Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby

Zorganizowanie, wsypy i dokonania)


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

25 I 1940, zgodnie ze wskazówkami Naczelnego Wodza, okręg krakowski SZP został przekształcony w Obszar Krakowsko-Śląski ZWZ (nr 4), co nastąpiło po wizycie w Krakowie płk. Janusza Albrechta, szefa sztabu ZWZ. 8 II 1940 gen. Kazimierz Sosnkowski mianował komendantem Obszaru, zwanego nieraz „Południem” albo „czwórką”, płk. Tadeusza Komorowskiego. Obszar składał się z dwóch okręgów - krakowskiego i śląskiego. Na czele krakowskiego stanął, tak jak dotychczas w SZP, płk J. Filipowicz, a szefem sztabu został mjr/ppłk Władysław Galica[1].

Poza inicjowaniem oporu, tworzeniem grup dywersyjnych (Związek Odwetu), własnej administracji cywilnej na potrzeby wojska, wspieraniem grup małego sabotażu i wydawaniem prasy, istotnym polem działania krakowskiej ZWZ było organizowanie przerzutu przez Karpaty osób zagrożonych, spalonych, kurierów, wreszcie oficerów i żołnierzy podążających przez Słowację i Węgry do armii polskiej we Francji. W końcu października został w ramach OOB powołany centralny ośrodek łączności, mający swoją siedzibę przy ul. Starowiślnej 40. W następnych miesiącach organizowano w dalszym ciągu lokale przerzutowe, m.in. przy ulicach Floriańskiej, Karmelickiej i Siemiradzkiego. To krakowski ZWZ, a konkretnie Oddział Przerzutów, uruchomił szlaki kurierskie, tworząc punkty kontaktowe w Nowym Sączu, Nowym Targu, Rabce i Zakopanem, biegnące do Bazy w Budapeszcie. Lokale ze względów bezpieczeństwa stale musiały być zmieniane, co komplikowało pracę, a nie zapobiegło wsypom. Jednym z pierwszych sukcesów niemieckiego kontrwywiadu była likwidacja lokalu, który znajdował się w siedzibie spółki belgijskiej Wagon Lits. Przerzuty kosztowały wiele pieniędzy, trudu i ofiar. Wielu bowiem przerzucanych i przerzucających zginęło. Ginęli podhalańscy kurierzy, często w następstwie donosu ich góralskich sąsiadów. W niektórych bowiem domach na Podhalu mieszkali zwolennicy kolaborującego z Niemcami Wacława Krzeptowskiego.

Do wiosny 1941 r. krakowska ZWZ stosunkowo dobrze się rozwijała, podejmowała akcje scaleniowe, rozbudowywała sztab obszaru i okręgu. W ramach okręgu powstały inspektoraty, które dzieliły się na obwody. W marcu 1941 r. komendantem Obwodu Kraków-Miasto został do 31 V 1943, czyli do dnia aresztowania, mjr/ppłk Franciszek Rekucki.

Dobry czas pracy ZWZ przerwały liczne aresztowania wiosną 1941 r., które zachwiały podstawami organizacji krakowskiej. Były to w ogóle największe aresztowania w skali GG w roku 1941. Kłopoty krakowskiej ZWZ zaczęły się od wsyp w śląskim Związku Odwetu (ZO), którego sieć, wbrew regułom konspiracji, nie została oddzielona od ogniw krakowskich. Po jego rozbiciu nie podjęto w Krakowie wystarczających środków ostrożności i Niemcy dotarli do serca krakowskiego ZO. W pierwszej kolejności, w nocy z 9 na 10 IV 1941, unieszkodliwili kolejowe grupy ZO. Następne aresztowania objęły Szare Szeregi, komendę okręgu i komendę miasta. W śledztwie załamał się szef ZO (mjr Władysław Cyga), załamała się też jedna z kurierek. Zaczęli sypać, otwierając drogę do następnych aresztowań. 17/18 kwietnia Gestapo zorganizowało przy ul. Sławkowskiej 6 kocioł (lokal był w użyciu od dłuższego czasu) i aresztowało m.in. szefa sztabu Obszaru IV, mjr./ppłk. Jana Cichockiego, który nie wytrzymał śledztwa i udzielił wielu informacji, oraz por. Józefa Cyrankiewicza, który trafił do Oświęcimia. Aresztowany p.o. szef ZO Aleksander Bugajski uciekł z Monte, a zagrożony gen. Tadeusz Komorowski najpierw ukrył się w mieszkaniu Karoliny Lanckorońskiej przy ul. Wenecja 7, a następnie wyjechał do Warszawy, gdzie został zastępcą Komendanta Głównego.

W lipcu zdążyli się też ewakuować Filipowicz oraz Galica. Aresztowania dotknęły bardzo silnie krakowską siatkę konspiracyjną, natomiast zasadniczo nie przeniosły się na zewnątrz, do innych ośrodków obszaru, bowiem we właściwym czasie podjęto działania zapobiegawcze. Łącznie zatrzymano około 300 osób, w tym licznych oficerów średniego szczebla. Jeden z zatrzymanych ujawnił miejsce przechowywania pieniędzy ZWZ, co doprowadziło do ich przejęcia. Przepadła olbrzymia kwota - ponad milion zł, a w późniejszym okresie kolejne, trudne do ustalenia kwoty. Niemcy zablokowali też nielegalne konta ZWZ oraz aresztowali kilku bankowców.

Aresztowania z przerwami ciągnęły się do jesieni. Ich skala była tak znacząca, że rozbitą Komendę Obszaru IV rozwiązano, a okręgi krakowski i śląski podporządkowano bezpośrednio KG ZWZ. Taka była decyzja Stefana Roweckiego, Komendanta Głównego ZWZ. Osłabły kontakty z innymi ośrodkami. Dramatycznie zmniejszyła się liczba kolportowanej prasy. „Konieczne jest dostarczanie do Krakowa trochę bibuły - czytają dosłownie wszystko, co wpadnie w ręce, przede wszystkim wiadomości bieżące, których odczuwa się wielki brak”[2].

Cała seria wsyp była bardzo bolesną lekcją dla krakowskich konspiratorów. Okazało się, że policja niemiecka stosunkowo łatwo przeniknęła w głąb podziemia, które rozwijało się dosyć chaotycznie, a wsypy w znacznej mierze były następstwem brawury i nieprzestrzegania zasad ostrożności. Dar improwizowania w wypadku trudnej sztuki ukrywania się przestawał być darem. Szczególnie w Krakowie, gdzie „wszyscy” się znali, co w pewnej mierze ułatwiało działanie, ale też i utrudniało zacieranie śladów. „Mały” Kraków utrudniał zachowanie anonimowości, tak potrzebnej w konspiracji. „Drogo też kosztowało naiwne założenie pierwszego okresu wojny, że każdy, kto nie był Niemcem, był człowiekiem godnym zaufania. Lata okupacji wykazały, że było w Polsce wielu porządnych Niemców i niemało - niestety - sprzedajnych Polaków”, podkreślała jedna z aktywnych członkiń podziemia, Danuta Wojnar-Górecka[3]. Nie krył swojej krytycznej opinii Jan Pasierski, przedwojenny policjant i jeden z pierwszych krakowskich konspiratorów: „Początki konspiracji w Krakowie przypominały jakieś harcerskie podchody lub zabawy w «żandarma i zbója». Była to konspiracja na niby, bo krakowscy konspiratorzy znali się doskonale, pośrednio i bezpośrednio. Kierownictwo w znakomitej większości było niekrakowskie. Metody ówczesnej roboty, jakie zastałem, były wzruszająco naiwne” [4].

Od jesieni 1941 r. stopniowo odbudowywano zerwane kontakty, precyzowano zasady konspirowania, oddalano do innych miast albo na urlopy osoby skompromitowane, odcinano też w razie niebezpieczeństwa komórki zagrożone. Wielką pracę wykonał oddelegowany jesienią z Warszawy inspektor KG ZWZ, ppłk Zygmunt Miłkowski, który rozpoczął pracę z zupełnie nowymi ludźmi. Szybko jednak, dzięki talentowi organizacyjnemu i zaangażowaniu, zapewnił sobie dobrą pamięć. Jego prace kontynuował płk Józef Spychalski, który l XI 1943 został nowym komendantem (cichociemny, brat późniejszego marszałka PRL).

Przekształcenie ZWZ w AK, które się dokonało w lutym 1942 r., zastało krakowskie ZWZ w stanie kontrolowanego wzrostu. AK stała się fundamentem tajnego państwa i jego symbolem. Była armią, ale armią szczególną, gdyż poza częścią oficerów tworzyli ją cywile. AK stale i silnie oddziaływała na życie społeczne, kontrolowała też w znacznej mierze służby cywilne, miała wpływ na polskich urzędników zatrudnionych w niemieckiej administracji. Przekształcenie nazwy z ZWZ na AK zapowiadało rozległą pracę scaleniową, bowiem zbyt wielkie rozproszenie organizacji wojskowych bardzo utrudniało skuteczne działania, natomiast ułatwiało dekonspirację. „Z czasem - pisał Jan Karski - wyłoniła się konieczność skoordynowania działań [...] wszystkich komórek i zapewnienia sprawnej łączności pomiędzy nimi. Musiano dysponować siecią lokali kontaktowych, magazynami, skrytkami, pomieszczeniami na archiwa i kartoteki czy na odbywanie narad w większym gronie. Tylko duża organizacja mogła zapewnić środki i zorganizować podział pracy gwarantujący sprawne i w miarę bezpieczne funkcjonowanie całego organizmu”[5].

W Okręgu Krakowskim akcja scaleniowa przebiegała podobnie jak na terenie całego kraju, czyli z dużymi oporami. Stopniowo większość BCh oraz część NOW znalazły się w obrębie AK, przy zachowaniu ich wewnętrznej niezawisłości. W marcu 1943 r. do AK przystąpiła Tajna Organizacja Wojskowa. Wszyscy jej nowi żołnierze byli zobowiązani do złożenia następującej przysięgi: „W obliczu Boga Wszechmogącego i Przenajświętszej Marii Panny kładę rękę na ten krzyż święty, znak męki i zbawienia, i przysięgam, że na straży honoru Polski stać będę nieugięcie, a o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć będę aż do ofiary życia mego. Wszelkim rozkazom będę posłuszny, a tajemnicy dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało”[6].

Na 31VIII1943 r. w Okręgu Krakowskim AK liczba pełnych plutonów zwiększyła się do 467, a niepełnych, czyli szkieletowych, do 185. Zaprzysiężone 477 oficerów i 166 podchorążych. Widać w tym m.in. owoce pracy scaleniowej[7].

Pod koniec roku 1942, a zwłaszcza w 1943, Okręg Krakowski AK (kryptonim „Muzeum”) osiągnął pełną, przewidywaną strukturę organizacyjną. Podzielono go na 8 inspektoratów, w tym krakowski, który tworzyły 4 obwody. Jednym z nich był Kraków-Miasto, podzielony na 4 odcinki, obejmujące: Śródmieście (I), północny zachód (II), północny wschód (III) i Podgórze (IV). Niższym szczeblem organizacyjnym były pododcinki.

W latach 1942-1943, aż do wiosny 1944, wsypy dotykały pojedyncze osoby oraz mniejsze środowiska, natomiast trzon krakowskiej konspiracji pozostawał w należytym stanie, tak jeśli idzie o komendę okręgu, jak i miasta. 24 III1944 w kocioł przy ul. Dietla 32 wpadli m.in. płk Józef Spychalski oraz mjr Stefan Sikorski, szef Oddziału I Sztabu Okręgu. Początkowo Niemcy nie zdawali sobie sprawy, że w ich rękach znalazł się komendant okręgu, bowiem kocioł był zastawiony na kogoś innego. Spychalski został osadzony na Monte, skąd przekazał gryps: Niemcy „mają wtyczki i podsłuch tel. Zwiększyć czujność wszędzie, gdyż za dużo wiedzą. Jeżeli chcecie mnie odbić, to b. łatwo, gdyż wiozą z Monte na Pomorską. Zwykle dwóch ludzi. Wystarczy Świda plus 3-4 ludzi, plus samochód”[8]. Jak się okazało, odbicie nie należało do zadań wykonalnych. Policja już bowiem wiedziała, kto dostał się w jej ręce, zatem dobrze go pilnowała. Aresztowany Józef Spychalski miał być pomocny w pertraktacjach z KG AK na temat ewentualnego jej współdziałania w walce Niemców z Armią Czerwoną i zawieszenia broni. Z ramienia Gestapo rozmowy ze Spychalskim podczas śledztwa prowadził jeden z najbardziej bezwzględnych oficerów hitlerowskich Heinrich Hamann, który już od późnej jesieni 1943 r. próbował znaleźć drogę do akowskich sztabowców. Stale bez powodzenia.

Zgodnie z sugestiami Spychalskiego, AK przygotowywała projekt jego odbicia. Pojawił się nawet pomysł, by tę akcję skoordynować z atakiem bombowców RAF-u na dzielnicę niemiecką Krakowa, lecz KG AK go odrzuciła. Atak grupy szturmowej AK z formacji „Żelbetu” I, z udziałem por. kpt. Zenona Swobody („Świdy”), na Monte w celu uwolnienia Spychalskiego planowano początkowo na 8 maja. Planowano też akcję poza więzieniem z udziałem najlepszych łudzi dywersji podokręgu rzeszowskiego. Ostatecznie jedna z prób została podjęta 26 V 1944; zginęli Niemcy, lecz komendanta nie odbito. W grypsie Spychalski pisał: „Wiesław niech pamięta o wysyłaniu co miesiąc zapomogi dla rodziny. Żonę z dziećmi oddaję Panu Wiesławowi i Tarczy pod opiekę. Żona musi zmienić mieszkanie i nazwisko, i to szybko... W teczce u p. S są dwa mydełka z moim testamentem - wręczyć, nie rozcinając żonie.”[9]

Po 24 marca Gestapo udało się wymusić zeznania na niektórych aresztowanych, co doprowadziło do dalszych wsyp. Aresztowania ułatwiło też przechwycenie archiwum okręgu z zaszyfrowanymi wnioskami awansowymi, z wnioskami o przyznanie „kawu” (czyli Krzyży Walecznych), które po rozszyfrowaniu posłużyły jako materiał dowodowy.

Wiosna 1944 r. rozpoczęła się dla krakowskiej AK fatalnie. Ale zła passa trwała nadal. W ciągu roku doszło jeszcze do dwóch wpadek na najwyższym szczeblu, które skutecznie sparaliżowały działania krakowskiej AK. Najpierw 11 sierpnia przy ul. św. Marka 8, w mieszkaniu małżeństwa Karłowskich w domu Pod Pszczołami (obecnie informuje o tym wydarzeniu tablica upamiętniająca), Gestapo zorganizowało wielki kocioł. Wpadł m.in. gen. Stanisław Rostworowski, inspektor KG AK, który już wiosną był „spalony”, niemniej nadal ryzykował, nie zmieniając trybu życia, uczestnicząc w przyjęciach towarzyskich. Rostworowski, w ramach planu „Burza” - zakładającego zbrojne wystąpienie AK w dogodnym momencie przeciwko Niemcom - był przewidywany na dowódcę Samodzielnego Korpusu Krakowskiego, w którego skład miały wejść jednostki z okręgów krakowskiego, śląskiego i kieleckiego. Po aresztowaniu i po przesłuchaniach, podczas których czynnie przeciwstawiał się znieważaniu, został tego samego dnia zamordowany.

Następnie, 20 X 1944, aresztowano płk. Edwarda Godlewskiego, przedostatniego komendanta Okręgu Krakowskiego. Godlewski wpadł w drodze na spotkanie w Kielcach z p.o. komendantem AK, Leopoldem Okulickim. Podobnie jak w wy-padku Józefa Spychalskiego, planowano jego odbicie, co wspierał polski Londyn: „Mamy wiadomości, że Garda [czyli Godlewski - A.Ch.] będzie wysłany na roboty do Niemiec. Postaramy się go odbić przy wywożeniu. Z kosztami nie liczymy się, na razie jednak za pieniądze nie można nic zrobić”[10]. Ostatecznie nie doszło ani do próby odbicia, ani do próby wykupienia. W ogóle podobne akcje, a do tego akcje skuteczne, należały do rzadkości, tak jak napad z 28 X 1944, dokonany przez oddział z 12. Pułku Piechoty na więzienie w Kalwarii Zebrzydowskiej, którego wynikiem było uwolnienie aresztowanego dzień wcześniej gen. Brunona Olbrychta, dowódcy grupy operacyjnej Śląsk Cieszyński, wraz z więźniami.

Częste wsypy z roku 1944 były, po pierwsze, następstwem masowego rozwoju konspiracji, coraz trudniejszej do kontrolowania, po drugie, Kraków - ze względu na licznie w nim obecne niemieckie formacje wojskowe i policyjne - nie był najlepszym miejscem do pracy nielegalnej. „Spaleni” musieli z niego uchodzić, w tym zazwyczaj do Warszawy, gdzie łatwiej mogli konspirować. Po trzecie, w 1944 r. - w związku ze zbliżającym się frontem - konspiratorzy stali się swobodniejsi i mniej ostrożni. Dlatego w ich szeregi łatwiej mogli przenikać konfidenci Gestapo. Właśnie w takich okolicznościach w pobliżu Józefa Spychalskiego ulokował się jeden z nich. Latem władze AK zwracały uwagę, że „rozwielmożnione gadulstwo” może być groźne, że dalej obowiązują zasady pełnej konspiracji. Pod koniec wojny dosyć często wśród ludzi konspiracji obserwowano „znieczulenie na niebezpieczeństwo lub wręcz lekkomyślność”[11].

Aresztowania akowców były następstwem wojny kontrwywiadów i wywiadów - polskiego i niemieckiego. Dzięki pracy policji i informacjom konfidentów władze GG dosyć szybko się zorientowały co do skali oporu i konspiracji. 16 V 1940 r. Frank stwierdził: „Mnóstwo oznak i wypadków wskazuje na to, że w kraju istnieje wielki, zorganizowany ruch oporu i że stoimy bezpośrednio przed wybuchem wielkich i gwałtownych wydarzeń”[12]. Za istotne narzędzie w walce z podziemiem władze uznały agenturę. Budowę sieci agenturalnej w Krakowie Niemcy rozpoczęli wczesną jesienią 1939 r. Według ustaleń Włodzimierza Borodzieja, niemal 1/3 aresztowanych lub podejrzanych trafiała do kartotek Gestapo w następstwie informacji konfidentów. W 1944 r. - szacunkowo, w skali ziem polskich - Gestapo miało posiadać około 60 tys. agentów i współpracowników, z tego w Okręgu Krakowskim AK wraz z Podokręgiem Rzeszowskim - ponad 5 tys., a w samym Krakowie stale między 800 a 1000. Na liście zestawionej przez krakowski kontrwywiad z września 1944 r. znalazło się 686 agentów. Później rozszyfrowano jeszcze kolejnych - łącznie 803. Listę rozpoczyna bufetowa z Dworca Głównego[13]. Czyli na 300 mieszkańców - l konfident. Rekrutowali się oni ze wszystkich warstw społecznych. Byli wśród nich liczni Żydzi oraz zamieszkujący Polskę przed wojną Niemcy, poza tym Volksdeutsche, Ślązacy, Ukraińcy. Niektórych współpracowników Niemcy odziedziczyli po przedwojennej policji, o czym władze ZWZ dowiedziały się od krakowskich policjantów, członków podziemia. Wśród agentów znajdowali się zawodowcy, jak choćby Żyd Danko Redlich, kiedyś agent bolszewicki, później Gestapo, wreszcie UB. Taka droga nie była czymś odosobnionym. Niemałą część agentów stanowili złamani śledztwem członkowie konspiracji, lecz ich wartość jako konfidentów nie była najwyższa. Znacznie lepsi okazali się, co prawda nieliczni, którzy zgłosili się do pracy dobrowolnie. Zdarzali się też podwójni agenci: Gestapo i AK.

Agenci, inaczej niż konfidenci, byli w sposób szczególny przygotowywani do pracy wywiadowczej, a ich ewidencję utajniono. Kandydaci na agentów podpisywali deklaracje o przystąpieniu do służby. Natomiast konfidenci współpracowali w konkretnych sprawach. Rekrutowano ich m.in. spośród autorów donosów. Gestapo wykorzystywało też do współpracy małoletnich gazeciarzy. Za „centralę konfidentów” uchodziło Podgórze. Niektórzy działali półjawnie, co miało wywoływać przeświadczenie, że są wszędzie, że czuwają. Jednocześnie w ten sposób miała się na nich koncentrować nienawiść Polaków.

W tej sytuacji ważnym zadaniem dla ZWZ-AK i innych organizacji wojskowych było rozpracowanie agentury Gestapo. Znaczącą rolę odegrał tu kontrwywiad, który miał „swoich” nawet na Pomorskiej, podsłuchiwał rozmowy telefoniczne agentów z policją, a w 1943 r. wykradł listy płac gestapowców, w tym szefów agentury, oraz ich adresy wraz ze zdjęciami. Duża w tym zasługa Józefa Madeja, od 1943 do 1945 r. szefa grupy Komendy Wywiadu przy Komendzie Okręgu, Jana Pasierskiego oraz szefa kontrwywiadu „Żelbetu” Stanisława Czapkiewicza (po wojnie sądzony przez komunistów, dostał surowy wyrok). Bardzo pomocny w rozpracowywaniu systemu agenturalnego okazał się dokument przygotowany na przełomie lat 1941/1942 przez ZWZ pt. System pracy gestapo.

Rozpracowanie umożliwiało likwidowanie agentów i rozbijanie siatek szpiegowskich. „Niech wszyscy zdrajcy i szpiedzy pośród nas wyginą nagłą śmiercią” - modlono się w podziemnym Ojcze Nasz[14]. W nawiązaniu do słów modlitwy 6 XI 1940 na Osiedlu Oficerskim krakowski ZO wykonał pierwszy wyrok śmierci na agencie. Ale na szerszą skalę podobne akcje nie były możliwe ze względu na słabe przygotowanie służb wykonawczych. Ryszard Nuszkiewicz, cichociemny, podkreślał, że walka z agentami wymaga „zdecydowanych bojowców, broni oraz operatywnego wywiadu. [...] Tego wszystkiego w Kedywie na terenie Krakowa nie było”[15]. Dopiero z czasem zaczęło się to zmieniać. W 1943 r. zlikwidowany został ukraiński agent Michał Pańkow, jeden z zabójców kanclerza Austrii Engelberta Dolłfussa, oraz Szymon Spitz, którego siatka się rozpadła. W listopadzie 1943 r. bojowcy z AK przeprowadzili zamach na kawiarnię Ziemiańską przy ul. Mikołajskiej, stanowiącą punkt kontaktowy agentury niemieckiej, udającej grupę konspiracyjną. Spotykali się w niej członkowie siatki szpiegowskiej, liczącej około 20-30 osób. Kierował nią Maurycy Diamand, któremu okresowo podlegała grupa Romana Słani. Podczas akcji na Ziemiańską zginął agent Gottlieb, lecz Diamand ocalał. W kwietniu 1944 r., w ramach akcji AK przeciwko agenturze o kryptonimie „Kośba”, grupa Romana Słani i częściowo Maurycego Diamanda została rozbita, ale jej przywódca i tym razem ocalał. Działał aż do sierpnia 1944 r., kiedy to został zabity, lecz nie przez akowców, a przez Gestapo, które uznało, że nie jest już potrzebny, a może być szkodliwy. Natomiast dalej działał Julian Appel, który w styczniu 1945 r. wycofał się wraz z Niemcami na zachód.

Wykonywaniem wyroków, w tym wyroków śmierci na agentach i konfidentach, zajmowała się tzw. egzekutywa. Szczególnie dał się Niemcom we znaki Jan Kowalkowski, znany pod kryptonimem kobiecym „Halszka”, którego imieniem nazwano jedną z ulic Kurdwanowa. Był dowódcą dywersji 20. Pułku Piechoty AK, z II Baonu „Żelbetu”. Wykonał 30 wyroków. Największe nasilenie akcji o kryptonimie „C”, skierowanej przeciwko agenturze, przypadło na rok 1943, nie tylko w Krakowie, ale w całej GG. Ich skala przybrała tak duże rozmiary, że Niemcy jeszcze wiele lat po wojnie byli przekonani o istnieniu rozkazu dowództwa alianckiego o likwidacji agentów w Europie. Od przełomu lat 1943/1944, ze względu na wzmożenie przez okupanta represji, wykonywano mniej wyroków śmierci, natomiast częściej wysyłano listy z ostrzeżeniami, stosowano groźby, karę chłosty.

W sumie wielki wysiłek wywiadu, kontrwywiadu, sądów, egzekutywy znacznie komplikował działania Gestapo. Dzięki temu uratowano niejedną głowę i niejedną akcję AK. Ale tak jak niemiecka policja nie była w stanie rozbić kontrwywiadu i wywiadu AK, tak AK nie była w stanie sparaliżować pracy służb agenturalnych i wywiadowczych Gestapo.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby