Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Władysław Dudek, Początki Baonu "Skała"


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Władysław Dudek – „Lenard”, Wspomnienia okupacyjne. Cz. II.



W takiej to skomplikowanej sytuacji frontowej OP „Huragan" doszedł do wioski Glewiec, wyznaczonej mu na kwatery. W nocy miejscowa szkoła stała się naszym, czasowym garnizonem. Wyznaczono służby wartownicze, które zabezpieczały rejon naszego obozowiska. Znużeni marszem żołnierze „Huraganu" ułożyli się do snu w salach szkolnych, na podściółce ze słomy.

Dzień zaczął się dla nas niezbyt wcześnie rano, bo odsypialiśmy godziny nocnego marszu. Dziwiło nas wszystko. Dotychczas - poza obozowiskiem na górze Łysinie w Myślenickiem - zachowywał „Huragan" konspirację na tyle, na ile było to w danych warunkach możliwe i konieczne. Tu natomiast po raz pierwszy, kwaterowaliśmy jawnie. Służby wartownicze i inne poruszały się wokół szkoły w mundurach i z bronią za pasem. Tu, w Glewcu, nie dotarła jeszcze represja niemiecka za ten spontaniczny ruch wolnościowy, który spowodował powstanie w tym rejonie Rzeczypospolitej Proszowicko-Kazimierzowskiej i wielu innych, podobnych w różnych rejonach kraju.


Groźny gamon

Dzień zaczął się dla żołnierzy OP „Huragan" bardzo feralnie, a mógł zakończyć się tragicznie. Obudziliśmy się rano i rozpoczęło się powolne porządkowanie legowisk. W pewnym momencie Jan Flak - „Stokowski", który spał na słomie w pobliżu drzwi wejściowych do sali szkolnej zauważył z przerażeniem, że angielski granat uderzeniowy typu gamon, który normalnie nosił on za pasem, leży na podłodze, ale odbezpieczony. Granaty te po odbezpieczeniu, wybuchały pod wpływem nawet niewielkiego wstrząsu. „Stokowski" wiedział o tym doskonale, bo działanie tego typu granatu omawiał z nami bardzo szczegółowo ppor. Zygmunt Kawecki - „Mars"[1], który był instruktorem minerki na tajnym kursie podchorążych w Wieliczce. Kurs ten odbywał się na zmianę w kilku mieszkaniach kursantów, między innymi w moim domu, u „Stokowskiego", Kazimierza Zapióra -„Żaby" i innych, wiosną 1944 roku[2]. Mniej więcej w połowie maja kurs został nagle przerwany w związku z aresztowaniem mnie przez krakowskie gestapo. Pisałem o tym w Części I moich Wspomnień Okupacyjnych.

Pod wpływem szoku wywołanego spostrzeżeniem odbezpieczonego gamona, „Stokowski" nic nikomu nie mówiąc, schylił się, podniósł odbezpieczony granat i wyszedł z nim z sali, w której niektórzy partyzanci jeszcze spali lub leżeli, inni ubierali się powoli, a wszyscy dość głośno rozmawiali. „Stokowski" z granatem w ręce wyszedł z sali, przeszedł kilka kroków korytarzem, minął drzwi wejściowe do szkoły i zszedł po kilku schodach na podwórze szkolne. Tu znowu się schylił i ostrożnie ustawił granat na ziemi, i dopiero wtedy, z twarzą zroszoną ze strachu potem zdołał drżącym głosem powiedzieć:

- Nie wychodźcie! Odbezpieczony gamon jest ustawiony na ziemi przed szkołą.

Ja widziałem go wprawdzie, wynoszącego granat, ale nie przypuszczałem nawet, że granat ten jest odbezpieczony. Gdyby „Stokowskiego" ktoś przypadkowo potrącił, albo gdyby on potknął się na czymkolwiek, stałaby się rzecz straszna. Można by założyć z prawie absolutną pewnością, że spośród co najmniej kilkunastu partyzantów obecnych na sali, nikt nie uszedłby zdrowo, a niewielu z życiem. Angielski materiał wybuchowy plastic, którym wypełniony był płócienny pojemnik granatu w ilości około pół kilograma, przy wybuchu powodował w dużym promieniu straszne zniszczenia, wywołane falą gwałtownie wzrastającego ciśnienia powietrza, rozsadzającego ściany pomieszczeń, ale również rozrywającego ludzkie płuca, naczynia krwionośne itp. Gdyby gamon wybuchł na sali prawdopodobnie zniszczyłby, co najmniej, część budynku.

Na szczęście stało się inaczej. Wyniesiony na podwórze, odbezpieczony gamon, leżał sobie spokojnie na ziemi. Informacja dotarła wkrótce do ppor. Zbigniewa Kwapienia - „Kuby" i kpt. Mieczysława Cieślika - „Korala". Ten ostatni rozkazał natychmiast spokojnie wyprowadzić na zewnątrz wszystkich ludzi z budynku i rozstawić kilku wartowników, którzy mieli nie dopuścić nikogo w pobliże granatu.

W mojej pamięci tkwi jeszcze jeden szczegół tego wydarzenia, którego skromnie nie pamięta dziś główny jego sprawca ppor. „Mars". Był on wtedy w Glewcu razem z całym ..Huraganem". Zaproponował mianowicie kpt. „Koralowi", by pozwolił mu założyć zawleczkę bezpiecznika gamonu leżącego spokojnie na szkolnym podwórzu. „Mars" dość długo i natarczywie, ale bezskutecznie przekonywał „Korala", że operacja jest bezpieczna i on doskonale wie, co trzeba zrobić. „Koral" stanowczo zakazał jednak „Marsowi" zbliżać się do odbezpieczonego granatu. Przypomniał mu natomiast znane wojskowe powiedzenie, że saper myli się tylko raz, a „Mars" właśnie był saperem. Można by dziś uznać, że cały ten incydent to twór mojej wyobraźni, ale tak właśnie zapisałem go, w powoływanych już u I części Wspomnień… moich notatkach, zapisanych w końcowych latach czterdziestych w Wieliczce. Zresztą fakt ten potwierdzają do dziś żyjący żołnierze „Huraganu": „Kuba", Jan Ziółowski - „Pieg", „Żaba", Tadeusz Widomski -„Apacz", ja i inni.

W wyniku narady postanowiono granat zdetonować strzałem z karabinu z dość znacznej odległości. Na strzelca zgłosił się ochotniczo Adam Wilczyński - „Wilk", zgodnie uznawany przez huraganiarzy za najlepszego snajpera. W budynku szkoły i w innych pomieszczeniach szkolnych zdjęte zostały wszystkie okna. Polecono również zdjąć okna w pobliskich budynkach mieszkalnych. „Wilk" nie spudłował. Trafił celnie za pierwszym razem. Huk detonacji był ogromny. Spadło kilka dachówek, opadły tu i ówdzie tynki i mimo wszystko podmuch powybijał kilka szyb w niezabezpieczonych oknach. Incydent zakończył się szczęśliwie, choć na podwórzu szkoły wyrwany został półmetrowy lej i zniszczeniu uległo kilka betonowych płyt chodnika. Okazało się później, że w odległym o kilkadziesiąt metrów budynku mieszkalnym wyleciało kilka nie zdjętych szyb okiennych.


Struktura organizacyjna Baonu „SKAŁA"

A tymczasem w odległym o dwa kilometry Glewie stacjonował nieznany nam dotychczas dowódca formującego się batalionu wraz z całym sztabem. Dowiedzieliśmy się wkrótce, że batalion ma się nazywać: Batalion Szturmowy Nr 299. Liczbą 299 zaszyfrowany był liczbowy kryptonim krakowskiego Kedyw-u. W odległej o kilka kilometrów Goszczy kwaterowały już oddziały partyzanckie „Grom" i „Skok".

Przez Glewiec przechodzili w tamtych dniach partyzanci OP „Błyskawica" i na krótko zatrzymali się u nas. Zdążali oni, podobnie jak i my, na zarządzoną dla nich w Biórkowie Wielkim koncentrację oddziałów partyzanckich krakowskiego Kedyw-u. Losy ich oddziału w ostatnich tygodniach okazały się mniej szczęśliwe. Po wielu, bardzo wielu różnych akcjach, w których odnosili mniejsze lub czasem nawet duże sukcesy, udało im się dość dobrze dozbroić oddział, głównie w broń zdobyczną na Niemcach - również maszynową. Powiększał się stale stan liczbowy „Błyskawicy". W dniu 31 lipca 1944 doszło do większej bitwy oddziału z Niemcami we wsi Zamieście, koło Tymbarku[3]. Na skutek niepełnego rozpoznania i mylnych informacji oraz nieprzewidywanych okoliczności zginęło kilku Niemców, ale były też bolesne straty w „Błyskawicy". Polegli tam: dowódca „Błyskawicy", ppor. Władysław Kordula - „Roman", jego zastępca Mieczysław Pogan - „Błyskawiczny’’ i podoficer Leon Kubiś - „Mściwój".

Przypuszczalnie 8 sierpnia 1944 doszło do krótkiego spotkania „Błyskawicy" żołnierzami „Huraganu" właśnie w Glewcu. Ja znalem spośród nich jedynie młodziutkiego Jasia Kordulę - „Dzikiego", brata poległego „Romana". Jasiek pozostał w „Błyskawicy" mimo tak bolesnej straty. Wkrótce „Błyskawica" odeszła na kwatery do pobliskiego Biórkowa. OP „Błyskawica" liczył w tamtym okresie 36 żołnierzy.

Z godziny na godzinę dochodziły do nas coraz to nowe wieści. Podobno nieco dalej, w odległym o dwa kilometry Glewie, stacjonował nieznany nam dotychczas dowódca formującego się batalionu wraz z całym sztabem. Gdzieś w okolicy kwaterowały oddziały partyzanckie: „Grom" i „Skok". Dowiedziałem się od kpt. „Korala", że przy batalionie ma powstać pluton specjalny (dywersyjno-minerski), którym dowodził będzie ppor. „Mars". Ku mojej ogromnej radości powiedział mi też, że przy sztabie batalionu jest też Kazek „Zawała", który pełnić ma funkcję zastępcy dowódcy tego plutonu.

W szkole robiło się coraz gwarniej. Z dowództwa przyjeżdżali gońcy z rozkazami do kpt. „Korala", który miał zostać zastępcą dowódcy batalionu. Czekaliśmy wieczornego apelu, na którym miał być odczytany rozkaz mjra „Skały". Dotarły już do „Huraganu" informacje o stopniu wojskowym i pseudonimie nieznanego nam dotąd dowódcy powstającego batalionu. Miał nim być major Jan Pańczakiewicz - „Skała".

Z treści wieczornego rozkazu w czasie apelu wynika to, że OP „Huragan" przestał istnieć. Wchodzimy obecnie w skład l Kompanii o kryptonimie „Huragan" w ramach Samodzielnego Batalionu Partyzanckiego „SKAŁA". Baon „SKAŁA" składa się z trzech kompanii i plutonu specjalnego, dywersyjno-minerskiego oraz zwiadu konnego i rowerowego. Trzon 2 Kompanii „Błyskawica" stanowić ma OP „Błyskawica", a 3 Kompanię „Grom-Skok" tworzą te dwa połączone oddziały partyzanckie. Przewidywany jest dalszy zaciąg ochotników dla uzupełnienia składu osobowego wszystkich kompanii Baonu „SKAŁA", plutonu specjalnego i zwiadu konnego. Praktycznie już od Glewca przybywać zaczęło do baonu coraz to więcej młodych ludzi, którzy pragnęli walczyć z okupantem. Główny kłopot z nowozaciężnymi polegał na tym, że najczęściej nie posiadali oni żadnej broni. Nawet najżarliwszy zapał do walki z wrogiem broni tej nie mógł zastąpić. Z rozkazu wynikało, że tworzy się sztab baonu i służby pomocnicze, takie jak: kwatermistrzostwo, zaopatrzenie żywnościowe, służba łączności, punkt lekarski i sanitarny, komórka informacyjna BIP itp. Przy Komendzie Głównej Armii Krajowej w Warszawie istniało wtedy Biuro Informacyjno-Propagandowe (w skrócie BIP). Dowódcą Baonu został mjr „Skała", jego zastępcą kpt. „Koral", który pełnić ma równocześnie funkcje dowódcy l Kompanii „Huragan".

„Koral" był wieliczaninem, a ja znałem go osobiście bardzo dobrze od wielu lat. Przychodził jako nauczyciel często do naszego domu, by udzielać mojej siostrze Marii lekcji z zakresu szkoły powszechnej. Nie uczęszczała ona do szkoły ze względu na kalectwo, spowodowane chorobą Heinego-Medina w dzieciństwie.

Z odczytanego rozkazu majora „Skały" dowiedzieliśmy się, że 2 Kompanią „Błyskawica" dowodzić będzie kpt. „Powolny", a dowódcą 3 Kompanii „Grom-Skok" został por. Maksymilian Klinicki - „Wierzba"[4]. Obaj ostatni są cichociemnymi, zrzuconymi do kraju na spadochronach z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Padło jeszcze sporo dalszych informacji. Mówiły nam one jednak niewiele. Wymieniane były tylko pseudonimy, a z nich my - szeregowi huraganiarze - znaliśmy tylko nasze własne nazwiska i może jeszcze kilku innych osób pochodzących z Wieliczki. Oczekiwaliśmy niecierpliwie na zapowiedzianą inspekcję majora „Skały" w naszej l Kompanii „Huragan". Dziś nie pamiętam już czy doszło do niej jeszcze Glewcu, czy może już na innej melinie[5].


Przypisy:

  1. Ppor. Zygmunt Kawecki – „Mars” zaliczył w roku akademickim 1938/39 pierwszy rok studiów w Akademii Górniczej w Krakowie. Obecnie jest emerytowanym profesorem AGH w Krakowie. W roku 1994 uzyskał w AGH tytuł doktora honorowego (doctor honoris causa). Prof. dr hab. inż. Zygmunt Kawecki nadal udziela sic czynnej pracy społecznej w AGH.
  2. Dudek Władysław -„Lenard”: Wspomnienia okupacyjne. Część I. Wyd. „Skała", Kraków 1993.
  3. Szczegółowy opis tej walki podano w powoływanych tu już książkach R. Nuszkiewicza – „Powolnego” i Wł. Rozmusa – „Buńki”.
  4. Nazwisk oczywiście nie podano, lecz tylko pseudonimy. Nazwiska ujawniły się nam dopiero po wojnie.
  5. Warto tu dodać drobny komentarz. Użyłem w tym tekście, chyba po raz pierwszy, słowa „melina". Kiedy już w latach osiemdziesiątych dałem moje powojenne notatki o Baonie „SKAŁA" do przeczytania zaprzyjaźnionemu ze mną poloniście, profesorowi Technikum Łączności w Krakowie, mgr Władysławowi Kamienobrodzkiemu, ten - oprócz porcji komplementów pod moim adresem - wytknął mi słusznie szereg drobnych błędów ortograficznych. Było wśród nich również zalecenie, bym nie używał określenia „melina", bo ma ono w języku polskim bardzo niedobre skojarzenia. Mogą być meliny: złodziejskie, pijackie, paserskie itp., ale żeby melinami nazywać akowskie partyzanckie, punkty kontaktowe konspiracji niepodległościowej itd., to nie mieściło się już w głowie mojego, przyjaznego mi korektora. Z trudem wyjaśniłem mu, że w gwarze konspiracyjnej i partyzanckiej posługiwaliśmy się wyłącznie takim określeniem i chyba pozostawię je w tekście.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi