilometrach jazdy zacząłem się zwolna nerwowo odprężać. – Jednak nie na długo.

Kiedy po przejechaniu ok. 20 km byliśmy w odległości 200 m od rozwidlenia się dróg Dobczyce - Wiśniowa oraz Dobczyce - Raciechowice, wyjeżdżając z za zakrętu, nagle w ciemności zobaczyliśmy w poprzek drogi ustawione barykadę z drzew. Dzięki niezwykłej przytomności umysłu „Bronka” i jego umiejętnościom kierowcy, a także doskonałym hamulcom Skody, nie nastąpiła poważna kraksa.

W tym momencie usłyszałem znany mi donośny głos „Buka” - Zbigniew Banach - jednego z oficerów ze sztabu „Kościeszy”: ...”Trzy karabiny maszynowe na stanowisku – „Mars” - poddać się”!

Zasadzka została zorganizowana z rozkazu KO „Kościeszy”, który dowiedział się, że zabraliśmy do akcji samochód Skodę i nielogicznie sadząc, że chcemy go uprowadzić, w poczuciu swej bezwzględnej władzy w Rzeczypospolitej Myślenickiej, nakazał go w tak nieodpowiedzialny sposób odebrać.

Oczywiście nie mogłem dopuścić do jakiejkolwiek utarczki ogniowej i pod wpływem przemocy musiałem zgodzić się na rozbrojenie patrolu i na aresztowanie nas.

Sprawa zakończyła się dopiero popołudniu, po przeprowadzeniu nade mną sądu wojennego, podczas którego zażądano dla mnie wyroku kary śmierci. Udowodniłem wówczas, że nie miałem intencji uprowadzenia samochodu, a nadto przedostanie się wiadomości o naszym aresztowaniu do Oddziału „Huragan”, niewątpliwie wpłynęło na ostudzenie Komendanta Obwodu w jego sobiepańskim postępowaniu.

Patrol „Huraganu” wraz ze mną odzyskał broń i udaliśmy się pieszo, z mieszanymi uczuciami, w kierunku Dobczyc i Dziekanowic, aby połączyć się z O.P. „Huragan” i aby następnej nocy pomaszerować dalej, aż do Niepołomic.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi