Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Władysław Dudek, Oddziały kadrowe Baonu "Skała"


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Władysław Dudek – „Lenard”, Wspomnienia okupacyjne. Cz. II.



Jak już wspomniałem plutony kadrowe wszystkich trzech kompanii Baonu „SKALA" stanowiły wcześniej już istniejące i działające w terenie oddziały partyzanckie krakowskiego Kedyw-u: „Huragan", „Błyskawica", „Grom" i „Skok". Oddziały te miały już za sobą wiele akcji bojowych z Niemcami, sporo zdobycznej, j lub inaczej zorganizowanej broni i dość dobre umundurowanie.


Spis treści

OP „Huragan"

Według wspomnianej tu już książki Włodzimierza Rozmusa, do Glewca dotarł „Huragan" w składzie ponad trzydziestu żołnierzy. Na wyposażenie oddziału składały się: l polski ręczny karabin maszynowy (wzór 28), 13 karabinów, 3 niemieckie pistolety maszynowe empi, 2 angielskie pistolety maszynowe sten, 18 sztuk różnych pistoletów krótkich, 45 granatów i kilka kilogramów materiału wybuchowego.

Patrol wywiadowczy „Huraganu" pod dowództwem Bronisława Molina - „Bronka", już pod koniec maja 1944 r., natknął się na niemieckich żandarmów na moście na rzece Rabie koło Gdowa. Doszło do obustronnej strzelaniny. Wykonano szereg akcji na pobliskie mleczarnie (in. in. w Raciechowicach) i urzędy gminne. W czerwcu wykonano wyrok na niemieckim konfidencie w Łapanowie i na niebezpiecznych dla polskiej społeczności volksdeutschach z Boczowa i Klęczan. Z końcem lipca patrol „Huraganu", pod dowództwem „Wilka", w składzie: Michał Czarnota - „Mrówka", N.N. - „Orlik" i Józef Kiełkowicz - „Zwierz", wykonał na rynku we Gdowie wyrok na wysługującym się Niemcom zdrajcy, komendancie miejscowej granatowej policji. Żołnierze „Huraganu" współuczestniczyli w dniu 27 lipca 1944 w akcji na posterunek granatowej policji w Dobczycach. Uderzenie zorganizował Oddział Partyzancki „Prąd" wspierany również przez oddziały z myślenickiego obwodu AK. Akcją dowodził Zbigniew Banach - „Buk". W wyniku tej akcji rozbrojono policjantów, uwolniono aresztowanego wcześniej żołnierza AK „Prawdzica" i praktycznie na krótko opanowano Dobczyce.

W nocy z l na 2 sierpnia 1944 patrol „Huraganu" pod dowództwem przebywającego w nim czasowo ppor. „Marsa" - wówczas inspektora Kedyw-u w Okręgu Krakowskim AK - dokonał udanego wysadzenia pociągu towarowego, wywożącego do Niemiec obrabiarki, maszyny i urządzenia warsztatów kolejowych z Nowego Sącza. Pociąg wykolejony został koło Kasiny Wielkiej, na jednotorowej linii kolejowej Nowy Sącz - Chabówka. W skład patrolu „Marsa" wchodzili: zastępca dowódcy „Huraganu" pchor. „Bronek", „Orlik", Marszałek Zbigniew - „Ursus", Czarnota Andrzej - „Jastrząb", Kostecki Zbigniew - „Mirek", Krzywdziak Tadeusz - „Zapalczywy", Bystrzycki Tadeusz - „Bystry" i Kociemba Zygmunt – „Zyga". Zapamiętałem, że ja miałem wtedy żal do „Marsa" o to, że nie wyznaczył mnie do tego patrolu, ale później rzecz się trochę wyjaśniła, bo ppor. „Kuba" wyznaczył mnie na ten sam dzień na patrol do Wieliczki w ważnej misji służbowej.

Dla osłony i ubezpieczenia akcji komendant zgrupowania AK w rejonie Kamiennika - Dominik Horodyński - „Kościesza" przydzielił „Marsowi" oddział terenowy, dowodzony przez Władysława Fajkowskiego - „Śmiałego". Oddział ten liczył około 25 ludzi.

Samo wysadzenie pociągu odbyło się bardzo sprawnie. Linia kolejowa w strefie przyfrontowej była dla Niemców co najmniej kilka dni nie do wykorzystania. Wysadzenie było elementem szerokiej akcji „Burza" podjętej w tym czasie przez komendę Główną AK.

Szczegółowy opis akcji pod Kasiną Wielką zawiera publikacja Wysadzenie pociągu koło Kasiny Wielkiej, w opracowaniu samego „Marsa". Z uwagi na wagę tej akcji i małą dostępność tej publikacji podaje tu przedruk jej z tej pracy z drobnymi zmianami redakcyjnymi dopasowującymi je do całości moich Wspomnień Okupacyjnych.


Wysadzenie pociągu koło Kasiny Wielkiej

Zygmunt Kawecki - „Mars"

,, Działalność dywersyjna przeciwko Niemcom, prowadzona przez Kierownictwo Dywersji AK- Kedyw, musiała być dokładnie przygotowywana. Niemniej w szeregu akcjach, w których uczestniczyłem, zawsze występowały jakieś nieprzewidziane okoliczności, które miały bądź negatywne, bądź pozytywne znaczenie dla wyniku zadania. Nic też dziwnego, że przeprowadzenie akcji, łącznie z jej przygotowaniem wymagało wielkiego napięcia nerwowego oraz zmuszało w wielu wypadkach, mimo starannego zaplanowania zadania, do improwizacji.

Jako jeden z przykładów dywersyjnej działalności opiszę akcję wysadzenia pociągu w dniu 2 sierpnia 1944 r. w pobliżu stacji kolejowej Kasina Wielka, którą przygotowywałem oraz realizowałem w charakterze dowódcy. Z końcem lipca 1944 r. będąc inspektorem Kedyw-u (m. in. specjalistą d.s. minerskich) w Okręgu Krakowskim, otrzymałem rozkaz dowódcy okręgu AK wysadzenia pociągu na jednotorowej linii Nowy Sącz - Chabówka. Dowództwo Okręgu planowało w nocy z l na 2 sierpnia przecięcie 3-ch linii kolejowych: z Krakowa do Lwowa; z Suchej do Nowego Sącza oraz z Częstochowy do Kielc, którymi Niemcy przesyłali transporty wojskowe na front wschodni. Rozkaz przewidywał wykonanie akcji przy współudziale ludzi i środków z Obwodu Myślenickiego AK, dowodzonego przez Komendanta Obwodu - Wincentego Horodyńskiego – „Kościeszę".

Do akcji wyznaczono patrol z Oddziału Partyzanckiego ,, Huragan " oraz Oddział terenowy AK „Śmiały", natomiast materiał minerski do wysadzenia torów pochodzący ze zrzutu lotniczego miałem otrzymać z placówki AK w Lipnicy Murowanej.

Udałem się najpierw pociągiem z Krakowa do Tymbarku na rozeznanie trasy kolejowej. Na podstawie studiów mapy i oględzin z pociągu wybrałem miejsce akcji w odległości ok. 2 km na wschód od stacji Kasina Wielka (w kierunku stacji kolejowej Dobra). Następnie udałem się pieszo do Lipnicy Murowanej. Po skontaktowaniu się na odpowiednie hasło z dowódcą placówki otrzymałem zapewnienie, że dostanę angielski materiał wybuchowy plastic wraz z zapalnikami, lontami etc. dla wykonania miny.

Chciałem też uzyskać materiał dla sporządzenia butelek zapalających. Oprócz benzyny i kwasu siarkowego potrzebny był chloran potasu, którego niestety w Lipnicy Murowanej nie maglem uzyskać. Wypożyczyłem zatem rower i udałem się do znajomego aptekarza w Gdowie, mgr Zygmunta Krzyżanowskiego - „Lecha", który z dużym narażeniem dostarczał AK-owcom niezbędne lekarstwa i materiały farmaceutyczne.

Przybyłem do Gdowa w dzień targowy ok. godziny 10-tej. Apteka znajdowala się w budynku przyległym bezpośrednio do rynku i wjazdowej ulicy od strony Wieliczki. Mniej więcej w kwadrans po moim przywitaniu się z mgr Zygmuntem Krzyżanowskim usłyszeliśmy od strony rynku wystrzał z pistoletu i zobaczyliśmy, że ludzie uciekają w popłochu z rynku. Jak się okazało podczas jarmarku na rynku został wykonany przez dwóch partyzantów z oddziału „ Huragan " wyrok na konfidencie niemieckim.

Po upływie około godziny, ponieważ wydawało się, że na ulicach nie ma ruchu i jest spokój w miasteczku, zabrałem słoik z ok. 1/4 litra chloranu potasu, włożyłem go do wewnętrznej kieszeni kurtki i pojechałem na rowerze w kierunku Łapanowa. Gdy tylko ujechałem ok. 400 metrów minąłem kościół, wyjechałem za zakręt drogi, nagle wpadłem na tyralierę zorganizowaną przez miejscową żandarmerię, granatową policję oraz znajdujące się aktualnie w Gdowie oddziały wojskowe. Tyraliera ta wyrusza od strony Raby, przeszukując dokładnie wszystkie domy , rewidując wszystkich napotkanych ludzi. Nie miałem żadnej możliwości ucieczki i zostałem zatrzymany przez prowadzącego obławę komendanta żandarmerii. Zażądał ode mnie dokumentów - na szczęście nie robiono mi rewizji. Słoik z chloranem potasu był wystarczającym dowodem do aresztowania mnie i przeprowadzenia dochodzeń z wiadomymi skutkami.

Miałem podrobiony dowód osobisty (kennkartę) na nazwisko Kozlowskiego i fałszywe zaświadczenie pracy w jakiejś firmie transportowej w Krakowie. Na zapytanie co robię w Gdowie, odpowiedziałem po niemiecku, że jestem delegowany służbowo do kołodzieja w okolicy Gdowa, który ma naprawić koła do wozów naszej firmy. Uratował mnie wtedy pozorny spokój moich wyjaśnień i niemiecki język, który wzbudzał zaufanie u okupantów.

Komendant żandarmerii trzymał moje dokumenty, patrzył na mnie przenikliwie, zastanawiał się i w końcu powiedział:

„Also fahren Sie weiter" (Niech pan jedzie dalej).

Miałem nogi jak z waty i z trudem wsiadłem na rower, aby bez dalszych przeszkód dojechać do Lipnicy Murowanej. Dalszy etap moich przygotowań do akcji był dla mnie bardzo denerwujący. Musiałem przetransportować materiały minerskie z Lipnicy Murowanej w rejon wzgórza Łysiny, gdzie znajdował się OP „Huragan". W tym celu w Lipnicy wynająłem furmankę, którą w dzień, bez jakiejkolwiek osłony, będąc nieuzbrojony, jechałem ok. 40 km z Lipnicy Murowanej przez Muchówkę, Łąktę, Tarnawę, Raciechowice do Lipnika. Był to niewątpliwie bardzo ryzykowny przejazd, bo w każdej chwili można było spotkać się z patrolem niemieckiej żandarmerii i z konsekwencjami tragicznymi dla wykonywanego zadania i dla mnie osobiście.

Ta, z pozoru nieatrakcyjna, czynność transportowania materiałów minerskich była może specjalnie dla mnie trudna i denerwująca, gdyż nie byłem przyzwyczajony do codziennej pracy bohaterskich łączniczek, które w latach ponurej okupacji wykonywały swoją działalność. Przenosiły one broń, mundury, materiały konspiracyjne nie mając jakiegoś zabezpieczenia i nie bacząc na olbrzymie niebezpieczeństwo i konsekwencje na jakie się narażają. Przy spotkaniu z wrogiem ratowała je trzeźwość umysłu, niekiedy uśmiech lub łzy, ale często te metody zawodziły i spotykało je aresztowanie, śledztwo, katorga, obóz koncentracyjny lub wyzwoleńcza śmierć.

Wieczorem przybyłem na miejsce postoju „Huraganu" w lesie na Łysinie. Była to dla mnie chwila radosna, gdyż udało mi się szczęśliwie przewieźć materiały minerskie, a poza tym dowódcą „Huraganu" był mój przyjaciel i kolega szkolny Zbigniew Kwapień „Kuba". Oddział „Huragan" znałem z przeprowadzonej z ramienia Komendy Kedyw-u Okręgu Kraków w kwietniu 1944 r. inspekcji, podczas której przekonałem się o wysokich walorach bojowych i moralnych dowództwa i żołnierzy tego niejako wzorcowego oddziału partyzanckiego.

Na sąsiednim wzgórzu Kamienniku był również ze swoim sztabem i kilkoma oddziałami komendant Obwodu „Kościesza". Udałem się do niego, przekazując rozkaz d-cy Okręgu AK płk. Edwarda Godlewskiego - „Gardy" o przeprowadzenie akcji w dniach 1-2 sierpnia wysadzenia pociągu i przerwania podkarpackiej linii kolejowej. Dowódca okręgu zobowiązał „Kościeszę" do dostarczenia mi wszelkiej pomocy koniecznej do wykonania działania.

Ustaliliśmy, że akcję przeprowadzę z 8 osobowym patrolem żołnierzy ,, Huraganu ", a nadto „Kościesza" przydzielił, jako wsparcie przynależny do Obwodu AK Myślenice Oddział terenowy „Śmiały", dowodzony przez Władysława Fajkowskiego - „Śmiałego ". Równocześnie ,,Kościesza" zobowiązał się wypożyczyć na czas akcji samochód półciężarowy marki Opel Blitz, który miał posłużyć patrolowi „ Huraganu " dla odskoku po akcji z rejonu Kasiny Wielkiej w rejon Dobczyc, aby umożliwić mu dołączenie do „Huraganu". Bowiem w dniu 31 lipca Oddział „Huragan" miał opuścić zgrupowanie na Łysinie i Kamienniku i miał udać się na miejsce koncentracji oddziałów Kedyw-u w rejon Proszowic, celem utworzenia Baonu Partyzanckiego „ SKAŁA". W pierwszym etapie przemarszu „Huragan" miał zatrzymać się w Kunicach i czekać tam na mój patrol powracający z akcji kolejowej.

W dniu 31 lipca udałem się do Raciechowic po odbiór przydzielonego mi przez „Kościeszę" samochodu. Udałem się tam z kilkoma żołnierzami Dowództwa Obwodu bardzo dobrym samochodem terenowym 3-osiowym, 10-osobowym marki Skoda, który uprzednio należał do dowódcy Sonderdienstu w Krakowie i który został uprowadzony przez kierowców tej formacji do partyzantów. Ponieważ jechaliśmy w dzień drogami przynależnymi do tzw. Rzeczpospolitej Myślenickiej byliśmy ubrani w polskie mundury wojskowe, a samochód oznaczony był biało czerwoną flagą. Budziło to wśród ludności wielki entuzjazm i wzruszenie, czego m. in. miałem dowód, gdy zatrzymaliśmy się na chwilą pod karczmą w Raciechowicach, aby napić się piwa. Kiedy kończyłem pić podeszła do mnie młoda kobieta z dzieckiem na ręku i głosem pełnym wzruszenia, ze łzami w oczach powiedziała: „Panie poruczniku - proszę pozwolić mi napić się łyk piwa z kufla, z którego pił polski oficer; na tę okazję, aby zobaczyć polskiego oficera czekałam od 5 lat".

Rezultat naszego wyjazdu był negatywny. Samochód Opel-Blitz, który zdobyto w potyczce z Wehrmachtem, miał przestrzelony zbiornik benzyny i nie nadawał się do jazdy. Wróciłem zatem z powrotem na Kamiennik, aby interweniować u „Kościeszy" o przydzielenie do naszej akcji innego samochodu. Niestety, okazało się, że w międzyczasie komendant obwodu wraz ze swoim sztabem zmienił miejsce postoju i moje starania o samochód były bezskuteczne.

Musiałem zająć się przydzielonym mi patrolem z „Huraganu", obejmującym osiem osób: „Bronek", „Ursus", „Orlik", „Mirek", „Zapalczywy", „Bystry" i „Zyga". Dwaj ostatni byli chłopcami ok. 18-letnimi, od niedawna w partyzantce, ale pozostali byli partyzantami doświadczonymi i otrzaskanymi w akcjach bojowych.

Przygotowaliśmy ładunek miny obserwowanej dla wysadzenia pociągu oraz butelki zapalające dla wagonów i oświecenia terenu akcji. Skontaktowałem się również z Oddziałem „Śmiały" i ustaliłem miejsce spotkania w dniu 1 sierpnia w pobliżu terenu przewidzianego na akcję. Kiedy szliśmy lasami i bocznymi drogami z patrolem rano w dniu 1 sierpnia z Kamiennika do miejsca akcji, napotkaliśmy w lesie ukryty znany nam samochód Skoda, który doskonale nadawał się do prze-prowadzenia niezbędnego odskoku patrolu „ Huraganu" po wykonaniu planowanej akcji.

„Bronek", świetny kierowca, przekonał wartownika, który bez jedzenia przez całą dobę stal przy samochodzie, żeby pojechał razem z nami dla wykonania naszego zadania. Ułatwiło to nam dojazd do linii kolejowej Kasina Wielka - Dobra, gdzie po południu spotkałem się ze „Śmiałym" dla przeprowadzenia dokładnego rozeznania miejsca akcji. Określiłem dokładnie miejsce, gdzie będzie wysadzony tor. Znajdowało się ono wśród lasu na pochyłości toru z kilkoma serpentynami, na których pociągi jadące z góry od strony Dobrej osiągały dość znaczne prędkości. Ładunek minerski miał być umieszczony na luku toru, przy czym kilkanaście metrów dalej znajdował się jar z przepustem pod torami dla przepływu strumienia wody. Określiliśmy pozycję rkm-u, z którego miał być ostrzelany pociąg oraz sposób sygnalizacji zbliżającego się pociągu. Ustaliliśmy również miejsce odskoku w lesie po akcji.

O zmroku spotkały się na miejscu odskoku: patrol „Huraganu " i oddział „ Śmiałego". Oddział ten, liczący ok. 25 ludzi, zrobił na mnie duże wrażenie. W przeciwieństwie do dobrze umundurowanych, uzbrojonych i wyszkolonych partyzantów ,,Huraganu", umundurowanie i uzbrojenie oddziału terenowego było bardzo zróżnicowane. Przypomniały mi się znane szkice uczestników Powstania Styczniowego. Oprócz względnie nowoczesnej broni, niekiedy żołnierze mieli obcięte karabiny (tzw. urzyny), stare pistolety, bądź siekiery. Na zbiórce przedstawiłem uczestnikom akcji, jakie zadanie zostało nam powierzone przez dowództwo Okręgu AK i szczegółowo podałem zadania dla poszczególnych uczestników.

Pozycje ogniowe zajęliśmy ok. 22-ej, przy czym „Mirek", „Jastrząb" i „Orlik" założyli minę składającą się z dwóch ładunków plasticu, umieszczoną pod stopką szyny w ten sposób, by przy wybuchu wyrwać ok. 1 m szyny. Mina została zamaskowana i poprowadzony przewód elektryczny długości ok. 30 m do lasu, gdzie „Bronek" miał przy pomocy zapalarki odpalić ładunek w momencie, kiedy ja, leżąc w pobliżu toru, wystrzałem z rewolweru miałem dać znak, gdy lokomotywa pociągu będzie zaledwie kilka metrów przed miną. Wyznaczyłem również dwóch sygnalistów, którzy mieli sygnalizować latarką elektryczną jazdę właściwego do wysadzenia pociągu. Jeden sygnalista był w odległości ok. 200 m, a drugi ok. 300 m w kierunku stacji Dobra. Uzgodniono, że gdy pojedzie właściwy pociąg, to dadzą dwukrotny sygnał światłem. Gdy będzie nieodpowiedni pociąg, np. osobowy z Polakami, to nie będą świecić.

„Śmiały" porozumiał się z kolejarzami na stacji Kasina Wielka, którzy mieli nas informować jakie pociągi pojadą od stacji Dobra. Niestety, w tej sprawie otrzymałem ok. godz. 23.30 wiadomości niepomyślne. Ruch pociągów tej nocy miał być minimalny - nie będzie transportów wojskowych, a jedynie tylko dwa pociągi. Pierwszy pojedzie osobowy z Polakami, a drugi transport ewakuacyjny Warsztatów Kolejowych z Nowego Sącza, skąd Niemcy w ucieczce przed zbliżającym się frontem wywozili obrabiarki, maszyny i inne urządzenia. Miałem zatem wskazówkę, że mam przepuścić pierwszy pociąg i wysadzić drugi.

Tymczasem pociąg nie nadjechał. Rozstawieni w lesie wzdłuż torów żołnierze zaczęli drzemać. Około 1-ej w nocy otrzymałem następną wiadomość ze stacji Kasina Wielka, że pociąg ewakuacyjny z maszynami i taborami z warsztatów kolejowych z Nowego Sącza jest tak ciężki, że uszkodzony został tor na stacji Dobra i nie wiadomo, czy pociągi pojadą. Była to dla mnie wiadomość niezwykle pesymistyczna. Nie rozumiałem jednak dlaczego nie jedzie dotąd pociąg osobowy z Pola-kami, którego oczywiście nie wolno było mi wysadzić.

Około godz. 23.00 posłyszeliśmy z oddali łoskot zjeżdżającego po serpentynach z kierunku stacji Dobra pociągu. Równocześnie otrzymałem pojedynczy sygnał latarką. Byłem przerażony. Nie wiedziałem, jaki pociąg z góry jedzie. Jeśli osobowy, to nie mieli świecić; - jeżeli towarowy, to mieli dać podwójny sygnał świetlny. Tymczasem otrzymałem sygnał pojedynczy! Pociąg pędził, był już w odległości kilkudziesięciu metrów. Wbijałem oczy w ciemny pociąg mając świadomość, że pociąg, ze względów przeciwlotniczych, też nie będzie oświetlony. W ułamkach sekund zdawałem sobie sprawę, że jeśli przepuszczę pociąg towarowy, to nie wykonam tak ważnego zadania. Natomiast, jeśli się pomylę i wysadzę pociąg osobowy, to nastąpi wielka tragedia i natychmiast muszę strzelić drugi raz celując w swoje usta.

Te ułamki sekundy były, dla podjęcia przeze mnie decyzji, niesłychanie dramatyczne. Z największą intensywnością patrząc w ciemną masę lokomotywy i jadące po łuku toru wagony, podjąłem błyskawiczną decyzję, że jest to właściwy pociąg, i gdy lokomotywa znalazła się na kilka metrów przed miną nacisnąłem spust pistoletu. W tym momencie ,,Bronek" odpalił minę.

Złotoniebieski błysk rozświetlił ciemności na ułamek sekundy, rozległ się huk detonacji, który odbił się kilkakrotnym echem po górach. Zobaczyliśmy niezwykle widowisko, kiedy lokomotywa stoczyła się do jaru, wagony powyskakiwały z toru, zderzyły się ze sobą słychać było łomot wagonów, szczęk żelastwa, pisk hamulców kół, syk wydobywającej się z kotła lokomotywy pary itp.

Natychmiast odezwał się nasz rkm oraz pojedyncze strzały karabinowe. Widząc, że nie ma strzałów w naszym kierunku ze strony załogi pociągu, krzyknąłem: „Przerwij ogień" i następnie: „Naprzód"!

Żołnierze poderwali się i kilkanaście butelek zapalających rozjaśniło ciemności. Żołnierze biegnąc wzdłuż wagonów, sprawdzali ich zawartość. Okazało się, że złudne były nadzieje na zdobycie broni, amunicji, sort mundurowych, żywności itp. Pociąg składał się z dwóch lokomotyw, kilku tendrów i kilku wagonów, w których były tokarki, frezarki, narzędzia i materiały do naprawy wagonów. W tej sytuacji dałem rozkaz do odskoku i po kilku minutach, na wyznaczonym miejscu leśnej drogi, zjawili się wszyscy żołnierze. Dałem rozkaz odliczenia i okazało się, że są wszyscy i to bez jakiegokolwiek zranienia.

Niestety, zwłaszcza żołnierze z oddziału ,,Śmiały" byli trochę zawiedzeni, że akcja nie przyczyniła się do lepszego wyposażenia ich oddziału.

W krótkich zdaniach oświadczyłem, że zadanie zostało wykonane, gdyż podkarpacka linia kolejowa została niezwykle skutecznie, zapewne na kilka dni, przerwana, a tym samym rozkaz dowódcy Okręgu AK został w 100 procentach wypełniony.

Podziękowałem wszystkim uczestnikom za ich żołnierską postawę i pożegnałem Oddział „Śmiały". Na moją prośbę dowódca „Śmiały" przydzielił nam dwóch żołnierzy - kierowców, którzy mieli jechać z nami do Dobczyc i następnie odwieźć z powrotem samochód Skodę do sztabu „Kościeszy".

Około 3-rano wsiedliśmy w 11-cię osób do Skody i „Bronek", nie świecąc reflektorów, pojechał drogą z Kasiny Wielkiej przez Wiśniową w kierunku Dobczyc. Po kilkunastu kilometrach jazdy zacząłem się z wolna nerwowo odprężać. Jednak nie na długo.

Kiedy po przejechaniu ok. 20 kilometrów byliśmy w odległości 200 metrów od rozwidlenia się dróg Dobczyce - Wiśniowa oraz Dobczyce - Raciechowice, wyjeżdżając zza zakrętu, nagle w ciemności zobaczyliśmy w poprzek drogi ustawioną barykadę z drzew. Dzięki niezwykłej przytomności umysłu „Bronka" i jego umiejętnościom kierowcy, a także doskonałym hamulcom Skody, nie nastąpiła poważna kraksa.

W tym momencie usłyszałem znany mi donośny głos Zbigniewa Banacha -„Buka" jednego z oficerów ze sztabu „Kościeszy":... „Trzy karabiny maszynowe na stanowisku - „Mars" - poddać się"!

Zasadzka została zorganizowana z rozkazu „ Kościeszy ", który dowiedział się, że zabraliśmy do akcji samochód Skodę i nielogicznie sądząc, że chcemy go uprowadzić, w poczuciu swej bezwzględnej władzy w Rzeczpospolitej Myślenickiej, nakazał go w tak nieodpowiedzialny sposób odebrać. Oczywiście, nie mogłem dopuścić do jakiejkolwiek utarczki ogniowej i pod wpływem przemocy musiałem zgodzić się na rozbrojenie patrolu i na aresztowanie nas.

Sprawa zakończyła się dopiero po południu, po przeprowadzeniu nade mną sądu wojennego, podczas którego zażądano dla mnie wyroku kary śmierci. Udowodniłem wówczas, że nie miałem intencji uprowadzenia samochodu, a nadto przedostanie się wiadomości o naszym aresztowaniu do OP „Huragan", niewątpliwie wpłynęło na ostudzenie Komendanta Obwodu „Kościeszy" w jego sobiepańskim postępowaniu.

Patrol „ Huraganu " wraz ze mną odzyskał broń i udaliśmy się pieszo, z mieszanymi uczuciami, w kierunku Dobczyc i Dziekanowic, aby połączyć się z OP „Huragan" i aby następnej nocy pomaszerować dalej, aż do Niepołomic."


***

W dniu 5 sierpnia 1944 patrol „Huraganu" pod dowództwem „Wilka" przyprowadził do Kunic, na melinę u Magdaleny Kolarz - „Magdy", kilka rasowych ogierów ze stadniny w Tarnawie, stanowiącej własność generalnego gubernatora Hansa Franka.

Stan osobowy „Huraganu", który w drodze na koncentrację dotarł do Glewca, w dniu 7 sierpnia 1944 wynosił 37 osób. Wykaz tych żołnierzy i stan ich uzbrojenia podany jest w części I Wspomnień Okupacyjnych.


OP „Błyskawica"

Jak już wspomniałem wcześniej, kadrowy trzon 2 Kompanii Baonu „SKAŁA" stanowił Oddział Partyzancki „Błyskawica". Powstał on w Zabierzowie, w lipcu 1943 roku, a wyłoniony został z wcześniej już istniejącej akowskiej placówki, którą dowodził Piotr Olek - „Gołąb" i powstałej w niej grupy konspiracyjnej, której organizatorem i pierwszym dowódcą był Mieczysław Pogan - „Błyskawica". Historia tej grupy czeka jeszcze na źródłowe opracowanie jej bohaterskich, często brawurowych losów, zwłaszcza pierwszego jej dowódcy „Błyskawicy". Dość wspomnieć, że po ukończeniu w roku 1942 średniej Szkoły Przemysłowej w Krakowie (Staatliche Fachschule für Maschinenbau und Elektrotechnik - Państwowa Szkoła Budowy Maszyn i Elektrotechniki) pracował on wraz z kilku kolegami z Zabierzowa w niemieckiej zbrojowni przy ul. Rakowickiej. Zorganizowali oni przerzut niemieckiej broni przez mur fabryczny, graniczący z Cmentarzem Rakowickim. Po pewnym czasie Niemcy wpadli na trop grupy przerzutowej. Przeprowadzili w dniu 7 lipca 1943 w Zabierzowie, szeroko zakrojoną akcję gestapo. W jej wyniku aresztowano liczną grupę podejrzanych. Byli wśród nich rodzice „Błyskawicy", Franciszek i Stefania Poganowie i siostra Janina Poganówna, oraz Tadeusz Pniak - „Zwinny" i Piotr Olek - „Gołąb". Ostatni dwaj próbowali ucieczki. Udało się „Zwinnemu", ale „Gołąb" został w trakcie ucieczki zastrzelony i zginął na miejscu.

Niemcy nie znaleźli broni pochodzącej ze zbrojowni w Rakowicach. Wrócili nazajutrz i w ponownej rewizji zdemolowali całkowicie domostwo Poganów. Wyrwano podłogi w mieszkaniu, a nawet rozwalono psią budę w poszukiwaniu broni wykradzionej ze zbrojowni. Niemcy niczego jednak nie znaleźli, bo po ich wyjeździe w pierwszym dniu rewizji, starszy brat „Błyskawicy" Marian Pogan - „Rzeżucha" zarządził alarm grupy konspiracyjnej, wyniesienie broni ze skrytek i ulokowanie jej w innych miejscach Zabierzowa. W ten sposób broń nie wpadła w ręce gestapo. Okoliczność ta uchroniła przypuszczalnie Zabierzów od pogromu i pacyfikacji.

Aresztowani przez gestapo, po bestialskim śledztwie, skierowani zostali do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Był wśród nich również „Błyskawica". Nie aresztowani członkowie akowskiej grupy w Zabierzowie utworzyli oddział partyzancki w lesie koło Brzezia. Liczył on początkowo 17 osób. Na cześć aresztowanego dowódcy Mieczysława Pogana - „Błyskawicy" postanowili jego pseudonimem nazwać cały oddział. W taki to sposób w połowie lipca 1943 powstał Oddział Partyzancki „Błyskawica". Wkrótce nawiązali kontakt z krakowskim Kedyw-em. OP „Błyskawica" w początkowym stadium posiadał na swym uzbrojeniu 3 nowe pistolety maszynowe empi typu schmeisser, 14 karabinów i 18 bagnetów. Stopniowo oddział został, staraniem Kedyw-u, jakoś umundurowany. Trwało intensywne szkolenie młodych żołnierzy i zwiększał się jego stan liczbowy. Ze strony krakowskiego Kedyw-u podlegali oni ppor. Henrykowi Gallasowi - „Hańczy" i kpt. Stanisławowi Więckowskiemu - „Wąsaczowi".

Dowództwo oddziału przejął czasowo kpr. Mieczysław Czerniak - „Michalski". Brawurowym wyczynem przerzucono oddział w biały dzień - pod plandeką ciężarówki z lasów zabierzowskich przez Kraków do miejscowości Wrząsowice. Kwaterą „Błyskawicy" był majątek Gustawa Bielańskiego - „Wrzosa"[1]. W sierpniu 1943 stoczono potyczkę z niemieckimi żandarmami, w czasie której ranny został „Michalski".

10 sierpnia 1943 krakowski Kedyw mianował dowódcą „Błyskawicy" ppor. Władysława Kordulę - „Romana" z Wieliczki. Dołączali ciągle do niej nowi partyzanci. Przygotowywano akcję „Wieniec" mającą na celu wysadzenie torów na liniach kolejowych z Krakowa na południe. Wysłane patrole rozpoznawcze doznały jednak strat w ludziach. Zginęli wówczas: NN - „Soczek", NN - „Dybowski" i Zbigniew Wojakowski - „Hieronim".

Kilka dni później dwa patrole „Błyskawicy" podpaliły termitówkami dwa niemieckie magazyny. Pożarów nie udało się Niemcom ugasić. Wkrótce oddział przerzucono w Miechowskie dla ochrony zrzutowisk w okolicach Kozłowa. Do zrzutu broni od Armii Polskiej na Zachodzie jednak nie doszło, choć nadleciały trzy angielskie samoloty „Liberator". „Błyskawica" wróciła do swej bazy na górze Kamiennik w Myślenickiem. W drugiej połowie grudnia 1943 „Błyskawica" wspólnie z oddziałem partyzanckim Józefa Misiora - „Prąda" brała udział w akcji na niemiecki liegenschaft (majątek ziemski) w Liplanie, oraz w kilku akcjach na zarządzane przez Niemców spółdzielnie mleczarskie. Zdobyto produkty żywnościowe na utrzymanie coraz liczniejszego oddziału.

Z początkiem drugiej połowy stycznia 1944 oddział przeprawił się przez Wisłę i kwaterował w Woli Zabierzowskiej koło Niepołomic. Tu niespodziewanie, entuzjastycznie witany pojawił się znowu Mieczysław Pogan - „Błyskawica". Nieprawdopodobnie brawurowym sposobem uciekł z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i dotarł do swoich kolegów. Zmienił on teraz pseudonim na „Błyskawiczny" i został zastępcą ppor. „Romana". Informacje tu podane zaczerpnąłem ze wspomnianych już książek: Uparci Ryszarda Nuszkiewicza - „Powolnego" i W oddziałach partyzanckich i Baonie „SKAŁA” Włodzimierza Rozmusa - „Buńki". W wymienionych książkach opisano wiele dalszych działań bojowych OP „Błyskawica". W walkach tych Niemcy ponieśli znaczne straty, a partyzanci „Błyskawicy" zdobyli lub uzyskali sporo broni, w tym angielski lekki karabin maszynowy (Ikm) bren i czeski ciężki karabin maszynowy (ckm) marki zbrojoyka. W dniu 30 lipca 1944 kwaterowali we wsi Słopnice koło Tymbarku. Terenowa placówka AK powiadomiła ppor. „Romana" o przybyciu do pobliskiej wsi Zamieście oddziału niemieckiej żandarmerii z taborami. Na drugi dzień rano „Błyskawica" zaatakowała żandarmów. Niespodziewanie pojawiły się dodatkowe siły żołnierzy niemieckich od strony Tymbarku i Limanowej. Zginęło wielu Niemców, ale w czasie akcji zginął od kul niemieckich bohaterski partyzant „Błyskawiczny", a ciężko ranni odłamkami granatów zostali ppor. „Roman" i podoficer „Mściwój". Wycofujący się żołnierze „Błyskawicy" zorganizowali szybko dwie podwody dla obu rannych i ciała zabitego „Błyskawicznego". Karabiny maszynowe „Błyskawicy" osłaniały odwrót pod obstrzałem Niemców z kolumny samochodowej. Tak dotarli do leśniczówki we wsi Mogilnica.

W drodze zmarł „Roman", a nieco później „Mściwój". Wszyscy pochowani zostali na cmentarzu w Stopnicach. Po bolesnych wydarzeniach na kwaterę „Błyskawicy" przybył z Krakowa Józef Borkowski - „Kruk" i przywiózł z krakowskiego Kedyw-u rozkaz wzywający „Błyskawicę" w Miechowskie na koncentrację. Jak już wspomniałem wcześniej partyzanci „Huraganu" i „Błyskawicy" spotkali się na krótko w Glewcu w dniu 8 sierpnia 1944 r. „Błyskawica" liczyła wówczas 36 żołnierzy. Oddział był - jak na partyzanckie możliwości - bardzo dobrze uzbrojony. W skład uzbrojenia wchodziły 2 karabiny maszynowe (ckm zbrojowka i lkm bren), 5 niemieckich pistoletów maszynowych, 27 karabinów, kilkanaście różnych pistoletów krótkich i około 36 granatów. Ze skrytek w Zabierzowie ściągnięto na koncentrację przechowywaną tam broń, pochodzącą z niemieckiej zbrojowni w krakowskich Rakowicach, a zorganizowaną wcześniej przez grupę konspiracyjną Mieczysława Pogana, używającego wówczas pseudonimu „Błyskawica".

Dowódcą tego bardzo bojowego oddziału, wzmocnionego jeszcze nowozaciężnymi partyzantami, tworzącemu teraz 2 Kompanię „Błyskawica" Samodzielnego Baonu Partyzanckiego „SKALA", został cichociemny, kpt. Ryszard Nuszkiewicz - „Powolny". 8 sierpnia 1944, w drodze na koncentrację, OP „Błyskawica" w składzie 30-kilku żołnierzy dotarł do Biórkowa.

Spośród nich znałem tylko wieliczanina, młodziutkiego Jasia Kordulę - „Dzikiego", brata poległego „Romana".


OP „Grom"

Zalążek tego oddziału stanowiła grupa „spalonych" już na terenie Krakowa, młodych konspiratorów. 18 stycznia 1944 wyruszyli oni do lasów w okolicy Niepołomic. Pierwszą ósemkę żołnierzy tego, drugiego już oddziału partyzanckiego Kedyw-u stanowili: kpr. pchor. Zbigniew Gawlik - „Żmija", Jerzy Gara - „Błysk", Wojciech Niedziałek - „Judasz", Zbigniew Kulig - „Zbójnik", Kazimierz Hromniak - „Leśnik", Jerzy Tracz - „Mały", Zdzisław Meres - „Orlik" i Kazimierz Meres - „Ryś". Prawie wszyscy byli już dobrze zaprawieni w działalności dywersyjnej i obeznani z bronią. „Leśnik" i „Orlik" dokonali zbrojnego zamachu na cukiernię „Ziemiańską" w Krakowie, w której zwykle przebywali kolaboranci i konfidenci gestapo.

Oddział wkrótce przeniósł się do Gdowa, gdzie otrzymali od miejscowej terenówki AK dwa angielskie pistolety maszynowe marki sten. Wcześniej już posiadali 4 karabiny i cztery krótkie pistolety. Na rozkaz Kedyw-u, maszerując nocami dotarli - po przeprawieniu się przez Wisłę - na kwaterę w Wawrzeńczycach, dokąd doprowadziła ich łączniczka Dorota Gürtler (Franaszek) - „Stasia". Do OP „Grom" dołączyło dalszych kilku partyzantów: kpr. pchor. Stefan Jerski - „Sam", Józef Bieniasz - „Kat" i Eugeniusz Giebułtowski - „Paździerz".

„Sam", przedwojenny kpr. pchor. saperów został nowym dowódcą „Gromu". 29 marca 1944 oddział przerzucony został do Krakowa samochodem ciężarowym, na „lewych" dokumentach i rozlokowany w zakonspirowanych melinach. Partyzanci OP „Grom" wziąć mieli udział w odbiciu aresztowanego wcześniej przez gestapo, komendanta Krakowskiego Okręgu AK płk. Józefa Spychalskiego - „Lutego". Do akcji jednak nie doszło ze względu na spodziewane represje na mieszkańcach Krakowa.

W akcji tej brać też mieli udział partyzanci OP „Błyskawica". Przed powrotem do leśnych kwater gromowcy wykonali kilka akcji na terenie Krakowa, celem dozbrojenia oddziału. Rozbrojono trzech pojedynczych oficerów niemieckich, zabierając im pistolety. Dokonano też kilku akcji na sklepy niemieckie i zdobyto jeszcze jeden pistolet parabellum od żołnierza Wehrmachtu i pas z pistoletem, zabrany granatowemu policjantowi polskiemu.

W okresie pobytu „Gromu" w Krakowie - w związku z zamierzonym odbiciem „Lutego" z rąk gestapo - zgłosiło się do partyzantki nowych pięciu ochotników. Byli nimi: Bogusław Fiszer - „Bolek", który później znalazł się w „Huraganie", autor wspomnianej tu książki o partyzantach Baonu „SKAŁA" Włodzimierz Rozmus - „Buńko", brat „Bolka" Jan Fiszer -„Łęczyc", Bolesław Gąsiorek - „Ponury" i Zdzisław Jabłoński - „Szczupak".

Pod koniec kwietnia 1944 wyjechali gromowcy z Krakowa statkiem w dwu grupach, do Nowego Brzeska. Ostatecznie wszyscy spotkali się w Bieglowie 10 maja 1944. Z Kedyw-u otrzymali w międzyczasie 8 karabinów, 5 pistoletów, 10 granatów i sporo amunicji.

Tam doszło do nich jeszcze 8 partyzantów skierowanych do „Gromu" przez krakowski Kędy w. Na terenie Miechowskiego wykonano sporo różnych akcji bojowych, oczyszczając ten teren przede wszystkim od licznych grup miejscowych „bandziorów", nieustannie nękających ludność okolicznych wsi, a podszywających się niekiedy pod akowców.

W tym czasie OP „Grom" spotkał się z kolegami OP „Błyskawica" przybyłymi z Podhala. Miało to miejsce w Stradowie w Miechowskiem.

W trzeciej dekadzie czerwca 1944 wizytował OP „Grom" dowódca krakowskiego Kedyw-u, wówczas kpt. Jan Pańczakiewicz - „Skała" wraz ze swą świtą w osobach kpt. „Powolnego", por. Henryka Januszkiewicza - „Spokojnego" (obaj cichociemni), oraz pchor. Kazimierza Lorysa - „Zawały"[2] i pchor. Witolda Leśniaka - „Wilka". Miało to miejsce w Zagajach Dębiańskich w rejonie lasów chroberskich.

Najważniejszym jednak wydarzeniem w życiu „Gromu" był jego współudział w akcji pod Sielcem w dniu 26 lipca 1944. W akcji tej na terenie tzw. Rzeczpospolitej Proszowicko-Kazimierzowskiej, będącej czasowo pod władzą polskich organizacji niepodległościowych i sił partyzanckich, brali udział partyzanci „Gromu" wspólnie z kolegami z oddziału terenowego AK, dowodzonego przez ppor. Franciszka Pudo - „Sokoła". Bój ze zbrojnymi Niemcami załadowanymi w trzech ciężarówkach, nadjeżdżających od strony Kazimierzy Wielkiej rozpoczął lkm „Gromu". Inni Niemcy nadjechali od strony Skalbmierza. Rozpoczęła się obustronna palba karabinów maszynowych.

Chwilami dochodziło do huraganowej wymiany ognia. Wreszcie Niemcy zaczęli się wycofywać, pozostawiając na drodze 7 zabitych żołnierzy. Gromowcy zdobyli: 2 pistolety maszynowe (pm) bergman, 2 karabiny, 2 pistolety krótkie i po kilka magazynów amunicji do broni maszynowej. Niemcy wysłali dwie ciężarówki po pomoc do Miechowa. Część Niemców wysiadła w Skalbmierzu i ustawiła karabin maszynowy na wieży kościoła, jednak ogień z tego stanowiska był niecelny. Reszta Niemców atakowana była przez gromowców, wzmocnionych czwórką żołnierzy z oddziału terenowego „Sokół". Gromowców poderwał głos ppor. Czesława Ciepieli - „Karpia" i rozpoczęli atak. Niemcy poddali się w końcu do niewoli. Było ich 12 żywych, w tym 2 ciężko rannych. Na polu leżały trupy 14-tu Niemców. Ze strony gromowców ranny w brzuch był tylko „Wilk". Zdobyto jeden samochód terenowy, jeden karabin maszynowy MG-42 spandau, 14 skrzynek amunicji, 3 pm bergman, 5 empi, 18 pistoletów krótkich, 28 karabinów, sporo granatów, min i innego sprzętu. Losy Rzeczypospolitej Proszowicko-Kazimierzowskiej rozstrzygnęły się ostatecznie około 10 sierpnia, kiedy to Niemcy skierowali na tereny walk jednostki pancerne.

Ale już 5 sierpnia 1944 silne zgrupowanie niemieckie uderzyło na Rzeczpospolitą Proszowicko-Kazimierzowską. Prawie tysiąc silnie uzbrojonych Niemców zaatakowało Skalbmierz. Brały w tej walce udział liczne oddziały AK. Na pomoc przyszedł oddział AL (Armii Ludowej) Zygmunta Bieszczanina - „Adama". W walce brał udział patrol „Gromu". Zginęło 22 żołnierzy AK i Niemcy wymordowali 75 osób cywilnych.

Szczegółowe opisy przebiegu tych walk zawarte są w powoływanych tu już książkach R. Nuszkiewicza i W. Rozmusa.

OP „Grom" zameldował się na koncentrację w miejscowości Goszczą w nocy z 31 lipca na l sierpnia 1944. Z rozkazu kierownictwa Kedyw-u dowództwo nad „Gromem" objął cichociemny, ppor. Maksymilian Klinicki - „Wierzba". W skład „Gromu" wchodziło 32 partyzantów.

Uzbrojenie oddziału stanowiło: l karabin maszynowy MG-42 z dużą ilością amunicji, 2 pm sten, 3 pm bergman, 7 pm empi (schmeisser), 40 karabinów, 31 pistoletów krótkich różnych typów, 50 granatów i skrzynka min do granatnika. Do Goszczy na koncentrację przybyło 32 partyzantów.


OP „Skok"

Wspomniany tu już wcześniej kolejny oddział krakowskiego Kedyw-u pod kryptonimem „Skok" powstał w połowie lutego 1944 w Igołomi koło Krakowa z inicjatywy, wówczas kapitana „Skały". Trzon nowo powstającego oddziału partyzanckiego stanowili: N.N. - „Jastrząb", N.N. - „Jodła", N.N. - „Powała", Stanisław Okoń - „Rybka", Jerzy Wójcik - „Skowronek", Edward Słówko - „Sokół", Stanisław Pabian - „Sowa" i N.N. - „Wróbel". Dowódcą był początkowo kpr. „Sowa". Partyzanci posiadali bardzo skromne uzbrojenie: 2 karabiny, 3 pistolety i 4 granaty tzw. sidolówki, konspiracyjnej produkcji.

28 lutego 1944 dowódcą „Skoku" mianowany został czasowo przez kpt. „Skałę" ppor. Czesław Skrobecki - „Czesław", który był wcześniej oficerem dywersji krakowskiego Kedyw-u.

Wkrótce dołączyli nowi partyzanci: Stanisław Purtak - „Belfort", Edward Wójcik - „Kwiecień" i Józef Dąbrowski - „Waligóra", uzbrojeni w pistolety. Oddział był intensywnie szkolony. Część żołnierzy nie wytrzymała rygorów życia partyzanckiego i ci odeszli („Jodła", „Lemiesz" i „Powała"). W międzyczasie dołączyli „spaleni" w Krakowie Wiesław Zapałowicz - „Miś"[3] i N.N. - „Modrzew". Patrol „Skoku" aresztował w tym czasie na prośbę terenowego dowództwa AK pięciu bandziorów z okolicznej bandy rabunkowej. Odebrano im broń (2 „urzyny", czyli karabiny z odciętą lufą) oraz 2 pistolety, 5 granatów i trochę amunicji. Wydzielony patrol „Skoku" wykonał wyrok na konfidencie gestapo w Raciborowicach, a inny patrol na dwóch konfidentach gestapo w Naramie. Wszyscy oni skazani zostali na śmierć wyrokiem Sądu Podziemnego. Rozrastał się nadal stan osobowy „Skoku" i wyposażenie w broń.

Z ważniejszych akcji OP „Skok" wymienić należy jego udział w ubezpieczeniu zrzutu broni dla oddziału AK w okolicy Kościelca. Zrzut doszedł do skutku w nocy 29/30 maja. W pojemnikach zrzuconych na spadochronach znajdowały się niemieckie karabiny maszynowe MG-34, angielskie pistolety maszynowe sten, karabiny, angielskie granaty i sporo amunicji. OP „Skok" otrzymał oficjalnie część zrzutu i stał się jednym z najlepiej uzbrojonych oddziałów partyzanckich krakowskiego Kedyw-u. Pozwoliło to na przyjęcie do składu osobowego „Skoku" nowych ochotników. OP „Skok" brał udział w wielu dalszych akcjach bojowych.

Z ważniejszych wymienić wypada udział w odbiciu pod Bejscami aresztowanego przez Niemców członka terenowej organizacji AK. Skatowanego okrutnie przez Niemców Stefana Gruszkę odbito i przekazano terenówce AK. Zdobyto 5 karabinów i.2 pistolety, będące w posiadaniu konwoju granatowych policjantów, którzy się poddali, więc puszczono ich wolno, tylko bez broni.

W innej akcji, w drugiej połowie lipca 1944 patrol OP „Skok" opanował pocztę w Opatowcu z zabarykadowanymi w niej trzema hitlerowcami. Jeden z nich został zabity, a dwóch poddało się. W akcji tej zginął żołnierz „Skoku" Stanisław Okoń -„Rybka". W dalszym ciągu tej akcji goniec doniósł, że od strony Koszyc zbliżają się dwie furmanki z Niemcami. Dowódca „Skoku", pchor. Józef Argasiński - „Benko" na początku walki z nadjeżdżającymi Niemcami został lekko ranny i pod opieką sanitariuszki, Łucji Mareckiej (Dźwigaj) - „Lucyny" wycofał się z akcji. Komendę objął sierżant „Belfort". Niemcy wkrótce wycofali się zostawiając na miejscu walki jednego zabitego i jednego rannego. Pozostawili też jedną furmankę z amunicją, jednym karabinem, jednym pistoletem maszynowym i jednym pistoletem marki FN. Na poczcie zdobyto też 3 karabiny. Po akcji przyjęto do OP „Skok" dalszych dwu partyzantów i dwie sanitariuszki.

26 lipca OP „Skok" dowiedział się o ciężkich walkach partyzantów z OP „Grom" i innych oddziałów pod Sielcem, o czym wcześniej wspomniałem. Po dojściu tyralierą do miejsca akcji stwierdzili, że walki już wygasły i powrócili do lasów chroberskich.

Do dowódcy OP „Skok" dotarł rozkaz o koncentracji zarządzonej przez krakowski Kedyw. W dniu 30 lipca 1944 OP „Skok" zgłosił się na koncentrację w miejscowości Goszczą pod wodzą p.o. dowódcy oddziału sierżanta Stanisława Purtaka - „Belforta".

OP „Skok" liczył 39 żołnierzy. Uzbrojenie stanowiło: l karabin maszynowy MG-34, 11 stenów, 3 empi, l pm bergman, 18 karabinów, kilkanaście pistoletów krótkich różnych typów, 34 granaty.


Kontakty między oddziałami partyzanckimi krakowskiego Kedyw-u

OP „Błyskawica", pierwszy oddział partyzancki krakowskiego Kedyw-u, powstał w lipcu 1943 r.[4] Za datę powstania „Gromu" uznać można 18 stycznia 1944r. [5] Wtedy to cichociemny, kpt. Ryszard Nuszkiewicz - „Powolny" skierował do partyzantki grupę krakowskich „kedywowców". Grupą tą dowodził przedwojenny kpr. pchor. Zbigniew Gawlik - „Żmija", a stanowili ją: „Orlik", „Leśnik", „Zbójnik", „Ryś", „Błysk", „Mały" i „Judasz". Właśnie wtedy doszło do pierwszego kontaktu kandydatów na partyzantów ze Stanisławem Plucińskim - „Żbikiem" z „Błyskawicy". Czekał on na nich w Wieliczce, jako łącznik i przewodnik w marszu do Puszczy Niepołomickiej w miejscowości Chobot, gdzie wtedy biwakowała „Błyskawica". Odtąd przebywali razem z „Błyskawicą" dowodzoną przez ppor. „Romana". W nocy oba oddziały pod wspólnym dowództwem „Romana" przeprowadziły się na nowe „miejsce postoju" (m.p.) w Woli Batorskiej. Kwaterowali w czteroklasowej szkole podstawowej (wtedy nazywała się ona szkołą powszechną). Już w nocy 29 stycznia oba oddziały otrzymały rozkaz udania się w rejon Grotkowic, gdzie miały wziąć udział w zasadzce na niemiecki pociąg wojskowy. Do wysadzenia pociągu istotnie doszło w nocy 29 stycznia 1944, a był to pociąg wiozący generalnego gubernatora Hansa Franka. Oddziały partyzanckie „Błyskawica" z zalążkiem „Gromu" zostały jednak wcześniej wycofane z miejsca akcji, gdyż nie udało się dostarczyć dla nich na czas dostatecznej ilości broni maszynowej. Wraz z grupą minerską z Wieliczki dotarł do Grotkowic ppor. Zbigniew Kwapień z Wieliczki, przewidziany do przeszkolenia w „Błyskawicy" jako przyszły dowódca mającego wkrótce powstać Oddziału Partyzanckiego „Huragan". „Kuba" pozostał w „Błyskawicy" do marca 1944, kiedy to rozpoczął działalność OP „Huragan".

31 stycznia 1944 nastąpiło rozłączenie „Gromu" od „Błyskawicy". Następnego dnia „Żmija" przeprowadził swą grupę gromowców do Gdowa, Tarnówki koło Niepołomic i dalej. Przy pomocy przewodników z akowskiej terenówki przeprawili się przez Wisłę do Wawrzeńczyc, do meliny wyznaczonej przez kierownictwo krakowskiego Kedyw-u[6]

Do kolejnego spotkania „Gromu" (powiększonego już o kilku nowych partyzantów) z „Błyskawicą" doszło w dniu 28 marca 1944. „Gromowców" przerzucono samochodem ciężarowym do Krakowa i rozmieszczono - w warunkach bardzo ścisłej konspiracji - w przygotowanych melinach. Żołnierze obu tych oddziałów wziąć mieli udział w akcji odbicia z rąk gestapowców, aresztowanego przez nich Komendanta Okręgu Krakowskiego AK, pik. Józefa Spychalskiego - „Lutego". Ostatecznie do akcji nie doszło z uwagi na nikłe szansę udania się jej i spodziewane surowe represje okupanta na mieszkańcach Krakowa. „Grom" i „Błyskawica" wróciły z powrotem do lasu. Partyzanci „Gromu" wzbogacili się w międzyczasie o kilka sztuk pistoletów krótkich, zabierając je pojedynczym niemieckim oficerom bez nadmiernej kurtuazji[7]

Do kolejnego spotkania z partyzantami „Błyskawicy"[8] doszło 13 maja 1944 r. w Stradowie (Miechowskie). Zorganizowane zostało w trzeciej dekadzie maja wspólne przeszkolenie dywersyjne i minerskie. Zajęcia prowadzili cichociemni: kpt. „Powolny" i por. Henryk Januszkiewicz - „Spokojny" [9].

W dniu 26 lipca 1944 r. trwał bój z Niemcami pod Sielcem w rejonie Kazimierzy Wielkiej. Z silną grupą hitlerowców zmagał się OP „Grom" wraz z terenowym oddziałem akowskim „Sokoła". Wieści o walce doszły do żołnierzy OP „Skok" biwakujących w lasach chroberskich.

Zaalarmowani pospieszyli na pomoc, ale przybyli już po zakończeniu walki. Pozazdrościć mogli tylko gromowcom zdobycznej broni i podziwiać nietęgie miny dwunastu żołnierzy niemieckich wziętych do niewoli.

I wreszcie radosne ostatnie spotkanie „Gromu" ze „Skokiem".

30 lipca 1944 r. oba oddziały spotkały się na koncentracji w Goszczy, wyznaczonej im rozkazem krakowskiego Kedyw-u. W odległości kilku kilometrów od siebie kwaterowały jawnie wszystkie cztery oddziały partyzanckie Kedyw-u. Zaczynał się nowy etap walki o wolną Polskę. Byliśmy pełni zapału i chęci walki z hitlerowskim okupantem.


Przypisy:

  1. Partyzanci powszechnie nazywali go Gutkiem.
  2. Inż. Kazimierz I.orys - „Zawała" dyplom inżynierski uzyskał po wojnie w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, na studiach zaocznych w roku 1955.
  3. Prof. dr hab. inż. W. Zapałowicz jest obecnie emerytowanym pracownikiem AGH w Krakowie.
  4. Nuszkiewicz Ryszard: Uparci. Inst. Wyd. PAX, Warszawa 1983, str. 160.
  5. Nuszkiewicz Ryszard: Uparci. Inst. Wyd. PAX, Warszawa 1983, str. 184.
  6. Rozmus Włodzimierz -„Buńko”: W oddziałach partyzanckich i Baonie „SKAŁA”, KAW, Kraków 1987, str. 32.
  7. Praca zbiorowa: Wojenne i powojenne wspomnienia żołnierzy Krakowskiego „Kedywu” i Samodzielnego Batalionu Partyzanckiego „SKAŁA” AK, Wyd. „SKAŁA”, Kraków 1991, str. 35 i dalsze.
  8. Według relacji własnej Bolesława Podbiery -„Jastrzębia" odwiedziła wtedy „Błyskawicę" Anna Lassler (Herian) -„Zawieja", uchodząca wtedy za narzeczoną ppor. „Romana"
  9. Rozmus Włodzimierz -„Buńko”: W oddziałach partyzanckich i Baonie „SKAŁA”, KAW, Kraków 1987, str. 40.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi