Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Władysław Dudek, Pierwsze walki Baonu


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Władysław Dudek – „Lenard”, Wspomnienia okupacyjne. Cz. II.



W swojej książce pt. Uparci pisze R. Nuszkiewicz - „Powolny", że „ Po kilku dniach pobytu w Sadkach batalion przesunął się o 3 kilometry na zachód - w rejon gajówki Wały. Tutaj mjr „Skała" postanowił zakwaterować na dłuższy czas. Z uwagi na bliskość szosy Kraków - Warszawa ubezpieczenia były teraz znacznie silniejsze. Od strony wsi Moczydło stanowiły je 3 stałe placówki, w kierunku zaś Droblina, Sadek i Zaryszyna ruchome patrole konne i piesze.”

Ale „Powolny" był kapitanem, dowódcą 2 Kompanii „Błyskawica", doświadczonym oficerem cieszącym się ogólną sympatią wszystkich skałowców, a ja świeżo upieczonym kapralem, nie mającym dostępu do map, nie wiedzącym nic o jakimś Droblinie. O szosie Kraków - Warszawa przypadkowo coś wiedziałem, bo w którymś z patroli, ktoś pokazywał mi w której to jest stronie i może nawet jakiś kawałeczek tej szosy widziałem. Moja strategia ograniczała się do terenu w zasięgu mojego wzroku, a taktyka do rejonu naszej kwatery. Stąd też inna była moja optyka widzenia spraw i inne pozostały mi wspomnienia. Pisałem już wcześniej o przepędzeniu przez baon kolumny taborów Ukraińców plądrujących wieś Zaryszyn. Zaś „Powolny" pisze w Upartych, że: „ Przepędzeni z Zaryszyna Ukraińcy z SS-Galizien nie dali też za wygraną O świcie dnia 28 sierpnia 1944 r. wyjechała z Bukowskiej Woli koło Miechowa na 250 furmankach ich ekspedycja karna w sile 700 ludzi, aby mimo wszystko spacyfikować krnąbrny w oddawaniu kontyngentów (żywnościowych - W. D.) Zaryszyn." I tam opisał „Powolny" przebieg naszej walki z tą ekspedycją.


Spis treści

Walki z Ukraińcami w Zaryszynie

Ja zaś w moich powojennych notatkach z przełomu lat 1940/50 zapisałem: „ Nasze sielskie stosunki na kwaterze uległy wczoraj poważnemu zakłóceniu. Przyczyną stali się znowu ukraińscy uciekinierzy z terenów wschodniej Polski zajętych w roku 1939 przez Związek Radziecki. W roku 1941 znaleźli się na terenach pod okupacją niemiecką z którą współpracowały ukraińskie elementy nacjonalistyczne, wygrywane przez Niemców do antypolskiej nagonki. Równocześnie rozbestwione watahy ukraińskie w latach 1941-1944 mordowały polską ludność wsi i paliły ich dobytek, dopuszczając się bestialskich okrucieństw. W miarę przesuwania się wojsk sowieckich na zachód całe ich watahy wycofywały się z Niemcami na zachód wraz z rodzinami i dobytkiem. Toczyli oni ciągłe walki ze zbrojnym polskim podziemiem, głównie akowskim. Niemcy zaopatrzyli ich w broń i wykorzystywali te watahy do biologicznego wyniszczenia polskiej ludności południowo-wschodniej części Polski, podsycając ich nacjonalistyczne i szowinistyczne postawy. Wszystko to odbywało się z pomocą zbrojną i aprobatą niemieckiej administracji wojskowej.

Toteż narosła w nas ogromna nienawiść i chęć odwetu, czego najlepszym dowodem była nasza akcja sprzed kilku dni.

W południe miejscowa terenówka doniosła dowództwu baonu o zajęciu przez Ukraińców sąsiedniej wioski Zaryszyn. Ukraińcy jadący taborem wraz z rodzinami zajęli miejscową wioskę, rekwirując tamtejszym chłopom bydło i konie, przy akompaniamencie bicia i strzelania do broniących swego dobytku chłopów. Zarządzono natychmiast alarm i marsz, zresztą całkiem bezładny, w kierunku Ukraińców. Przyczyną bezładności, prócz nienawiści do Ukraińców, był fakt, że większość naszych chłopców to świeżo zwerbowani partyzanci, niewyszkoleni i niezdyscyplinowani, rwący na wyścigi, często zupełnie bez broni, w kierunku Zaryszyna. Batalion maszerujący w zwartych kolumnach w kierunku wzgórza, za którym położona była wioska, zamienił się po kilku minutach w bezładny rój, biegnący co sił w piersiach przed siebie. W ogromnym entuzjazmie zatraciła się wkrótce świadomość niebezpieczeństwa grożącego prawie nie uzbrojonemu baonowi ze strony silnej, i jak się później okazało, doskonale uzbrojonej watahy ukraińskiej. Zespół pędzących na przedzie porwał wreszcie i „Huragan" prowadzony dotychczas przez ppor. „Kubę". W ciągu paru minut rozpierzchli się huraganiarze pomimo jego desperackich krzyków dla przywrócenia dyscypliny. Zostało przy nim zaledwie kilku chłopaków z obsługi rkm-u, jednak nie bez tendencji do oderwania się od jego oka. „Kuba" klął pieniąc się ze złości, co jednak prawie nie skutkowało. Zziajani i spoceni osiągnęliśmy wreszcie szczyt wzgórza, na którym widać było rozciągniętą wzdłuż drogi wioskę Zaryszyn. Mniej więcej w środku wsi paliła się jedna chałupa, podpalona widocznie przez Ukraińców za opór chłopa.

Zaledwie po ukazaniu się naszych chłopców na horyzoncie otwarli Ukraińcy, widocznie doskonale uzbrojeni, ogień karabinowy, który nam jednak nie szkodził, ze względu na dużą odległość. Z naszej strony odpowiedziała im pojedyncza pukanina pochodząca od posuwających się skokami czołówek.

Doskonale widoczni na wiejskiej drodze Ukraińcy szykowali sprawnie tabor do wyjazdu, nie przestając ognia. Wreszcie z prawej strony odezwał się nasz ckm kompanii „Błyskawica", dowodzonej przez kpt. „Powolnego" i znajdujący się widocznie w skutecznej odległości ogniowej. Spowodowało to w kolumnie ukraińskiej spore zamieszanie. Od czoła kolumny wjeżdżać zaczęły galopem wozy Ukraińców, dostając się pod ogień ckm-u, zresztą mato skuteczny ze względu na zbyt dużą odległość. Ukraińcy odpowiadali coraz gęstszym ogniem broni maszynowej.

Posuwaliśmy się jednak dość szybko naprzód bez żadnej komendy, jedynie z własnej inicjatywy. Celowniczy rkm-u ,,Huraganu", znany nam już „Wilk", wypuścił wreszcie długie serie z „Kubusia", najprawdopodobniej bez większego skutku. Ukraińcy uciekali już ze wsi co sił całą kolumną taborową, strzelając równocześnie z moździerzy w kierunku gniazda ckm-u. Obustronna bezładna strzelanina nie przyniosła strat naszej kompani, co ogromnie podniosło animusz chłopaków nacierających coraz śmielej. Nawet kpr. „ Wik" w charakterze kolportera wojennego z ogromną brawurą łapał na klisze nasze czołówki i tumany kurzu po wybuchach ukraińskich granatów. Wreszcie w uciekającej kolumnie ukraińskiej powstało zamieszanie. Przy jednym z wozów ubito konia ogniem z ckm-u, powodując zator. Niestety Ukraińcy momentalnie opróżnili wóz, przenosząc dobytek na kolejne wozy i pozostawili końskiego trupa z próżnym wozem jako łup.

Jakkolwiek grały jeszcze maszynki, to jednak odległość kolumny stale się powiększała i wreszcie ogień stal się zupełnie nieskuteczny."

Tyle spostrzegły wtedy moje własne oczy i zapamiętały do czasu zapisania tych notatek, chyba w pierwszych latach pięćdziesiątych. A sytuacja do spisywania takich notatek była wtedy dla akowców nie bardzo sprzyjająca.

Natarcie głównych sił baonu trwało nadal. Ukraińcy zmierzali w popłochu w kierunku wsi Krzeszówka. Ekspedycja ukraińska w ciągłym popłochu skierowała się w stronę zabudowań Książa Małego. Mjr „Skała" przerwał wreszcie akcję z uwagi na ogromne przeciążenie i zmęczenie jego partyzantów. Zarządzono powrót na kwatery. Na wysokości wsi Krzeszówka pojawiły się nad polem walki dwa niemieckie samoloty typu Storch. Rozkaz - Lotnik, kryj się! - był nie bardzo skuteczny, bo właśnie oddziały nasze znajdowały się na terenie otwartym, nie zadrzewionym i nie zabudowanym. Przebiegaliśmy rozlegle pole buraków. Samoloty ostrzeliwały gęsto z broni pokładowej. Każdy padał gdzie mógł w gęsto - na szczęście - zarosłych wysokimi liściami buraczanymi rzędami buraków. Byle dobrnąć do pobliskiego lasu. Osiągnięcie skraju leśnego poszycia stanowiło doskonałą ochronę. Okazało się, że ogień z samolotów był całkiem nieskuteczny. W lesie stwierdziliśmy, że baon nie poniósł żadnych strat.

Wróciliśmy wreszcie do kwater, po dniu bardzo męczącym, ale dającym młodemu wojsku chrzest bojowy. „Powolny" zakończył rozdział o walce pod Zaryszynem i Krzeszówka tymi słowy: „Mimo wszystko był to dla partyzantów szczęśliwy dzień. Batalion wrócił z walki bez żadnych strat i z poważnym doświadczeniem bojowym. Ukraińcy pozostawili 7 zabitych, więcej chyba zabrali ze sobą, oprócz tego mieli kilkunastu rannych". Dodam, że najcenniejszą była psychologiczna podbudowa żołnierzy baonu. Przekonali się, że nawet przy znacznej liczebnej przewadze wroga i jego przewagi w uzbrojeniu można go pokonywać i to nawet bez strat własnych.

Wspomnę tu jeszcze, że kilka dni wcześniej (26 sierpnia) placówka 3 Kompanii „Grom-Skok", ubezpieczająca baon od strony szosy Kraków - Warszawa, w godzinach popołudniowych dostrzegła zbliżające się do lasu od wsi Moczydło, dwa samochody ciężarowe załadowane żołnierzami Wehrmachtu. Niemcy zaczęli wysiadać z samochodów w odległości 200-300 m przed lasem. Partyzanci „Grom-Skok" stanowili 8-mio osobowy patrol z kilkoma karabinami i pistoletami maszynowymi.

W momencie rozpoczęcia wysiadania padła komendą: - Po nich!, a za nią salwa karabinowa i seria z peemu. Ogień podjęła cała placówka. Część Niemców, którzy zdążyli wysiąść, ostrzelała na oślep las ukrywający partyzantów. Drugi samochód szybko zawrócił, pozbierał wszystkich żołnierzy Wehrmachtu i pełnym gazem ruszył z powrotem w kierunku Moczydła. Uciekający Niemcy pozostawili pełnosprawny samochód marki Horch, 2 karabiny, pistolet P-38, 6 granatów i liczny sprzęt mierniczy. Była to grupa Wehrmachtu do prac mierniczych, która stała się kolejnym, małym, ale znaczącym sukcesem żołnierzy Baonu „SKAŁA".

Nadszedł dzień 30 sierpnia 1944 r. Gęstniała wokół nas liczba zauważanych na patrolach grup wojsk niemieckich. Czasem były to liczniejsze grupy zmotoryzowane, czasem zaś tylko dwu-trzyosobowe patrole Wehrmachtu. Prawie nie było dnia, by nie dochodziło do kontaktu ogniowego z nimi.

W tym czasie przebywał w rejonie naszego zakwaterowania d-ca Grupy Operacyjnej Kraków Armii Krajowej, płk. Edward Godlewski - „Garda". Nasz batalion wchodził w skład tej Grupy wraz z akowskimi formacjami 6 Dywizji Piechoty Ziemi Krakowskiej, 106 Dywizji Ziemi Miechowskiej, Olkuskiej i Pińczowskiej i Krakowskiej Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej. Wymieniłem tu za „Powolnym" wielkie nazwy tych formacji, ale pamiętać trzeba, że były one w stadium organizacji. Ich oddziały partyzanckie - podobnie jak nasz Baon „SKAŁA" - były słabo uzbrojone, rozrzucone na dużych terenach w postaci mniejszych oddziałów. Koncentracja oddziałów partyzanckich w rejonie nadleśnictwa Książ Wielki była znaczna i Niemcy uważnie śledzili ruchy partyzanckie. Stąd i to rozpoznanie lotnicze i nasycenie terenu niemieckimi patrolami rozpoznawczymi. Rosło więc również zagrożenie dla naszego baonu. Zapisałem w moich notatkach:

„Od kilku dni, rozkazem dowództwa Baonu odbywaliśmy codziennie przedpołudniowe zajęcia w sąsiednim lesie przy budowie szałasów, mających nam służyć od najbliższych dni za kwatery. Dłuższe jawne kwaterowanie we wsi stawało się coraz bardziej niebezpieczne ze względu na silne garnizony niemieckie w okolicy. Niemcy po zatrzymaniu się ofensywy rosyjskiej nad Wisłą i Sanem ochłonęli nieco z pogromu i budowali w pasie przyfrontowym okopy i fortyfikacje obronne."

Nasz baon znajdował się w zasięgu strefy przyfrontowej, gęsto obsadzonej przez Wehrmacht, co przy naszej liczebności a równocześnie kiepskim uzbrojeniu stanowiło poważne niebezpieczeństwo. Codziennie rano wychodziły do lasu grupy robocze, budujące w zacisznym jarze szałasy dla pomieszczenia całego stanu osobowego baonu. Równocześnie od kilku dni wychodziły na noc patrole zrzutowe dla odebrania mającego rzekomo nastąpić zrzutu broni i oporządzenia od polskiego Korpusu we Włoszech. Technika odbierania zrzutu polegała na sygnalizowaniu z ziemi „strzały świetlnej" samolotom polskim lub alianckim, przelatującym nad umówionym terenem. Teren zrzutowiska uzgadniany był wcześniej drogą radiową przy pomocy odpowiedniego szyfru. Zapowiedź zrzutu podawana z tamtej strony również drogą radiową przez nadawanie w godzinach wieczornych melodii umówionej piosenki. Krótkofalówka Komendy Okręgu Krakowskiego AK znajdowała się nawet wtedy w pobliżu kwatery baonu i z tej racji pełniliśmy przy niej służbę ochronną. Do zrzutu jednak nie mieliśmy jakoś szczęścia, pomimo prawie conocnych patroli zrzutowych prowadzonych zazwyczaj przez pchor. „Zawałę". Ten ostatni chodził już jak błędny na skutek tygodniowego prawie niewyspania. A zrzutu wciąż nie było. Każdy przelatujący nocą nad zrzutowiskiem samolot stawał się powodem ogromnego zdenerwowania chłopców czuwających co noc z podkrążonymi oczyma i drżących od nocnego chłodu. Upragnionego sygnału świetlnego, mogącego poprzedzać zrzut, nie mogliśmy się jednak doczekać.


Śmierć żołnierzy Kompanii „Huragan"

Tego właśnie dnia 30 sierpnia nasz zwiad konny zameldował, że w rejonie szosy Kraków - Warszawa dostrzeżono oddziały hitlerowskie, ale z uwagi na nikłe własne siły zwiadowcy wycofali się do lasu. Po południu wysłał kpt. „Koral" w kierunku północnym pięcioosobowy patrol rozpoznawczy w składzie: d-ca, pchor. „Bronek" oraz żołnierze: Tadeusz Augustynek - „Kryjak", „Ursus" i Josse Jerzy - „Szary" - z dawnego O.P. „Huragan" i młody wieliczanin Jan Smykal - „Kamień". Do „Huraganu" doprowadziłem „Kamienia" z Wieliczki ja, wraz z jego starszym bratem Erazmem, który miał pseudonim „Mikołaj". Było to w pierwszych dniach sierpnia, gdy jako przewodnik prowadziłem do Kunic kilkuosobową grupę ochotników z Wieliczki a wśród nich samego kpt. „Korala". To właśnie „Koral" odprawiał teraz ten patrol w drogę dla rozpoznania terenu.

Może w dwie godziny później doszły do nas odgłosy strzałów. Niedługo później w polu widzenia ukazało się dwóch naszych żołnierzy z patrolu „Bronka". Był to on sam i idący obok „Kryjak". Z daleka już można było rozeznać, że „Kryjak" jest ranny w rękę. Z opowiadania ich wynikało, że patrol wstąpił do znajdującej się na tarasie chłopskiej chałupy, by napić się wody i zorientować się w terenie. Później poszli dalej. Niespodziewana seria strzałów z karabinu maszynowego dosięgła podobno naprzód „Szarego" i już po nim „Kamienia" i „Ursusa". Udało się wycofać dwóm pozostałym, ale „Kryjaka" dosięgła jeszcze wraża kula i z trudem wrócił z przestrzeloną ręką. Były to pierwsze straty ludzkie nowosformowanego Baonu „SKAŁA". Przygasiły nieco pogodny nastrój żołnierzy, podbudowany początkowymi sukcesami. Pisze „Powolny" w Upartych, że w tym czasie dokonywał płk „Garda" aktu nominacji kilku przedwojennych podchorążych do stopnia podporucznika. Podchorąży „Bolek" z Kompanii „Huragan" nominowany został wcześniej w Sadkach, ale być może na uroczysty akt nominacji, dokonywany przez płk. „Gardę" delegowany był i on do leśnej kwatery baonu. Według „Powolnego" awanse na podporu-cznika otrzymali wówczas podchorążowie:

Czesław Ciepiela - „Karp"

Czesław Szygalski - „Miś"

Zbigniew Gawlik - „Żmija"

Mieczysław Lasota - „Jerzy"

Bogusław Fiszer - „Bolek"

Jan Turek - „Aga"

Bogusław Muniak - „Jacek"


Potyczki z Niemcami pod Sadkami

Po kilku dniach kwaterowania w szałasach leśnych, zbudowanych przez nas w rejonie gajówki Wały w odległości około 3 km od kwatery w Sadkach wydany został rozkaz ostrego pogotowia w kompaniach baonu. Rozstawiono gęste placówki, które wkrótce stwierdziły obecność niemieckich samochodów i motocykli we wsi Moczydło. Spieszona kolumna Wehrmachtu ruszyła w kierunku partyzanckich placówek. Z uwagi na znaczne siły doskonale uzbrojonych Niemców po wstępnej strzelaninie wydany został rozkaz cofnięcia naszych placówek w głąb lasu. Stwierdziliśmy już wielokrotnie, że nawet większe siły niemieckie bardzo niechętnie zapuszczają się w głąb lasu. Karabin maszynowy MG-42 kompanii „Grom-Skok" skutecznie kontrolował ruchy Niemców na skrzyżowaniu leśnych dróg. Celowniczy kpr. Tadeusz Janiak - „Kropka" miał już na sumieniu kilku żołnierzy Wehrmachtu leżących przy drodze.

Patrol pod dowództwem ppor. Mieczysława Lasoty - „Jerzego" w składzie: „Buńko", Zbigniew Gertych - „Dąbrowa", Mieczysław Kogut - „Orlot", „Błysk", „Pik" i Roman Hofman „Wyrwa" ruszył w kierunku wsi Sadki leżącej na sąsiednim pagórku. Zobaczyli na stanowiskach żołnierzy z podwiniętymi rękawami bluz. Nabrali przekonania, że są to żołnierze Oddziału Partyzanckiego AK „Zawisza", którzy kwaterowali w tamtym rejonie. Żołnierze „Zawiszy" posiadali zdobyczną niemiecką broń i również niemieckie mundury.

Przy próbie rozpoznania zostali oni ostrzelani gwałtownym ogniem niemieckich peemów i karabinów maszynowych. Zginął ppor. „Jerzy", oraz „Błysk" i „Pik". Ciężko ranny został „Dąbrowa". Udało się wycofać do lasu „Orlotowi", a „Buńko" i „Wyrwa" trwali w walce. Wykorzystując chwilę osłabienia ognia, osłaniani ciałami zabitych kolegów wycofali się do lasu. Wyglądało na to, że las jest otoczony licznymi siłami niemieckimi. Płk „Garda" i mjr „Skała" z oficerami podjęli decyzję wydostania się z okrążenia w kierunku lasów Sancygniowskich, gdzie powinny znajdować się akowskie oddziały 106 Dywizji. Nasza Kompania „Huragan" stanowiła lewe skrzydło wycofującego się Baonu „SKAŁA", a „Błyskawica" prawe. Kompania „Grom-Skok" szła w odwodzie.

Natarcie obu kompanii spowodowało pęknięcie niemieckiego pierścienia okrążającego nasz baon. Kompania „Huragan" atakowała w kierunku Sadek. Tym korytarzem wycofywał się baon i jego kilkanaście wozów taborowych. Był wśród nich i mój wóz z zapasową amunicją, rakietnicą, niewielką ilością różnych granatów i większą butelek zapalających się po rozbiciu. W wozie tym było jeszcze bardzo niewiele części umundurowania i bielizny wojskowej, stanowiącej własność Kompanii „Huragan".

Straciliśmy wtedy dwa zdobyczne samochody baonowe, w których nie udało się usunąć defektów zaistniałych przy wycofywaniu się baonu w trudnych warunkach terenowych. Zostały one podpalone, by nie dostały się w ręce wroga.

Kompanie Baonu „SKAŁA" zaczęły zbliżać się do wsi Zaryszyn. Byliśmy prawie stale w kontaktach ogniowych naszych patroli z silniejszymi przeważnie patrolami Wehrmachtu. Miały też miejsce dłuższe potyczki z Niemcami. Ze względu na trudności nawiązania bliższej łączności z odgryzającymi się Niemcom naszymi ubezpieczeniami bocznymi, domyślaliśmy się tylko ich przebiegu z miejsc walk toczących się w kilkusetmetrowej najczęściej odległości, od głównych sił Baonu „SKAŁA". Czasem strzelanina z broni maszynowej wzmagała się wyraźnie. Nasi partyzanci atakowali szczególnie ostro niemieckie patrole wtedy, gdy liczyć można było na zdobycie broni, tak dotkliwie brakującej naszym żołnierzom. Tak było między innymi w rejonie wsi Krzeszówka, gdzie Niemcy mieli kilku rannych.

W takich warunkach dotarliśmy wieczorem, przy zanikającej walce do wsi Knyszyn. Kwaterowały tam oddziały 106 Dywizji AK. Niemcy spalili wcześniej dwór w Knyszynie, w odwecie za zestrzelenie przez siły partyzanckie niemieckiego samolotu zwiadowczego. Zniszczenia dokonały 3 niemieckie myśliwce bombardujące, typu Messerschmitt. Minęliśmy Knyszyn i zakwaterowaliśmy w lesie. Żołnierze byli ogromnie zmęczeni i głodni, a nastroje były dość minorowe. Obliczaliśmy własne straty. Z Kompanii „Huragan" zginęli: „Ursus", „Kamień", „Szary", ranny w rękę został „Kryjak". Również dotkliwie poszkodowana była Kompania „Grom-Skok" dowodzona przez cichociemnego, por. „Wierzbę". Stracili życie: ppor. „Jerzy", „Błysk", a ciężko ranny został „Dąbrowa", który już raz, w lipcu 1944, odbity został a rąk Niemców przez partyzantów „Błyskawicy", a teraz został ponownie ciężko ranny.

Z późniejszych wywiadów wynika, że Niemców zginęło znacznie więcej, a jeszcze więcej mieli rannych. W nocy wyszedł silny patrol Baonu „SKAŁA" wraz z sanitariuszkami. Mieli za zadanie odszukać naszych zabitych towarzyszy broni. Udało się im odszukać wszystkich poległych. W dniu 31 sierpnia 1944 przygotowano wspólną dla nich mogiłę w lasach, niedaleko od Knyszyna.

W pogrzebie wzięły udział reprezentacje wszystkich trzech kompani baonu. Brałem i ja udział w tej żałobnej uroczystości. Pamiętam, że nad mogiłą poległych krótkie, ale wzruszające przemówienie wygłosił pchor. „Łęczyc" z Kompanii „Huragan". Nikt z nas nie przypuszczał wtedy, że w niecałe dwa tygodnie później, polegnie i on w walce z Niemcami pod Złotym Potokiem koło Częstochowy.


Niedoszły zrzut

l września, czyli w piątą rocznicę wybuchu wojny, wróciliśmy w okolicę Zaryszyna. Radiotelegrafista Grupy Operacyjnej „Kraków" przeprowadził w imieniu por. „Dewajtisa" rozmowę z ośrodkiem polskich sił zbrojnych we Włoszech. Stamtąd właśnie w nocy 21/22 maja 1944 startował w locie do Polski ppor. Zbigniew Waruszyński - „Dewajtis", który aktualnie był w Baonie „SKAŁA" zastępcą dowódcy 2 Kompanii „Błyskawica". Warto tu przypomnieć, że tym samym samolotem przyleciała grupa sześciu cichociemnych, a wśród nich gen. Leopold Okulicki, ostatni dowódca AK pod pseudonimem „Niedźwiadek"[1].

W rozmowie radiotelegrafistów uzgodniono numer placówki odbiorczej zrzutu, który nastąpić miał właśnie w okolicy Zaryszyna. Dziś trudno ustalić kto był dowódcą patrolu mającego odebrać wówczas ten zrzut.

Tę część mojego zapisu dziś (12.07.95 r.) „Mars" uzupełnia następującą informacją: „ Organizowanie akcji odbierania zrzutów dla Baonu „ SKAŁA " (oczekiwanie na zrzutowisku) było powierzone Plutonowi Specjalnemu". Wcześniej, w porozumieniu z dowódcą 106 Dyw. AK - płk. „Tysiącem" - „Mars", celem przeszkolenia, wziął udział w akcji oczekiwania na zrzut na zrzutowisku miechowskiej dywizji. Pierwszymi oczekiwaniami na przylot samolotu - w lasach Książa Wielkiego dowodził „Mars". Dalszymi oczekiwaniami dowodził „Zawała", gdy „Mars" był wysyłany w misjach specjalnych przez dowódcę zgrupowania płk. „Gardę", bądź do l Pułku Strzelców Podchalańskich (l PSP) w Gorcach, bądź do d-cy Obwodu Myślenickiego AK „Kościeszy" itp.

Ja brałem co najmniej dwa razy udział w patrolach zrzutowych. W tym patrolu, którym tym razem, dowodził „Zawała" i który prawie na pewno odebrać miał zrzut dla Baonu „SKAŁA" „Zawała" odpowiadał za przygotowanie lądowiska. Poustawiał nas w odległości kilku, a może kilkunastu metrów od siebie. Tworzyliśmy linię prostą. Na jej początku utworzone były dwa ramiona. Zaopatrzeni byliśmy wszyscy w latarki elektryczne i na głośny sygnał „Zawały" mieliśmy równocześnie zapalać i gasić latarki. Samolot lecący nad nami odebrać to miał jako migotającą z ziemi strzałę. Noc była dość ciepła i pogodna. Nad nami świecił księżyc. Byliśmy wszyscy bardzo podnieceni i wszystkie rozmowy toczyły się na temat spodziewanego zrzutu broni na spadochronach. Kazek udzielał nam szczegółowych instrukcji o sposobie zachowywania się w czasie operacji zrzutu spadochronowego, by uniknąć nieszczęśliwych wypadków. Skrzynki z bronią opuszczone na spadochronach miały być ciężkie, a to rodziło pewne zagrożenie dla odbiorców zrzutu. Oczekiwanie przeciągało się do późnych godzin nocnych. Również i tym razem do zrzutu jednak nie doszło. A szczęście było tak blisko.

Z późniejszych informacji wynikało, że istotnie do placówki Baonu „SKAŁA" wysłano z Włoch tej nocy aż trzy samoloty. Niemcy zaatakowali je już nad Węgrami. Dwa uszkodzone samoloty zmuszone zostały do powrotu w kierunku lotnisk macierzystych. Trzeci zaś samolot, przypuszczalnie zestrzelony, spadł w rejonie Krzeszowic koło Krakowa i pewno dostał się w ręce niemieckie.


Śmierć „Iny"

Kolejne dni okazały się tragiczne dla naszego środowiska. Nazajutrz bowiem skierowana została do Krakowa jedna z najbardziej bojowych i zasłużonych łączniczek krakowskiego „Kedywu", wchodząca w tym czasie w skład Baonu „SKAŁA". Była nią Zofia Carnelli-Jasieńska - „Ina". „Ina" została w Krakowie aresztowana przez gestapo i osadzona w więzieniu przy ul. Montelupich. Wkrótce doszła do baonu wiadomość, że została ona zastrzelona na terenie tego więzienia.

Głęboko zakonspirowany charakter formacji Kedywu spowodował, że zgrupowani w Baonie „SKAŁA" żołnierze bardzo niewiele wiedzieli o sobie. Nawet ci, którzy dłużej współpracowali wcześniej ze sobą w różnych akcjach, świadomie nie starali się poznać bliżej danych personalnych współuczestników tych akcji. Wynikało to z przekonania, że w razie wpadki w łapy gestapo lepiej nie wiedzieć za dużo. Z takich to przyczyn sporo osób, które współpracowały z „Iną" tak niewiele wiedziało o niej, gdy rozstała się z nami na zawsze. Antyakowski terror komunistycznej władzy w latach powojennych nie sprzyjał utrwaleniu pamięci kedywowskich żołnierzy i ich dokonań. A czas robił swoje. Przerzedzały się ciągle nasze szeregi. Dziś - po ponad 50-ciu latach od owych wojennych wydarzeń - sylwetek wielu ich uczestników odtworzyć się nie da.

Tak byłoby i z „Iną", gdyby nie udało się odnaleźć pisma, zmarłej w roku 1991 Aleksandry Służewskiej (Szklarczyk) -„Omy", zasłużonej łączniczki krakowskiego Kedyw-u. Pismo to, datowane na 4 maja 1975, skierowane zostało przez „Omę" do Komisji Historii Kobiet, Uczestniczek Walk o Niepodległość Towarzystwa Miłośników Historii, mieszczące się wówczas pod adresem: 00-391, Warszawa, ul. 3 Maja 2 m.44. Pismo to było odpowiedzią na skierowaną do „Omy" prośbę o wyjaśnienie sprawy „Iny". Jesienią 1993 roku kopię pisma „Omy" dostarczył mi Kazimierz Lorys - „Zawała", przewodniczący Środowiska Krakowskiego Kedyw-u i Baonu „SKAŁA". Z treści obszerniejszego pisma „Omy" wykorzystałem fragmenty dotyczące „Iny" i jej losów po aresztowaniu przez gestapo:

„Ina" była pochodzenia włoskiego. Dziadek jej nazywał się Carnelli. Była malarką po studiach w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Miała również nie ukończone studia politechniczne na Wydziale Architektury. „Oma", która współpracowała z „Iną" w konspiracji, napisała, że była ona „wybitnie odważną inteligentną dystyngowaną wspaniałą koleżanką i patriotką".

Mąż jej, inż. Józef Jasieński - „Poryw", jako pracownik PKP w Krakowie, był w okresie okupacji hitlerowskiej dowódcą akcji kolejowej w ramach organizacji konspiracyjnej, której zadaniem był sabotaż i dywersja w obiektach kolejowych. „Oma" nie podała w tym liście nazwy organizacji, ale domyślać się można, że była to komórka przedakowska. Z listu „Omy" wynika, że wiosną 1941 r. miała miejsce „wsypa" na PKP, w wyniku której gestapo aresztowało 2 kwietnia 1941 r. inż. Jasieńskiego, jego ojca i żonę, Zofię Carnelli-Jasieńską. W sumie aresztowano wówczas ponad 180 osób.

Podczas rewizji w mieszkaniu Jasieńskich tłumaczem dla Niemców był Jan Wosny, który później nawiązał kontakt z inż. Jasieńskim w więzieniu. Poprzez różne skomplikowane działania, poparte wysokimi sumami pieniędzy udało się uzyskać zwolnienie ojca inż. Jasieńskiego, a w cztery miesiące później, również „Iny". Już 5 sierpnia 1942 r. otrzymała „Ina" zawiadomienie o śmierci swego męża inż. Józefa Jasieńskiego w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.

Mimo tak ciężkich przeżyć „Ina" nie zrezygnowała z pracy konspiracyjnej. W ramach krakowskiego Kedyw-u brała udział w przygotowaniu zamachu na generała SS Wilhelma Koppego w Krakowie w lipcu 1944 r. Już w sierpniu 1944 r. znalazła się w Baonie „SKAŁA".

Z listu „Omy" wynika, że w dniu 6 sierpnia 1944 r. miała w Krakowie miejsce wielka obława. Niemcy aresztowali około 12 tysięcy ludzi, głównie mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Wśród aresztowanych znalazł się również były zastępca szefa Kedyw-u Krakowskiego AK, mjr Stanisław Więckowski - „Wąsacz", który został później wywieziony do obozu koncentracyjnego we Flossenbürgu. W tym czasie gestapo aresztowało w Krakowie dwu innych żołnierzy Baonu „SKAŁA": Józefa Bastera - „Raka" i Edmunda Czarneckiego - „Murzyna".

W omawianym liście napisała „Oma", że w sprawie aresztowanych „Wąsacza", „Raka" i „Murzyna", na polecenie dowództwa Baonu „SKAŁA", opuszcza „Ina" szeregi partyzantki, by nawiązać kontakt, najprawdopodobniej ze znanym jej z okresu uwięzienia męża Janem Wosnym. Nieznane są szczegóły jej aresztowania przez gestapo. Po ciężkim zapewne przesłuchaniu znalazła się w krakowskim więzieniu przy ul. Montelupich. Pisze dalej „Oma":

„Według komentarzy podsłuchanych rozmów, aresztowana, w chwili odprowadzania jej na (kolejne zapewne - W. D.) przesłuchanie, rzuciła się do ucieczki - prowokując tym wartowników do użycia broni. Celny strzał zamknął jej bogate i piękne życie, życie pełne poświęcenia dla drugich i dla Polski - o której wolność tak walczyła".

Taką wersję śmierci „Iny" potwierdza Ryszard Nuszkiewicz w książce pt. Uparci.

W sierpniu 1944 widziałem „Inę" w grupie łączniczek i sanitariuszek przy dowództwie Baonu „SKAŁA". Nie znałem wtedy żadnych szczegółów jej życia, które przerwane zostało tak tragicznie w kilkanaście dni później. Wykorzystuję tu okazję, by uzupełnić naszą szczupłą dotychczas wiedzę o jednej z najbardziej zasłużonych kobiet - żołnierzy krakowskiego Kedyw-u i Samodzielnego Batalionu Partyzanckiego „SKAŁA".

Przypisy:

  1. Nuszkiewicz Ryszard: Uparci. Inst. Wyd. PAX, Warszawa 1983.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi