Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Zygmunt Niepokój (1964), Przygotowania do zamachu


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Cykl: Akcja "Koppe, Tygodnik Katolików WTK, 5 odcinków od 5.07.1964
Odcinek II



Spis treści

(Współpraca z Kedywem krakowskim)

Kraków był stolicą GG, siedzibą gubernatora Franka i rządu GG oraz centralnych urzędów, obsadzonych w większości przez urzędników Niemców przybyłych z Rzeszy. Liczbę Niemców zamieszkałych stale w Krakowie określało się na ok. 40 tys. Wysiedlano Polaków, by cale dzielnice przekazać na mieszkania dla urzędników niemieckich. W Krakowie działała bardzo duża ilość agentów współpracujących z Gestapo. Warunki te dyktowały charakter ruchu konspiracyjnego w Krakowie.

Kierownictwo Kedywu krakowskiego stwierdza dziś, że było zdecydowanie przeciwne prowadzeniu walki przeciwko Gestapo w takich formach, jakie stosowano w Warszawie, że osiągano te same efekty w walce przy pomocy środków cichych, skrytych, przy udziale mniejszej ilości żołnierzy. Zapewniało to większe bezpieczeństwo obywateli i nie narażało ich na represje, aresztowania i rozstrzeliwanie.

Poniżej przytoczę wypis ze wspomnienia wywiadowczyni „Kamy”, (Marii Stypułkowskiej-Chojeckiej), która brała udział w przygotowaniu akcji na Koppego:

„W Krakowie przed akcją na Koppego spotykaliśmy się częściej. Było to lato. „Rayski” nosił wówczas marynarkę i sportowe jasnobrązowe spodnie, takież skarpetki, pantofle-wiatrówki. Głowę nakrywał cyklistówką. Tak chodzili ubrani przeważnie Niemcy. Nieraz z Elą zastanawiałyśmy się, skąd „Rayski” ma tak dokładne dane o gestapowcach. Sądziłyśmy, że ma rozlegle znajomości i kontakty nawet w Gestapo, że porusza się swobodnie, mając dobre niemieckie dokumenty osobiste. Nasze domysły okazały się bardzo błędne.

Rozpoznania Koppego zabierały nam czas grzęd południem. „Rayski” dopytywał się, co robimy w wolnym czasie, jak go spędzamy. Czułyśmy w nim nie tylko zwierzchnika, lecz kogoś, kto otacza nas iście ojcowską opieką. Wypływało to z naszego wieku: „Dewajtis” miała 14 lat, Ja - 17. Wyrwane z domów rodzinnych, po raz pierwszy w życiu kosztujące samodzielności, mogłybyśmy przez nieostrożność „zawalić” robotę i jednocześnie zaszkodzić sobie.

Zaraz po przyjeździe do Krakowa, odprowadzając nas pod dom, w którym miałyśmy mieszkać - „Rayski” poinformował nas o atmosferze Krakowa, różniącej się bardzo od warszawskiej. Zapytał, czy jesteśmy zadowolone, że będziemy obie razem. Pierwsza propozycja w Warszawie dotyczyła tylko mnie, prosiłam więc ażeby jechać z Elą („Dewajtis"). Byłyśmy zmęczone nocną podróżą i ciekawe zadań „tiulowej" roboty, która nas czekała.

Podczas dalszej współpracy poznawałyśmy coraz to nowe zalety „Rayskiego”. Urósł w naszych oczach na miarę cichego bohatera. Był nie tylko cierpliwy, był także wyrozumiały. Przy pierwszym rozstawieniu akcji dałam za szybko znak, że Koppe jedzie, gdy tymczasem wóz skręcił raptownie w ul. Straszewskiego, zamiast jechać ul. Powiśle (jak sądziłam). Cofnęłam się zaraz. Na szczęście „Dewajtis” pojęła, o co chodzi. Byłam zła i zrozpaczona. Ela długo nie mogła mnie uspokoić. „Rayski” powiedział wówczas, Ze tak się czasem zdarza, to tylko nerwy. Musimy pomyśleć nad sygnalizacją. „Pani musi Eli dać znak, że Koppe jedzie – mówił - a jak minie ul. Straszewskiego, to dopiero przejść na drugą stronę jezdni, gdyż dopiero wtedy mamy pewność, że będzie jechał tą trasą".

Było to ostatnie nasze rozpoznanie, prowadzone pod bezpośrednim kierunkiem „Rayskiego".


9 kwietnia 1944 r. „Rafał” wyjechał do Krakowa w celu nawiązania kontaktów z miejscowymi grupami harcerskimi i zorientowania się w możliwościach uzyskania kwater dla uczestników akcji i garaży dla samochodów. Wyjazd nie przyniósł żadnych wyników.

W maju 1944 r. „Rafał” nawiązał kontakt z dowódcą Kedywu Kraków, którym był płk „Jeremi Witeź”, przez punkt kontaktowy Kedywu Kraków „3” przy ulicy Starowiślnej 33. Płk „Jeremi” zapoznał „Rafała” z szefem łączności Kedywu Kraków „Rakiem”. „Rafał” Przedstawił „Rakowi” łączniczkę „Zetę” (Halina Grabowska). Ustalono dla porozumiewania się wyłącznie ustnego punkt kontaktowy w trzeciej lub czwartej bramie w Sukiennicach, gdzie pracowała łączniczka Kedywu „Bobo”. Drugą łączniczka Kedywu krakowskiego była „Tomek” (nie żyje).

Dowództwo Kedywu Kraków dało „Rafałowi” pomoc w rozpoznaniu („Ina”, „Dzidzia” oraz „Ada”), magazyny na broń, kwatery noclegowe dla ludzi, garaże oraz punkty kontaktowe. Przygotowanie samej akcji w Krakowie prowadzili: „Rafał”, „Mietek”, „Ziutek” i „Zeta”, przebywający tam prawie przez cały czerwiec 1944 r.

Mjr „Rak” przydzielił „Rafałowi” następujące magazyny na broń: przy ul. Grzegórzeckiej, przy ul. Starowiślnej 33 kryptonim „3", w Bronowicach Małych 25 u kowala Jana Wodnickiego oraz wskazał punkty przekazywania broni do akcji: przy ul. Grodzkiej w sklepie gospodarczym firmy Krach, przy ul. Krakowskiej w firmie meblowej. Ustalono także punkt przekazywania broni na końcu pętli tramwajowej w Bronowicach. Prawdopodobne punkty przekazywania broni na akcję: ul. Radziwiłłowska 21/23 oraz ul. Krowoderska 68.

Około 20 czerwca 1944 r. członek Kedywu Kraków „Vascherone” otrzymał od swego dowódcy podchor. „Osy” polecenie zakwaterowania ludzi i samochodów, które przyjadą w najbliższych dniach z Warszawy do Krakowa. „Vascherone” zdecydował zagarażować samochody na podwórzu domu, w którym mieszkał przy placu na Groblach 5 oraz przy ul. Szlak nr 33 w drewnianych garażach. Na podwórzu domu przy placu na Groblach nr 5 i w znajdujących się tu garażach stacjonowały samochody Luftwaffe. Jeden garaż uzyskano na Placu Nowym z wjazdem od ul. Józefa w warsztacie naprawczym.

W początkach czerwca 1944 r. do pp. MA w Krakowie przy ul. Krakowskiej 10 przyjechała matka „Zety” p. Zofia Z. prosząc o udzielenie schronienia dla chłopców. Gospodarze wyrazili zgodę na ich pobyt i na przechowanie broni w magazynie, znajdującym się w podwórzu tego samego domu.

W tym czasie „Zeta" mieszkała już u swej ciotki p. Anny D. przy ul. Wielopole 6 m. 7. Lokal ten wykorzystywany był bardzo intensywnie od pierwszych momentów organizowania akcji aż do jej wykonania. Według opinii matki „Zety” głównie o ten lokal oparła się organizacja akcji.

Druga ciotka „Zety”, pani Zofia Z., pracowała w sklepie cukierniczym przy ul. Dominikańskiej, blisko Plantów, po przeciwnej stronie kościoła, w którym zorganizowano pocztę wyłącznie na przysyłanie wiadomości do „Rafała” lub „Zety”.

Za pośrednictwem „Bolca” z II Plutonu Bravi uzyskano kwatery u państwa K., siostry i szwagra ppor. „Orkana”, zmarłego z ran po akcji na Stamma. K. opiekowali się w tym czasie lokalem nieobecnego Niemca Christmanna, wykorzystując ten lokal na noclegi Przy pl. Szczepańskim w Starym Teatrze uzyskano pomieszczenie na noclegi u skrzypka. Przez „Ziutka”. uzyskano kwatery w klasztorze w Tyńcu. Za pośrednictwem „Rayskiego" otrzymano przez mgr Władysława Klimczaka pomieszczenie na broń w magazynach niemieckiej firmy „Sfinks” przy ul. Dietla 55, nad którym pieczę miał „Halny”.


Przerzut broni

Broń potrzebną do akcji przewieziono z Warszawy. Plan przerzutu broni krystalizował się od polowy maja 1944 r. „Jeremi” (Jerzy Zborowski) zlecił „Dietrichowi" (Eugeniusz Schielberg) pracującemu w Ostbanndirektion w Warszawie jako elektryk, opracowanie planu przerzutu do Krakowa, około 20 pistoletów, 8 tys. sztuk amunicji. 30 granatów „filipinek”, 60 opatrunków osobistych, ładownic, smyczy do broni oraz munduru oficera SS, Termin opracowania planu i przewiezienia ładunku wyznaczony został na koniec czerwca 1944 r.

„Dietrich” zdecydował, że najbezpieczniej będzie ukryć broń w starych mufach kablowych, rozrusznikach i licznikach siły, z których wyjęte zostaną urządzenia i przewieźć je w wagonie pocztowym jako urzędowe przesyłki, należne do Ostbannu, zaopatrzone w listy przewozowe „Ostnannfrahtbrief". W ten sposób już nieraz służbowo przewoził elektryczne urządzenia kolejowe.

„Jeremi” ocenił projekt „Dietricha” pozytywnie, przekazał go „Pługowi”, który plan zatwierdził. „Dietrich” przystąpił do szczegółowego opracowania i realizacji projektu.

Stwierdził, że transport musi się odbyć w dwóch partiach z powodu trudności w uzyskaniu tak dużej ilości opakowań oraz ze względu na duży ciężar przesyłki. „Dietrich” otrzymał od swych kolegów - Zygmunta B. pięć liczników siły, a od Jerzego B. dużą obudowę rozrusznika silnikowego z amperomierzem. Wraz z Krukiem i Oskarem wyszukał w okolicach pl. Grzybowskiego kilka pakownych, bardzo ciężkich skrzynek rozgałęźnych. Zbieranie opakowań trwało około trzech tygodni.

Równocześnie „Dietrich” poszukał koniecznych papierów urzędowych i studiował urzędowy regulamin transportu służbowego bagażu technicznego, na podstawie których ustalił, że potrzebnych będzie około 20 sztuk „Begletscheinów” i 5 sztuk „Frachtbriefów”. Należało zdobyć druki, stemple i plomby ołowiane ze specjalnym drutem. „Dietrich” bez trudności wziął druki, odnosząc naprawiony aparat radiowy do inspektora Langego. Nie należący do Oddziału Tadeusz G. ostemplował je, korzystając z nieobecności Reichbannrata w jego pokoju. Od kierownika kablowni przy Dworcu Głównym otrzymaj plomby ołowiane i specjalny drut.

Następnie „Dietrich” z Oskarem przystosowali zakupione i otrzymane urządzenia do przewozu broni. W pudła liczników włożono amunicję, pistolety, filipinki i granaty, a w mufy rozgałęźne i skrzynie rozrusznika rozłożone na trzy części Steny, Błyskawicę i PM-40. Wolną przestrzeń wypełniono opatrunkami osobistymi oraz wiórami drzewnymi. Skrzynie zaśrubowano i zaplombowano oraz zaopatrzono w przygotowane dokumenty.

Pierwszy transport został wysłany z mieszkania Magdaleny przy ul. Przejazd, drugi z mieszkania „Dietricha” przy ul. Przyrynek. Obydwa transporty były sprawdzone przez „Jeremiego”.

Pierwszy transport prowadził do Krakowa „Dietrich” i „Podgóra” (również kolejarz). „Jeremi” omówił z nimi przed odjazdem szczegóły transportu i zaopatrzył w pieniądze. „Podgóra” sprowadził rikszę, na którą załadowano pudła. Pomagając riksiarzowi dopchali bagaż do Dworca Wschodniego, gdzie oczekiwał ich Kotwica, pracujący tu jako kierownik ruchu. Znał on wielu kolejarzy i dowiedział się wcześniej, kto będzie kierował wagonem pocztowym, a po podstawieniu pociągu porozmawiał z nim, poparł sprawę 100-złotówką, rozrzucił prawdziwą przesyłkę kolejową złożoną z części semaforów, po czym załadował z „Dietrichem” i „Podgórą” bagaż z bronią. List przewozowy przekazano kierownikowi brankardu, który potwierdził odbiór bagażu. Licząc się z ewentualnością rewizji „Dietrich” i „Podgóra” nie wsiedli do wagonu służbowego, ponieważ był zbyt blisko brankardu. Weszli oni przez okno na półki bagażowe i tak dojechali do Kratowa.

Na dworcu w Krakowie „Dietrich” i "Podgóra” zabrali przesyłki z wagonu pocztowego. Aby nie pozostawić śladów, „Dietrich” wycofał "Frachtbrief". Na dworcu nikt ich nie oczekiwał. Oddali więc bagaż do przechowalni, a otrzymany kwit przekazali według instrukcji na Rynku w kościółku św. Wojciecha. W kościółku na ostatniej ławce siedziała dziewczyna z bukietem czerwonych goździków - umówionym znakiem rozpoznawczym. Oddali jej kwit, otrzymując zapewnienie, że bagaż zostanie odebrany w ciągu pół godziny.

„Dietrich” i „Podgóra” powrócili najbliższym pociągiem do Warszawy. Po tygodniu nadeszły z powrotem puste opakowania. Następny transport przygotowali „Dietrich” z Oskarem. Susząc na kuchni amunicję zastanawiali się, kto ma pójść po wióry drzewne. Amunicja zaczęła eksplodować. Schylając się za kuchnię, ściągnęli blachy, na których leżała, rozsypując naboje po podłodze. Eksplozje. „Dietrich” sprawdził przez okno, czy ulicą nią przechodzi patrol. Było spokojnie.

Transport ten prowadzili z Warszawy „Dietrich”, „Podgóra”, „Kotwica” i „Zeta”. Załadowanie w Warszawie odbyło się planowo dzięki pomocy Kotwicy i stuzłotówce. Rano byli w Krakowie i odebrali bagaż. Kierownik brankardu nie chciał zwrócić listu przewozowego. Dopiero nowe 100 zł skłoniło go co wyszukania w torbie i oddania „Frachtbriefu”. „Dietrich”, „Podgóra” i „Kotwica" podzielili się paczkami i skierowali peronem ku miastu. Na ulicy spostrzegli „Ziutka” w towarzystwie Niemca w mundurze. „Dietrich” mało znał „Ziutka” i miał w tym momencie wiele obaw i wątpliwości. Przywitali się także z Niemcem, który pomógł nosić bagaż, potem wszedł na samochód, odebrał i ułożył na nim skrzynki. Na pożegnanie, wobec wyrażonych przez ,,Dietricha” wątpliwości -„Ziutek" stwierdził:

Nic się nie martw, powiedz „Jeremiemu”, że ładunek otrzymałem - wszystko w porządku!

Ciężarówka odjechała. Okazało się, że „Ziutek” wynajął Niemca z ciężarówką, gdyż uważał, że przy ciągłych rewizjach pojazdów i bagaży - to najpewniejszy środek transportu.


Sanitariat

W początkach czerwca 1944 r. kpt. lek. dr „Maks” (dr Zygmunt Dworak) otrzymał od dowódcy „Parasola” mjr „Pługa” rozkaz udania się z dwiema sanitariuszkami i łączniczką do Krakowa, gdzie spotkał się z „Rafałem”, który skontaktował go z płk, lek. dr Adamem Szebestą i docentem U.J. dr Stanisławem Nowickim, zapoznanymi za pośrednictwem „Rayskiego”. Udzielili oni pomocy w zorganizowaniu punktu operacyjnego dla ewentualnie rannych.

Dr „Maks” zabrał do pomocy „Alę” (Alicja Dworakowa), „Halę” (N.N.) i „Basię” (Barbara Kosewa).

Po kilku wycieczkach rowerowych z „Rafałem” do Ojcowa, Skały i Wolbromia - „Maks” zdecydował urządzić punkt w majątku Poręba Dzierżna koło Wolbromia. Gospodarze obawiali się początkowo, ale po namowach zgodzili na zorganizowanie punktu sanitarnego. Dr „Maks”, „Ala”, „Hala” i „Basia” założyli swą kwaterę w majątku jako letnicy, nie zwracając niczyjej uwagi. Punkt przygotowano dla sześciu rannych. Sprzęt, materiał operacyjny i opatrunkowy otrzymał „Maks” za pośrednictwem płk dra Adama Szebesty, który wybrał także chirurgów i przysłał ich na punkt w oznaczonym terminie.


Służba moto

Służba moto przystąpiła do przygotowań w maju 1944 r. Przyprowadziła reperacje, zaopatrzyła samochody w narzędzia, paliwo i papiery samochodowe. Do akcji przygotowano pięć samochodów. Były to następujące wozy:

Sześciotonowy Mercedes-Diesel, który brał już, udział w akcji na Stamma i wrócił z niej z przestrzelonym dachem. W warsztacie na Brzeskiej 10 mechanicy Wałek i Kolega załatali dach i zreperowali skrzynkę biegów. Wóz przemalowany został z koloru czarnego na ciemno-stalowy oraz przystosowano tylną szybę do wyjmowania.

Chevrolet 4 t. - przemalowano w warsztatach na kolor jasno-stalowy.

Chevrolet 0,75 t. - półciężarówka - mechanicy Wałek i Kolega na polecenie szefa moto, według decyzji mjr „Pługa”, usunęli duże butle gazu ziemnego wraz z obudową i przerobili samochód na benzynę. Wóz ten został opancerzony. Całą skrzynkę wyłożono blachami pancernymi grubości 4 i 5 mm w drzwi szoferki włożono blachę, a na tył szoferki przystosowano blachę pancerną do zawieszania wewnątrz szoferki. Karoserię przemalowano z koloru zielonego na stalowy.

BMW III plutonu, będący w doskonałym stanie przemalowany został na kolor stalowy.

Te cztery wozy garażowały na Brzeskiej 10.

Mercedes V 170- II plutonu w maju wyremontowano i przemalowano, po czym wóz przeprowadzony został do garażu przy ul. Dobrej koło Tamki.

Wszystkie samochody otrzymały nowe akumulatory, zapasowe dętki i koła, komplet narzędzi i przyrządów, zaopatrzone zostały w paliwo i smary.

Już w Krakowie „Jeremi” i „Rafał” zdecydowali zaopatrzyć każdy samochód w „lizak” - okrągłą tarczę na kijku i ustalić kod porozumiewania między jadącymi w kolumnie samochodami.


Papiery i dokumenty

Po akcji na gen. SS Kutscherę władze niemieckie wydały zarządzenie, że wóz osobowy może być prowadzony tylko przez Niemca, Polak mógł prowadzić wóz tylko w towarzystwie Niemca. Samochody mogły poruszać się bez rozkazu jazdy (Fahrbefehl) jedynie w promieniu 100 km od miejsca stałego postoju. Szefostwo motoryzacji, poza wykonaniem normalnych papierów samochodowych, musiało więc uzyskać odpowiednie wzory druków, pieczęci i podpisów rozkazów wyjazdów. Za pośrednictwem pracującego w wywiadzie gospodarczym MZK przy ul. Młynarskiej 2 - Zdzisława Sadowskiego (por. „Lubicz”) uzyskano wzór rozkazu wyjazdu, ale tylko dla samochodów ciężarowych i według niego wykonane zostały druki i stemple.

Około 20 czerwca dowództwo oddziału wydało decyzję wysłania samochodów Mercedes-Diesel, Mercedes, Chevrolet 0,75 t. i Chevrolet 4 t. Szefostwo moto wykonało papiery i numery samochodowe oraz prawa jazdy dla kierowców.

Chevrolet 0,75 t., Mercedes-Diesel i Chevrolet 4 t. zarejestrowane zostały na firmę "Landwirtschaltische Zentralstelle”. Przez żonę ppor. „Kaktusa”- Magdę Krystynę Szabelską, uzyskało szefostwo moto oryginalne blankiety firmowe „Landwirtschaftlische Zentralstelle” i wzory pieczęci oraz podpisów dyrektora Fredego. Na blankietach tych wykonano zaświadczenia dla kierowców o zatrudnieniu ich w „L. Z.” i zaświadczenia dotyczące celu podróży.

Ze względu na brak wzorów rozkazów wyjazdu dla samochodów osobowych, "Jeremi” z „Korczakiem” zdecydowali się po dyskusji na pewnego rodzaju improwizację. Byli w posiadaniu druków „Fahrbefehl” o niesprecyzowanym przeznaczeniu. ,,Jeremi” polecił „Korczakowi” wykonać rozkazy wyjazdu na posiadanych drukach. Wypełnione one zostały przez firmę, na którą był zarejestrowany samochód, a na odwrocie wykonano poświadczenie z zezwoleniem na podaną podróż przez ,,Der stadthauptmann der Stadt Warschau - Strassenverkehrsamt”. Z tą decyzja zwlekano do ostatniej chwili, licząc na otrzymanie właściwych druków.

Wreszcie na spotkaniu w niedzielę 25.6.44 r. przy ul. Wilanowskiej 18 w mieszkaniu Grafa, „Jeremi” i ,,Korczak” przygotowali papiery dla wyjeżdżających samochodów.


Na trasie

„Jeremi” i „Korczak” ustalili około połowy czerwca plan przerzutu samochodów do Krakowa. Pierwszy miał jechać Chevrolet 0,75 t., opancerzony i przemalowany, który według zgodnej opinii był najlepszym wozem i posiadał najpewniejsze dokumenty, a jako „Lieferwagen” - półciężarówka miał największe szanse bezpiecznego przebycia trudnej trasy. Zadaniem jego było „przetarcie” trasy, stwierdzenie ilości i jakości „sztrajf”, sprawdzenie wartości dokumentów samochodowych. Po dniu przerwy, przeznaczonym na otrzymanie wiadomości o podróży półciężarówki, wyjechać miały dwa następne wozy: Mercedes-Diesel i ciężarówka Chevrolet 4 t. Następnie, znowu po dniu przerwy, w czasie której muszą nadejść z Krakowa wiadomości, ostatnie dwa samochody: Mercedes i BMW. Ustalono, że wozy wyjeżdżać będą o godzinie 5-tej i 6-tej rano z godzinną przerwą między wyjazdem pierwszego i drugiego samochodu.

Ponieważ należało się liczyć, z tym, że na trasie do Krakowa będzie znaczna ilość „sztrajf” zdecydowano udzielić kierowcom kategorycznej instrukcji zatrzymywania się i poddawania kontroli, a nie jak dotychczas ucieczki przed sztrajfami. Podyktowane to było również tym, że lotne sztrajfy na szosach dysponowały bardzo szybkimi i dobrymi samochodami Citroen i Peugeot, a zatem ucieczka na szosie nie miała żadnych szans powodzenia.

DO wszystkich wozów dostarczono papierosy i wódkę, którymi kierowcy mieli częstować Niemców na sztrajfach, co mogło być pomocne podczas kontroli wozów i papierów.

Pierwszy wyjechał z Warszawy z warsztatu przy ul. Brzeskiej 10 „Pikuś” (Stefan Dyź) na

Chevrolecie 0,75 t, w piątek 23 czerwca o godz. 5-tej rano. Trasa prowadziła przez Tomaszów - Piotrków – Gidle - Włoszczową - Nagłowice - Miechów. Pomyślana była tak, aby ominąć niebezpieczne punkty Radom i Kielce. Na trasie do Krakowa ,,Pikuś” nie spotkał ani jednej sztrajfy i nie był kontrolowany. W Krakowie zajechał od razu na Plac Nowy, gdzie pozostawił wóz i udał się na ulicę Prażmowskiego 37 do pp. K., gdzie zamieszkał do dnia akcji. Następnego dnia 24 czerwca „Jeremi” i „Korczak” otrzymali z Krakowa wiadomość, że „Pikuś” dojechał szczęśliwie bez żadnych defektów i kontroli. Najpewniejszy wóz nie mógł więc spełnić wyznaczonego mu zadania „przetarcia” trasy.

26 czerwca w poniedziałek z warsztatu na Brzeskiej 10 wyjechały następne dwa wozy. Trasa wiodła przez Radom - Kielce. Pierwszy o godz. 5.30 wyruszył na Mercedesie-Dieslu „Rysiek” (NN). Ciężarówka Chevrolet 4 t. wyjechała o godz. 6-tej. Kierowcy „Wierzba” (Tadeusz Korczewski) i „Otwocki” (NN), gdyż wozami ciężarowymi jeździli normalnie kierowca i pomocnik. Ciężarówka była załadowana ścianami baraków, które miały być odwiezione w okolice Włoszczowej dla pewnej osoby pracującej w jednej z tamtejszych gmin. Jako znak porozumiewawczy służyły dwie połowy czystej kartki papieru. Jedną otrzymał „Wierzba” w Warszawie, drugą miał człowiek w gminie.

Przy wyjeździe z Warszawy nie było kontroli. Po około godzinie jazdy dotarli do zamykającego szosę szlabanu, przy którym stała sztrajfa złożona z 4 Niemców. Przy szosie budka z telefonem. Spotkali tu „Ryśka” jadącego na Mercedesie-Dieslu. Żandarm sprawdzający dokumenty zapytał „Wierzbę”, czy to ich kolega, bo pracuje w tej samej firmie. „Wierzba” udając przedtem, że go nie zna, podszedł do „Ryśka”, który siedział w samochodzie roześmiany.

Niemcy zbierali tu kolumny samochodów, dodawali auto pancerne i taki strzeżony konwój przeprowadzali przez las, w którym byli partyzanci. „Wierzba” i „Rysiek” jechali więc razem. „Rysiek” przodem, „Wierzba” z „Otwockim” za nim.

Kilka kilometrów przed Radomiem Chevroleta wytopiła panewkę. Stanęła. Mimo dawanych znaków „Rysiek” nie zatrzymał się. Około południa dojechała Chevroleta na pięciu cylindrach do Radomia. Od policjanta dowiedzieli się, gdzie jest wojskowy warsztat naprawczy. Kie-rownik warsztatu reichsdeutsch odsyła ich początkowo do warsztatu Landwirtschaftliche - Zentrallstelle (na tę firmę zarejestrowany był samochód), na co kierowcy oczywiście nie mogli się zgodzić. Dopiero pięćsetzłotowe banknoty przekonały go. Polacy monterzy, poczęstowani litrem wódki, wymontowali korbowód z innego samochodu i po doszabrowaniu panewek wmontowali do naszej Chevrolety do godziny 18-tej.

W dalszej drodze „Wierzba” i „Otwocki” odwieźli do właściwego miejsca ściany baraków, które po akcji miały służyć do przewozu broni do Warszawy. Późnym wieczorem odnaleźli człowieka, oddali mu połowę kartki i ściany baraku i ruszyli do Krakowa. Przed Miechowem natknęli się na patrol żandarmerii i wojska liczący około 10 ludzi, którzy nie zezwolili na dalszą jazdę w nocy ze względu na niebezpieczeństwo partyzantki i kazali naszym nocować w pobliskim majątku. Stały tu baraki i bunkry, a całość ogrodzona była drutem kolczastym i zasiekami.

„Wierzba” wprowadził samochód na dziedziniec. Kierowców zabrano na wartownię, gdzie z racji doskonałej niemczyzny „Otwockiego”, zajął się nimi oficer, ofiarowując nawet jedno łóżko na dwóch. Gdy dowiedział się że są Polakami, zezwolił im nocować w ich wozie. Całą noc przesiedzieli więc w szoferce, oczekując na niespodzianki, gdyż sądzili, że Niemcy będą telefonować do Warszawy.

O wschodzie słońca „Otwocki odebrał papiery twierdząc, że muszą już jechać i ruszyli do Krakowa. W Krakowie stanęli na Szlak 33 i czekali na łączniczkę „Zetę”, która zaprowadziła ich do skrzypka na plac Szczepański l, gdzie zastali „Ryśka”. We czterech („Wierzba”, „Otwocki”, „Rysiek” i „Akszak”) spędzili tu kilka nocy. Gdy dozorca zwrócił na nich uwagę, przeniesieni zostali do klasztoru w Tyńca, gdzie nocowali także „Ziutek” i „Wartki”.

Tymczasem 25 czerwca wyjechała do Krakowa łączniczka „Żaba”, wioząc korespondencję od „Jeremiego” do „Rafała”. Powróciła do Warszawy 27 czerwca rano z wiadomością, że do Krakowa 26.6 przybył tylko Mercedes-Diesel. Nie przyjechał Chevrolet 4 t. (spóźnił się o dzień).

Mimo tej niepomyślnej wiadomości, „Jeremi" zdecydował wysłać 28 czerwca dwa następne wozy, a na wypadek nieprzybycia Chevrolety 4 t. polecił szefostwu moto przygotować następny samochód. W rachubę wchodziły Fiat-Familiada I Plutonu i BMW II Putonu.

28 czerwca o godz. 5-tej rano do garaży przy Brzeskiej 10 stawili się kierowca „Bartek”, „Jeremi”, „Korczak” i dwóch mechaników Walek i Kolega. „Bartek” (Janusz Bernatowicz) sprawdził wóz. Silnik przerywał, zażądano wymiany cewki i kondensatora.

Wyjazd nastąpił dnia następnego, 29 czerwca. „Bartek” otrzymał papiery samochodowe i osobiste na nazwisko Bartłomieja Szczęsnego i ruszył do Krakowa.

Pierwszą sztrajfę i kontrolę dokumentów przebył szczęśliwie na Okęciu. W Tomaszowie zatrzymany został z wielu innymi samochodami przez patrol żandarmerii. Kazano mu jechać do koszar, gdzie po upływie godziny otrzymał kartkę, z którą opuścił koszary i pojechał w kierunku Piotrkowa. Od spotkanego po drodze znajomego kierowcy dowiedział się, że koło Rozprzy stoją dwa patrole partyzanckie w niemieckich mundurach i że partyzanci zatrzymują i legitymują samochody, rozładowując wozy niemieckie.

„Bartek" minął Rozprzę, Radomsko i boczną szosą przez Włoszczową dojechał do szosy krakowskiej. W Miechowie zatrzymał się, aby zjeść posiłek. Indagowany przez knajpiarza, który wydał mu się podejrzany, oświadczył, że wróci za godzinę i pojechał dalej do Krakowa. Na przedmieściach zatrzymany został przez stałą sztrajfę. Przy sprawdzaniu dokumentów użył łapówki - papierosów i wódki - co później zresztą uważał za błąd, po czym podwiózł jednego żandarma do Krakowa.

Mercedes prowadzony przez „Storcha” wyjechał z garażu przy ul. Dobrej koło ul. Tamka rano 28 czerwca. Jechał ustaloną trasą. Był kilkakrotnie kontrolowany przez sztrajfy i do Krakowa przybył szczęśliwie. Zgłosił się jak „Bartek" na placu na Groblach 5, skąd przeprowadzali samochód i zagarażowali na podwórzu przy ul. Szlak 33 razem z Mercedesem-Dieslem. Zamieszkał i przebywał cały czas u siostry „Orkana" przy ul. Prażmowskiego.

Przed wyjazdem ludzi do Krakowa odbyły się odprawy w małych grupach, na których podpisywano zobowiązania o zachowaniu tajemnicy, zbierane były fotografie do dokumentów, rozdawane plany Krakowa - każdy uczestnik otrzymał dla siebie jeden plan. „Rafał” przeprowadzał egzaminy ze znajomości Krakowa.

Wyjeżdżający otrzymali dowody, pieniądze, adres, pod który zgłosili się w Krakowie - ul. Prażmowskiego 37, hasło i alibi. „Dietrich” jechał do Krakowa na swoich papierach z Ostbahn, gdyż miał kartę urlopową. Później używał dokumentów na nazwisko Eugeniusz Orkan.

Z Warszawy wyjechali na 25.VI. „Mietek”, „Ziutek” i łączniczka „Żaba”, która powróciła do Warszawy 27.VI. rano; 26.VI. „Akszak” i „Orlik”; 28.VI. „Zeus”, „Jacek”, „Tadeusz”, „Dietrich”, „Rek” i „Kruszynka”; 29.VI. „Ali”, oraz 30.VI. „Jeremi”, „Warski” i „Korczak”.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi