Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Tadeusz Giebułtowski, Tkanina wspomnień


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Eugeniusz Giebułtowski ps. „Paździerz”
[w:] Wojenne i powojenne wspomnienia żołnierzy Kedywu i Baonu Partyzanckiego „Skała”, Tom II, Wyd. Skała, 1993.




Z biegiem lat, oczywiście już po okresie stalinowskim, zrazu nieśmiało, a jednak zawsze z pozycji „czerwonego olbrzyma” do „zaplutego karła” ukazywały się wzmianki o Armii Krajowej w prasie, rzadziej w radiu lub telewizji. Częściej miało to miejsce od 1980 roku, gdy naciski społeczeństwa polskiego w różnej formie wyrażały dezaprobatę, dla rządzących Krajem komunistów.

Za każdym jednak razem, gdy jakaś wzmianka o Armii Krajowej pojawiała się, budziła pośród akowskiej braci poruszenie i wspomnienia odżywały na nowo.

I tak było w roku 1987, gdy po „stanie wojennym” i stłumionym ale nie zlikwidowanym ruchu „Solidarności” w radiu, telewizji, prasie przypominano sobie o rocznicy 45-Iecia powstania Armii Krajowej. Środki tzw. masowego przekazu podawały, że w 1942 roku powstała Armia Krajowa. Nie podawano jednak genezy powstania. Duża część społeczeństwa, a zwłaszcza najmłodszego pokolenia, wobec przemilczania i fałszowania przed laty prawdy o organizacjach podziemnych, działających od pierwszych dni niemieckiej okupacji, przyjmowało datę 1942 roku za początek konspiracyjnej walki Narodu.

Uwypuklano natomiast wszelkie, komunistyczne lub zbliżone do nich formacje, które w okresie dużo późniejszym zaczęły działać w oparciu o pomoc ZSRR.

Akowcom zarzucano stanie z bronią u nogi. Bezspornym jednak faktem jest, że właśnie skrajnie lewicowe, komunistyczne organizacje nie tylko stały z bronią u nogi do czerwca 1941 roku, a więc niemal 2 lata, lecz współpracowały z niemieckim najeźdźcą. Ugody Stalin- Hitler, współpraca gestapo z NKWD miały tragiczny oddźwięk na terenie okupowanej Polski. Wyrażało się to w masowych aresztowaniach, na terenie całego Kraju, oficerów, podoficerów, inteligencji, działaczy społecznych, pracowników Policji Państwowej, przywódców różnych orientacji politycznych, osób związanych z wywiadem itd.

Tymczasem jest niezaprzeczalną prawdą, że jeszcze przed wybuchem wojny w 1939 roku, bo w kwietniu, były tworzone w naszej armii specjalne jednostki do działań dywersyjnych na zapleczu wroga. Jednostki te specjalnie szkolone i wyposażone składały się z przeważnie z bojowych, młodych oficerów zawodowych i nie tylko, bo byli również i oficerowie rezerwy. Tworzono je szczególnie w strefach przygranicznych Niemiec i ZSRR oraz Czechosłowacji. W rejonie Krakowa graniczącego z Czechosłowacją Tajna Organizacja Wojskowa (TOW) - tak bowiem zwały się utworzone jednostki dywersyjno-odwetowe - obejmowały obszar dawnego województwa krakowskiego i były dowodzone przez mjr. Jana Mazurkiewicza, pseudo „Zagłoba”, a nam znanego jako „Radosław”.

Wspominając o innych organizacjach powstających na terenie całej Polski, ź których powstał później Związek Walki Zbrojnej (ZWZ), przemianowany rozkazem Naczelnego Wodza w Armię Krajową dnia 14 lutego 1942 roku, trzeba zauważyć jak przewrotnym było wspominane na wstępie „uczczenie” przez peerelowskie władze 45-tej rocznicy powstania Armii Krajowej.

Osobiście składałem przysięgę wstępując do ZWZ na terenie Kielc, przed ppor. Zbigniewem Melanowskim - „Sokołem”, oficerem Służby Zwycięstwu Polsce. Pamiętam, mimo iż upłynęło wiele czasu, bo od marca 1940 roku, treść przysięgi:

„W Obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Panny, Królowej Korony Polskiej, kładę rękę na ten Święty Krzyż, znak męki i zbawienia i przysięgam, że wiernie i nieugięcie będę stać na straży honoru Polski, o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć będę ze wszystkich sił, aż do ofiary z mego życia. Wszelkim rozkazom władz Związku będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam cokolwiek by mnie spotkać miało”.

Przyjmujący przysięgę ppor. „Sokół” odpowiedział:

„Przyjmuję Cię w szeregi Żołnierzy Wolności Twoim obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku o odrodzenie Ojczyzny. Zwycięstwo będzie Twoją, nagrodą. Zdrada karana będzie śmiercią”.

I tak stałem się żołnierzem ZWZ aczkolwiek przed tą przysięgą, będąc w harcerstwie składaliśmy w 1940 roku ponowione Przyrzeczenie, obok klasztoru na Karczówce, pod krzyżem gdzie byli pochowani powstańcy z 1863 roku. Przyrzeczenie odbierał - pamiętam - dh Krzemiński. Zadania nasze były różne. Przyjmowaliśmy wysiedlonych z poznańskiego, wyszukiwaliśmy im kwatery, rozprowadzaliśmy ich po domach, zdobywaliśmy żywność. Zima wtedy była ciężka. Drogi zasypane ponad metrowymi zaspami, ulice były wąskie od zwałów śniegu odrzucanego na chodniki. Działaliśmy pod firmą Polskiego Czerwonego Krzyża. Niemcy i już pojawiający się w czarnych uniformach tzw. „Freiwillige Selbstchutz” (volksdeutche) z podejrzliwością patrzyli na setki młodych, brnących w śniegu, spoconych chłopaków i dziewczyn, ciągnących na saneczkach przemarznięte dzieci i „dobytek” wysiedleńców. Kielecczyzna żyła jeszcze działalnością „Hubala”. Pieczołowicie konserwowana i ukrywana broń pozostała po walkach 1939 roku. Każdy sprzęt, który mógł się przydać w okresie walki był cenny. Niezależnie od tego przechodziliśmy szkolenie z zakresu terenoznawstwa, przechodzenia bram miejskich, notowania symboli i numerów niemieckich samochodów, przekazując spostrzeżenia druhowi drużynowemu. Wstępując do ZWZ mieliśmy już pewną zaprawę. Otrzymałem, jak na mój młody wiek, dosyć odpowiedzialne zadanie, a mianowicie druk gazetki lokalnej „Duch Czynu” - później „Barykada”. Odbijaliśmy ją początkowo na taśmie szapirograficznej, potem na niezbyt sprawnym powielaczu, skrzypiącym niemiłosiernie. Mimo nadchodzącej wiosny nie było jeszcze tak ciepło, ażeby smar, którym powlekało się siatkę powielacza, był równomiernie rozprowadzony wałkiem. Stwarzało to czasem konieczność wielokrotnego „wałkowania”, nie mówiąc o zniszczeniu cennych arkuszy papieru, który odbieraliśmy z zakładu fotograficznego p. Rylskiej. Pieprzyku dodaje fakt, że odbijanie miało miejsce w tzw. „Tankstelle”, zaopatrującej przez całą dobę wehrmacht w paliwo. Napewno nie byłem jedynym kolporterem, bo i to miałem czasem polecone. Czwórka nasza, Jerzy Mularczyk, Zbyszek Pohl, Jurek Gil i ja, bywając u siebie niezbyt przestrzegała zasad konspiracji, nie zapominając jednak o koniecznej ostrożności wobec innych kolegów, o których nawet nie wiedzieliśmy, że należą do ZWZ. Transport do miejscowości leżących w promieniu 20-25 km odbywał się na rowerze, względnie zimą na nartach. Rzadziej jeździliśmy pociągiem wobec odbywających się łapanek osób handlujących żywnością. Miałem moc przeżyć z drukiem gazetek (pracowaliśmy nieraz, mimo godziny policyjnej do późna) i z kolportażem do pobliskich miejscowości. Niech świadczy o tym choćby przypadek jaki mi się zdarzył w okolicy mostku na rzeczce Silnicy, na zbiegu ul. Plantowej i Piotrkowskiej. Po prostu jadąc na rowerze i mając za paskiem gruby plik prasy na brzuchu, z jakichś tam przyczyn musiałem okraczyć rower, żeby stanąć i wtedy padła prasa na ziemię. A był wiatr i zaczął roznosić ją po ulicy. Ludzie zbierali i oddawali. Niektórzy zaczęli czytać. Na domiar złego nadjechał wojskowy samochód

niemiecki. Zatrzymał się. Ścierpłem, a w myślach przeleciało mi - gdzie jest najbliższa przechodnia brama? Niemiec jednak zatrzymał się, chcąc ułatwić zbierającym podnoszenie prasy. Zdenerwowany układałem ją starając się nie okazywać niepokoju. Niemiec odjechał. Wyjąłem z poza paska resztę prasy, dołożyłem zebrane egzemplarze, poprosiłem o sznurek w pobliskim sklepie i pojechałem na Herby do punktu odbiorczego.

Latem 1940 roku nastąpiły pierwsze aresztowania i to najbliższego otoczenia ppor. „Sokoła”. Aresztowano jego brata Janusza Melanowskiego i wiele innych osób, z którymi i ja byłem związany. Musiałem opuścić Kielce i po różnych tarapatach zamelinowałem się w Radomiu.

Tam poznałem i zaprzyjaźniłem się ze Stefanem Jerskim - „Samem” późniejszym dowódcą OP „Grom”. U niego zostawiłem też swojego „Visa”, którego później przywiózł do oddziału Alfons Gara - „Błysk” na polecenie „Sama”. Potem był Kraków gdzie nie mając kontaktu pracowałem dorywczo, aż do czasu, gdy zjawił się po ponownych aresztowaniach w Kielcach ppor. „Sokół”, który prowadził później w Krakowie Komórkę Legalizacyjną. Wtedy to na Słowiku pod Kielcami rozstrzelano mjr. dr Jana Bularskiego, teścia „Sokoła” oraz Bronka Niesiołowskiego. Niesiołowski był bratem Emilii; żony mojego brata Waldemara. Rozstrzelano wówczas również wiele innych osób. Któregoś dnia zjawił się w naszym domu przyjaciel mojego Ojca Stanisław Matuszyk. Pan Stanisław był, jak to się dzisiaj mówi „idolem” młodzieży w Oświęcimiu, gdzie przed wojną często przebywaliśmy u p. K. Pokrzywnickiej-Motowskiej, ciotki mego Ojca. Wysportowany, władający biegle językiem niemieckim, włoskim, słabiej francuskim i rosyjskim. Dobrze grał na fortepianie, miał przyjemny głos, był pogodny, pełen optymizmu. Podczas I-ej Wojny Światowej służył w wojsku austryjackim jako „jednoroczny”, potem w Wojsku Polskim w stopniu porucznika. Tuż przed wojną otrzymał stopień kapitana rezerwy. Pozostał na terenie Oświęcimia przez niemal całą okupację, przebywając przez długie tygodnie w Krakowie. Zamieszkiwał również na terenie Wieliczki, nie mogę jednak powiedzieć czy pod swoim nazwiskiem. Tam też ożenił się i przeżył tragedię osobistą związaną z sowieckimi sołdatami i najbliższą mu osobą.

Wracam jednak do związku służbowego jaki łączył mnie ze Stanisławem Matuszykiem – kpt. „Tajnym” używającym również pseudonimów „Osa” i „Twardy”. Był on szefem wywiadu „Kedywu” krakowskiego. Przed nim składałem po raz drugi przysięgę, już w wersji obowiązującej w Armii Krajowej, w marcu lub kwietniu 1942 r. Z jego polecenia podjąłem pracę jako inkasent w firmie spedycyjnej „Langer i Nadei”, będącej pod niemieckim „treuhänderem”. Równocześnie przechodziłem wraz z paroma osobami szkolenie podstawowych zasad pracy w wywiadzie. Obejmowały one: szkice topograficzne, kurs języka niemieckiego - dosyć pobieżnie, - zasady fotografii, znaki rozpoznawcze własne, ćwiczenia pamięciowe. Jako inkasent miałem prawo wstępu do różnych niemieckich firm, a nawet jednostek związanych z wehrmachtem, policją, baudienstem. Przesyłki dla SS i innych specjalnych jednostek niemieckich były obsługiwane przez niemiecką służbę spedycyjną lub firmę „Hartwig”, gdzie działał również nasz człowiek, którego pseudonimu nie znałem. Z różnych, otrzymywanych lub retransportowanych towarów w inne okolice, przekazywało się kopie faktur, łatwo zresztą dostępne, wraz ze specyfikacją towaru. Praca była nudna, bez jakiegoś widocznego efektu. Często wobec dłuższej nieobecności „Tajnego” w Krakowie byłem „bezrobotnym”. Zadania nasiliły się poważniej w 1943 roku. Niektóre jednak specyfikacje „Tajny” brał, wyrażając zadowolenie, a gdy okazałem kiedyś zdziwienie, powiedział:

- Nie masz pojęcia ile z tego można wyczytać.

A były to przesyłki jedynie stali zbrojeniowej, łopat, sprzętu budowlanego, tyle, że w dużych ilościach reekspediowanego do Przemyśla dla niemieckiej OrganisationTodt.

Kiedyś skierował mnie „Tajny” na kontakt z niejakim „Stepanem” lub „Stefanem” na Poczcie Głównej w Krakowie skąd odbierałem paczki listów, które oddawałem albo „Tajnemu”, albo jak raz mi się zdarzyło na ul. Grodzką, jakiejś pani. Pamiętam, że miałem je dostarczyć o określonej godzinie w sklepie. Chyba się źle wysłowiłem, bowiem oczekująca mnie kobieta w średnim wieku (była niby klientką) wybałuszyła na mnie oczy, gdy powiedziałem hasło: „mam podać Imię”. Jakie imię? - zapytała. Przesyłkę odebrała, ale gdy opowiedziałem to „Tajnemu” ten pokiwał głową i rzekł:

- Nie Imię, a „Inie”. Bądź bardziej uważny. Opisałem jej Ciebie dosyć dokładnie więc nie było pomyłki, ale...

Potem dostałem najpoważniejsze - według mnie - zadanie, sfotografowania stanowiska niemieckiego obrony przeciwlotniczej w Bęble pod Krakowem. Pojechałem, obejrzałem - było świetnie ukryte w ostańcach jurajskich. Kilka dział na betonowych podstawach, osłoniętych zewsząd skałami. Przymierzałem się parokrotnie. Wykonałem zdjęcia jako koszący koniczynę, drżąc aby mnie właściciel nie przegonił. Naniosłem na „setkę” - „Tajny” był zadowolony. Potem miałem wykonać zdjęcia samolotów - makiet, jakie Niemcy poustawiali w Czyżynach i na Cle. Wykonanie jednak wyszło częściowo, jedynie zlokalizowanie na „setce” było prawidłowe. Ale to było już coś. Któregoś dnia, gdy „Tajny” był w mieszkaniu moich rodziców, sąsiadka odgrażała się, że doniesie, iż przebywają tu różne osoby podejrzane. Skutek był taki, że Henryk Gallas - „Hańcza” przysłał dwóch chłopców, którzy jednoznacznie wyjaśnili jej, iż w wypadku donosu rozprawią się z całą rodzinką. Zagrożeni byli również moi rodzice, jak i „Tajny”, nazywany w naszym domu Pawłem, lub zdrobniale Pawciem, oraz ppor. „Sokół”, no i ja. Ale „argumenty” były widocznie dostatecznie przekonywujące bo mimo ewakuacji zagrożonych był spokój.

Było to jesienią, o późnej porze, gdy stukanie do drzwi mieszkania przy ul. Zielonej-bocznej zelektryzowało wszystkich, bowiem było to ok. godz. 23-ej. Okazało się, że kpt. „Tajny” przechodząc „na lewo” przez granicę GG, gdzieś koło Ryczowa, już pod Krakowem, spadł do jakiegoś kamieniołomu. Był pokrwawiony, z ucha ciekła mu krew, lewe ramie i noga obrzmiała. Zajęła się nim moja Mama, która z uwagi na okupację i wiek nie parała się już medycyną ale postawiła go na nogi. Wydobrzał po kilku dniach. Wtedy dowiedziałem się o poważnej wpadce na Poczcie Głównej w Krakowie. Podobno zaaresztowano jakąś urzędniczkę i kilka osób. Wykorzystałem to prosząc o zgodę na przejście do partyzantki. Zgoda przeciągała się. Miałem już kontakt z Wojciechem Niedziałkiem - „Judaszem” który zachodził do nas - tj. do mnie i Stefana Jerskiego - „Sama” - na ul. Bonerowską 6. Przeżyliśmy tam ze Stefanem najście Kripo, które przeszło bezboleśnie. Było chyba skutkiem donosu dozorcy. Mimo bardzo dużego zbliżenia, wręcz przyjaźni, nie wiedzieliśmy o sobie nic jeśli chodzi o konspirację. Wiedziałem, że on jest zaangażowany i on też o mnie, ale lepiej wiedzieć mniej. Wreszcie gdzieś pod koniec listopada, a może grudnia zjawił się na Bonerowej „Judasz” z „Hańczą”. Potem była wizyta jeszcze raz, ze Stanisławem Więckowskim - „Wąsaczem”. W styczniu 1944 uzyskałem od „Tajnego” formalne zezwolenie na czas określony „sytuacją szczególną” - jak to określił „Tajny”.

Trudno mi dziś powiedzieć o innych zadaniach, jakie pełnił „Tajny”, gdyż moje stanowisko służbowe było niezmiernie niskie, jednakże z rozmów jakie czasami miały miejsce w mojej obecności z osobami, których nie znałem, wynikało, że miał kontakt z obozem koncentracyjnym w Oświęcimiu. Potwierdziło mi ten fakt przekazanie przez „Hańczę” pewnej ilości cjanku potasu, celem dostarczenia do Oświęcimia przez „Tajnego”. Przypominam sobie również zainteresowanie „Tajnego”, gdy w rozmowie napomknąłem, że ojciec mojego kolegi szkolnego z Kielc, Aleksandra Lewka jest kucharzem w Soldatenheim, gdzie bywali nie tylko żołnierze, ale i oficerowie niemieccy. Dowiadywał się czy byłaby możliwość zastosowania tzw. jadu kiełbasianego, który działając z dużym opóźnieniem skutecznie unieszkodliwiałby żołnierzy. Do realizacji jednak nie doszło, wobec stanowczego sprzeciwu ojca Olka.

„Tajny” miał pismo nadzwyczaj drobne, posługiwał się swego rodzaju stenografią, której odczytać było nie sposób. Mówił, że w razie wpadki wszystko może przekręcić, gdyż skróty byty wieloznaczne.

Sądzę, że prowadził jakieś ewidencje, względnie przekazywał je odpowiednim władzom, ponieważ kiedyś powiedział, że znajdą się odpowiednie i niezbite dowody na konfidentów i sprzedawczyków po wojnie, lecz był to okres, w którym wszyscy jeszcze wierzyli, że nastąpi normalna, wolna i niepodległa Polska.

Wspomnę, że na jednym z naszych spotkań „Skałowców", już po wojnie był również „Tajny” i żył jeszcze Ryszard Nuszkiewicz - „Powolny”. Podczas przemarszu z cmentarza do kościoła Mariackiego rozmawiałem z „Tajnym”. Wtedy dołączył „Powolny” i podczas rozmowy zapytał, czy może liczyć na materiały z czasów okupacji. „Tajny” odpowiedział - pamiętam dokładnie, - że: „nikt i nigdy nie będzie miał tych materiałów”. Czy słowa te miały oznaczać, że zostały one zniszczone lub dobrze ukryte - nie wiadomo. Niestety odpowiedz na to pytanie zabrał „Tajny” ze sobą do grobu. Był bardzo zniszczony przez przeżycia i powojenne badania na UB. Popadł niemal w manię prześladowczą. Nie wierzył nikomu. Mówił ustawicznie o czasie okupacji. Żył bardzo skromnie, odmawiając przyjęcia jakiejkolwiek pomocy, nawet ze strony naszej rodziny, z którą był przecież dość blisko związany. Żal było patrzeć na człowieka tak oddanego Sprawie, żyjącego ze zbierania makulatury i butelek, chodzącego do różnych najtańszych „garkuchni” i barów mlecznych. Pochodził z chłopskiej rodziny spod Gdowa, miał brata, który prowadził w Krakowie przy ul. Długiej zakład krawiecki.

Wspomnę jeszcze, że gdy OP „Grom” w kwietniu 1944 r. został skierowany do Krakowa, celem wzięcia udziału w akcji odbicia Józefa Spychalskiego - „Lutego” kwaterując w budynku PKO przy ul. Zyblikiewicza parokrotnie odwiedzał mnie kpt. „Tajny”. W roku 1951 pisałem pamiętnik, który niestety prawie cały został zniszczony przez moją przezorną żonę. Jakimś trafem uratowało się parę kartek włożonych do książki. Przepisałem je na maszynie. Wyszły z tego jedynie 4 strony maszynopisu. Są odnotowane tam spotkania z kpt. „Tajnym”. Jedno ze wspomnień warte przytoczenia przypomina mi epizod z naszym kwaterowaniem u p. Romanowskiej, u której mieszkaliśmy z „Samem”. „Tajny” interesował się tą rodziną. Pani Romanowska rozmawiała z synem tylko po francusku. Czasem odwiedzali ich jacyś ludzie również mówiący po francusku. Byli jednak bardzo biednie ubrani, prawie po dziadowsku. Jak się później okazało, obserwowałem, tę rodzinę nie tylko ja, lecz i syn p: Romanowskiej, młody wtedy człowiek. Był on później w Baonie „SKAŁA” - ps. „Jaskółka”. Pomagali jeńcom wojennym, Francuzom, którym udało się zbiec z obozów zlokalizowanych na terenie Polski. O mającym nastąpić aresztowaniu powiadomił ich ktoś na parę godzin przed przyjściem Niemców. Trudno mi stwierdzić kim był uprzedzający, można jedynie zestawić zdarzenia. Z dużo późniejszych wypowiedzi „Tajnego”, w obserwacji domu państwa Romanowskich brali udział m.in. K. Dziadzic oraz „Mieczysław” (nazwiska nie znam), osoba która wniknęła w służby niemieckiego wywiadu i oddawała nam dużej wartości wiadomości. Według „Tajnego” dzięki nim udało się uniknąć katastrofy u „francuzów”.

Mój powrót pod dyspozycję „Tajnego” nastąpił w lipcu 1944 r. Doraźne, cząstkowe działania po pobycie w OP „Grom” wydawały mi się nudne, mało ciekawe. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że stanowią jedynie cząstkę całości, owocującą czasem w bardzo ważne wydarzenia. „Tajny”, indagowany na okoliczność aresztowania niemal całego sztabu Okręgu Krakowskiego Armii Krajowej, z płk. „Lutym” na czele, odpowiedział, że był to chyba przypadek lub penetracja gestapo poprzez zdrajców. „Tajny” stwierdził, że kwestią tą są już zainteresowane specjalne fachowe służby wywiadu i kontrwywiadu. Duża część osób związana z wywiadem „Kedywu” zmuszona była do bardzo ostrożnej pracy, co odbiło się ujemnie na właściwym i skutecznym działaniu w czasie akcji „Burza”. Szczególnie odbiło się to też w okresie powstawania Baonu „SKAŁA”. Niemcy wzmogli aresztowania również w terenie, co spowodowało mniemanie, że aresztowanie sztabowych oficerów w marcu 1944 r. wykorzystują teraz. I wywiad jakby przysiadł. Miało to bardzo duży wpływ na bezpieczeństwo oddziałów partyzanckich. Jeśli dodać do tego słabo rozwiniętą sieć wywiadowczą w prawdziwym znaczeniu (we wsiach) gdzie na zasadzie „wiedzą sąsiedzi itd.” powinna dawać pełny obraz donosicieli i konfidentów, to bezpieczeństwo oddziałów partyzanckich byłoby o wiele większe. Nie bez wpływu był tam partykularyzm chłopski, mieszanie spraw prywaty ze sprawą najwyższej wagi - walki z okupantem.

Wywiad i kontrwywiad były założone w każdym wydziale organizacyjnym Armii Krajowej. Centralne skupienie miało miejsce w Dziale Szefa Operacyjnego, I-ego Z-cy Szefa Sztabu. Z podstawowych zasad konspiracji istniał obowiązek, że każdy żołnierz winien informować swego dowódcę o spostrzeżeniach związanych z zagrożeniem bezpieczeństwa. Meldunki o groźniejszych przypadkach były sumowane przez Szefa Operacyjnego i miały wpływ na ostateczną decyzję.

Kończąc wspomnienia należy stwierdzić, że wywiad nie był pełniony przez członków podziemia nieświadomie. Jedynie osoby zaangażowane w tą część organizacji pełniły swe zadania świadomie, zbierając pozornie mało znaczące dane, zdarzenia, wypowiedzi, fakty. Zebrane w całość, przeanalizowane, „odcedzone”, dawały fachowcom właściwy materiał do podejmowania decyzji. W rejonie krakowskim wywiad i kontrwywiad był - moim zdaniem - zorganizowany najlepiej na odcinku transportu kolejowego, rozpracowania konfidentów, co pozwalało na sporządzenie list agentów w służbie okupanta. Listy te były niestety bardzo duże. Ale zanim doszło do wydania wyroku sprawy były badane skrupulatnie i dopiero potem wykonanie powierzane specjalnym dyspozycyjnym jednostkom „Kedywu”.

Obecnie ukazuje się spora literatura na poruszony temat. Czytając ją uświadamiam sobie obecnie jak małym byłem trybikiem w tej machinie. Mimo wszystko czuję, że spełniałem chociaż maleńką rolę z obowiązku jaki miałem w stosunku do Kraju.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi