Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Stanisław Dąbrowa-Kostka (1972), Polakożercy i szpicle


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Stanisław Dąbrowa-Kostka, W okupowanym Krakowie



Nacjonalista ukraiński Michał Pańkow od wielu lat pozostawał na usługach hitlerowskiej służby bezpieczeństwa. Używany do brudnej roboty miał na swoim koncie nie byle jakie zasługi. Stary agent V kolumny uczestniczył w składzie 89 pułku Standarte-SS dnia 25 lipca 1934 r. w nieudanym puczu hitlerowskim w Austrii biorąc udział w zamachu na pałac Metternicha w Wiedniu i morderstwie kanclerza drą Engelberta Dolfussa. Michał Pańkow nie wzdragał się przed wykonaniem żadnego rozkazu. Był postrachem nie tylko dla Polaków. Bali się go także i Niemcy.

W wyniku zbrodniczych poczynań na okupowanych terenach polskich Pańkow zarobił sobie na wyrok śmierci wydany przez podziemny Sąd Specjalny. Nie ulegało wątpliwości, że wykonanie tego wyroku będzie sprawą bardzo trudną. Zadanie powierzono więc cichociemnym: por. „Powolnemu" i por. „Spokojnemu".

Z końcem września 1943 r. poddano hitlerowca ścisłej obserwacji. W rozpoznaniu uczestniczyli harcerze kierowanego przez „Jacka" podgórskiego Roju Szarych Szeregów, który wkrótce potem zlikwidowany został przez Gestapo. Młodziutkie dziewczęta i chłopcy z entuzjazmem wykonywali powierzone im zadania i wywiązywali się z nich znakomicie.

W krótkim czasie zebrano potrzebne informacje. Pańkow mieszkał w Krakowie przy ulicy Długiej 23. Oficjalnie pracował w Arbeitsamcie. Niemal codziennie wychodził z domu około godziny 8.00 zmierzając w kierunku Rynku, odwiedzał znajdującą się wówczas przy ulicy Długiej kawiarnię Noworolskiego, od czasu do czasu wstępował przy Sławkowskiej do sklepu Hamerlaka. Był podejrzliwy i ostrożny.

Obaj cichociemni znali jego twarz z fotografii dostarczonej przez kontrwywiad. Od harcerzy uzyskali dokładny opis jego sylwetki.

Analiza zebranego materiału pozwoliła na dokonanie wyboru odpowiedniego miejsca akcji. „Powolny" uznał, że najłatwiej będzie można wykonać zadanie w klatce schodowej domu, w którym mieszkał Pańkow. Zamierzał, ubezpieczony przez „Spokojnego", zaatakować rankiem, gdy hitlerowiec będzie szedł do pracy.

Z początkiem października spadochroniarze czekali ponad godzinę zaczajeni, na schodach, powyżej mieszkania esesmana. Przechodzący lokatorzy domu obrzucali ich podejrzliwymi spojrzeniami. Spoza jakichś drzwi dochodziły dźwięki fortepianu. Ktoś grał marsza żałobnego Chopina. Niestety, mimo tak stosownej muzyki tego dnia wyrok nie został wykonany; Pańkow nie wyszedł, a dłuższe oczekiwanie groziło dekonspiracją.

Na wszelki wypadek przez kilka dni cichociemni nie pokazywali się na Długiej. Ponownie udali się tam dopiero 12 października. Nie wchodzili już do domu. „Powolny" spacerował na trasie, którą Pańkow zwykł iść do Rynku. Z przeciwległego chodnika „Spokojny" sygnalizować miał mu błyskiem kieszonkowego lusterka, iż esesman nadchodzi.

Tym razem nie czekali długo. Pańkow wyszedł z bramy w towarzystwie młodej i ładnej kobiety. Na smyczy prowadził ogromnego wilczura...

„Spokojny" mignął w umówiony sposób lusterkiem, lecz akurat odwrócony plecami „Powolny" nie przejął sygnału, a gdy się odwrócił, esesman był już bardzo blisko. Cichociemny zorientował się błyskawicznie. Twarz Pańkowa znał dobrze z fotografii i nie miał żadnych wątpliwości. Raz jeszcze rzucił okiem na kolegę. „Spokojny" sygnalizował dalej. „Powolny" przepuścił hitlerowca obok siebie, a po paru krokach zawrócił...

Kilkakrotnie strzelił z bliska. Pańkow runął. Kobieta podniosła histeryczny krzyk. Pies przywarował, a w moment potem jak strzała prysnął do ucieczki. Uciekali również we wszystkich kierunkach przerażeni strzałami przechodnie.

Spadochroniarze z pistoletami w rękach wpadli w przechodnią bramę kamienicy nr 12. Ktoś napotkany skamieniał, wezwany do ucieczki nie pisnął słowa i nie ruszył się z miejsca. Tuż po wyjściu na Krowoderską natrafili na niemieckiego oficera, który na widok wymierzonych pistoletów pomknął co sił w kierunku Plant nie oglądając się do tyłu.

Ukryli broń i podeszli do ulicy Karmelickiej. Stamtąd dalszą drogę odbyli tramwajem. Wkrótce otrzymali wiadomość, że Pańkow padł na miejscu. Znakomite wyszkolenie cichociemnych zdało praktyczny egzamin.

Spośród dróg wiodących do zdrady trafiła się i taka, która prowadziła przez listę skazanych. Pod numerem 28 na obwieszczeniu z 23 listopada 1943 r. figuruje Sławomir Mądrala z Krakowa skazany przez hitlerowców na śmierć „za przynależność do organizacji terrorystycznej i współudział w przygotowywaniu zamachów".

Sprawę podgórskiego Roju Szarych Szeregów prowadził SS-Sturmscharfführer Rudolf Körner, który wykazywał najwyższy kunszt w fizycznym i moralnym maltretowaniu uwięzionych. Na oczach jednych mordowano innych, pastwiono się nad umierającymi w nieludzki sposób, W ten sposób zbrodniarzom udało się zdobyć nie tylko materiały pozwalające na zupełną likwidację rozszyfrowanego oddziału, lecz również pozyskać wśród aresztowanych człowieka, który za cenę życia i wolności przeszedł na ich służbę.

Sławomir Mądrala zaczął sypać. Początkowo swoimi zeznaniami obciążał innych kolegów, następnie ujawniać począł wszystkie znane sobie i nie rozszyfrowane dotąd kontakty i sprawy, a ostatecznie jeździł z gestapowcami samochodem po Krakowie wskazując interesujące nieprzyjaciela miejsca i ludzi. W Roju używał pseudonimu „Pirat". Znał wszystkich. Znał także wszystkie sprawy grupy, która działając żywiołowo zaniedbywała niestety przestrzegania elementarnych zasad konspiracji.

Za taką cenę - mimo umieszczenia na liście skazanych na śmierć - nie został zamordowany w którejś z ulicznych egzekucji lub też - jak to się wyjątkowo zdarzało - zesłany do któregoś z obozów koncentracyjnych, lecz wyszedł na wolność. Węszył po Krakowie za nowymi ofiarami. W niezwykle aktywnej działalności na rzecz wroga pomagała mu matka.

Epilogiem ich zdrady był wyrok śmierci wydany przez podziemny Wojskowy Sąd Specjalny. Wykonanie nakazano „Biczowi". Jakiś czas istniała trudność w ustaleniu miejsca zamieszkania konfidentów, którzy przeczuwając niebezpieczeństwo zachowywali ostrożność, lecz w końcu „Cień" i „Skorczyński" wypenetrowali, że mieszkają oni w parterowej oficynie przy ulicy Limanowskiego.

31 marca 1944 r., po godzinie policyjnej, zastukano do drzwi Mądralów pod pozorem stosowanej często przez Niemców kontroli zaciemnienia przeciwlotniczego. Do mieszkania wszedł „Afrykańczyk" z „Ducem" i „Morawą". Na zewnątrz ubezpieczali „Mewa" i „Kruk". Mówiący dobrze po niemiecku „Afrykańczyk" zażądał dokumentów. Legitymując wszystkich stwierdził, że rodzina jest w komplecie. Potem odczytano wyrok i padły strzały.

Krakowskimi Szarymi Szeregami interesował się także gestapowski szpicel J., za zdradę skazany na karę śmierci wyrokiem podziemnego Sądu Specjalnego. Z nieznanych przyczyn długi czas wyroku na nim nie wykonano. Konfidenta znali osobiście bracia „Nik" i „Tad". W kontaktach z nim pozorowali koleżeństwo udając, że nie wiedzą nic o jego roli. Na przełomie lutego i marca 1944 r. J. nieostrożnie ujawnił przed którymś z braci przygotowywaną dla Gestapo długą listę konspiratorów. Wobec bezpośredniego zagrożenia „Nik" i „Tad" postanowili jak najszybciej zastrzelić agenta i odebrać mu groźną listę. Niestety, akcja ich nosiła cechy improwizacji i skończyła się tragicznie.

Wykonywanie wyroków należało do zadań ciężkich i niebezpiecznych. Obowiązujący rozkaz zabraniał wprawdzie powierzać je żołnierzom, którzy nie ukończyli 20 roku życia, ale warunki konspiracji narzucały często konieczność natychmiastowego działania, a więc i improwizacji. Do akcji przeciw konfidentom szli ludzie, którzy wykonywali to zadanie wbrew swej naturze, działając pod presją rozkazu. Zdarzało się, iż najlepszych w żołnierskiej walce zawodziły nerwy i szarpały wewnętrzne opory, mimo że przeciwnik był czasem groźniejszy od umundurowanego wroga.

Bracia „Nik" i „Tad" dysponowali starym pistoletem typu Steyer z trzema tylko nabojami. Któregoś dnia, już po godzinie policyjnej, udało im się zwabić J. do bramy przy ulicy Małej. Był wyższy, więc prosili go o odszukanie w spisie lokatorów jakiegoś wyimaginowanego nazwiska. Gdy konfident wczytywał się w zawieszoną wysoką kartę, strzelono do niego. Padł na ziemię, lecz dawał oznaki życia. Potwornie zdenerwowani chłopcy nie wiedzieli, co czynić dalej. W rezultacie spłoszył ich patrol.

Konfidenta odratowano, a w rezultacie energicznego działania gestapowcy ujęli „Nika" i „Tada" już w trzy dni po nieudanym zamachu. Braci rozdzielono. „Tad" znalazł się na Montelupich, „Nika" osadzono w więzieniu przy ulicy Czarnieckiego. Ich koledzy z krakowskich Szarych Szeregów podjęli starania zmierzające do uwolnienia aresztowanych. Przez pewien czas „Mirski" i „Toporski", bądź to drogą grypsów, bądź też nawet uzyskując kilka razy oficjalne zezwolenie na odwiedziny, kontaktowali się z „Nikiem", lecz szybko stało się jasne, że chłopcom nie można pomóc. Jakoż wkrótce nazwisko obu braci znalazło się (nr nr 13 i 112) na liście skazanych na śmierć z dnia 6 kwietnia 1944 r.

l maja zatrzymany został na ulicy „Bard". Aresztowanie miało wprawdzie pozory zupełnego przypadku, lecz „Bard" od stycznia 1943 r. poszukiwany był przez Gestapo jako autor zamieszczonego w gadzinowym „Kurierze Polskim" akrostychu z hasłem: „Polacy - Sikorski działa..." Nie można więc wykluczyć, że rozpoznał go któryś z konfidentów.

Przy aresztowanym poecie Niemcy mogli znaleźć niezbyt ostrożnie czynione notatki, mogli też bestialskim śledztwem wymusić z niego zeznania. Możliwe, że aresztowany „Bard" wytrzymał katusze i nie powiedział nic i że nic nie znaleziono przy nim, a jego wpadka była tylko początkiem wsypy rozpracowanego wcześniej kierownictwa krakowskich Szarych Szeregów. Trudno także wykluczyć, że przysłużył się tutaj szpicel J. ową listą nazwisk, o którą walczyli bracia „Nik" i „Tad". Faktem jest jednak, iż aresztowanie „Barda" stanowiło początek kolejnej wsypy.

W kilka dni później Niemcy ujęli „Becego", Stanisława i Przemysława Wilkoszów oraz jeszcze kilku działaczy harcerskich. Wpadka „Barda" i dalsze aresztowania nie spowodowały, niestety, prawidłowej reakcji innych zagrożonych. Związani z nim ściśle redaktorzy satyrycznego pisma konspiracyjnego „Na ucho" wyznaczyli sobie na dzień 8 maja spotkanie w mieszkaniu „Szarzyńskiego" przy ulicy Grzegórzeckiej. Mimo że termin i miejsce znane było aresztowanemu spotkania nie odwołano. Na krótko przed uzgodnioną godziną pojawił się „Bard", a tuż za nim gestapowcy. Aresztowano wówczas „Szarzyńskiego", „Moxa", „Akanta" i „Linusa". Szczęśliwym zbiegiem okoliczności uniknął wpadki „Bartuś Gronikowski", który nie przyszedł na spotkanie, oraz „Janusz", który się spóźnił. W kocioł na Grzegórzeckiej wpadł jeszcze i został tam aresztowany komendant krakowskiej Chorągwi Szarych Szeregów „Jerzy".

15 maja wieczorem dokonano kolejnej próby wykonania wyroku na konfidencie J. Odratowany i wyleczony gorliwie zabrał się on do roboty i stanowił znów groźne niebezpieczeństwo. Zaawansowany w tropieniu Szarych Szeregów przyczynić się mógł walnie do wsypy kierownictwa tej organizacji.

Kilkuosobowy patrol dywersyjny usiłował zaskoczyć szpicla w mieszkaniu. W nie ustalonych bliżej okolicznościach do wykonania wyroku znowu nie doszło. Odskakując z miejsca akcji, na rogu ruchliwych ulic Floriańska i Tomasza, zespół, w obronie własnej zmuszony został do użycia broni. Do pościgu za nim włączyli się cywilni i umundurowani Niemcy.

Rozproszeni dywersanci usiłowali ujść i zagubić ślad w wąskich i krótkich ulicach Starego Miasta. „Ada" i „Kulwiec" cofali się Floriańską ku Rynkowi. Niestety, nie byli w stanie odskoczyć w bok. Raz po raz bili ze swych pistoletów. Cała uwaga ścigających skupiła się teraz właściwie na nich dwóch. Ogromna liczba Niemców improwizowała obławę.

Dywersanci dotarli do Rynku i w poprzek dążyli w kierunku ulicy Szewskiej. Najprawdopodobniej obaj byli już ranni. Przy Szewskiej 7 mieszkali rodzice „Ady", a dom przy Szewskiej 9 miał przechodnią bramę na Jagiellońską 6; możliwe, że tam właśnie zmierzali biegnący.

Przed bramą domu nr 5 „Ada" upadł i nie zdołał już wstać. Ciężko raniony „Kulwiec" też nie mógł juk biec. Zaalarmowana strzałami Aleksandra Brzozowska podeszła do okna i widziała Niemców, którzy obskoczyli dwóch leżących na ziemi, zakrwawionych, młodych ludzi, a potem powlekli ich ze sobą. W jednym ze schwytanych rozpoznała syna.

Rannych Niemcy przetransportowali na posterunek policji przy ulicy Franciszkańskiej. Z ulicy sprowadzili lekarza nakazując mu natychmiastową operację „Ady" i ratowanie życia obu aresztowanych. Z braku narzędzi lekarz nie zdołał jednak usnąć pocisków tkwiących w ciele „Ady" i podchorąży wkrótce zmarł. Hitlerowcy zdołali ustalić nazwiska obu dywersantów. Aresztowano ich rodziny.

Nazwiska Stanisława Wilkosza, „Linusa", „Jerzego", „Moxa", „Akanta" i „Szarzyńskiego" znalazły się pod nr nr 13, 17, 19, 20, 21 oraz 22 na liście skazanych na śmierć z dnia 15 maja 1944 r. Nazwiska: „Becego", „Kulwieca" i „Barda" - to numery 4, 13 i 50 na liście skazanych na śmierć z dnia 28 maja 1944 r., którą opublikowano w dniu następnym po masakrze na rogu ulic Lubicz i Botaniczna.

Latem 1944 r. uciekając przed ofensywą radziecką spłynęły do Krakowa tłumy uchodźców z terenów określanych dotąd przez hitlerowców jako Distrikt Galizien. Przed Armią Czerwoną uchodzili w popłochu Niemcy i najróżniejszego autoramentu kolaboracjoniści.

W sierpniu zupełnie przypadkowo udało się rozszyfrować agentkę Gestapo Liii Arewieff. Po ucieczce ze Lwowa weszła ona natychmiast w Krakowie w swoją konfidencką rolę. Była młodą i piękną dziewczyną o subtelnej urodzie. Wykonanie wyroku powierzono „Halszce".

Jakimś sposobem wywiadowcy „Sprężyny" zdołali zdobyć fotografię agentki, lecz nie udało się im ustalić jej miejsca zamieszkania. Długi czas okoliczność ta uniemożliwiała wykonanie zadania. Fotografię powielono. Podjęto żmudne poszukiwania.

Lili polowała na swoje ofiary w kawiarniach i lokalach rozrywkowych. Sposobem bycia zachęcała do zawarcia znajomości. 18 września - podobnie jak i w innych dniach - siedząc samotnie zauważyła młodego i przystojnego mężczyznę, który nie spuszczał z niej wzroku. Spojrzała na niego raz i drugi. Uśmiechnęła się nieznacznie...

„Ren" podszedł.

Przepraszam panią najmocniej - rzekł patrząc jej w oczy - jestem ...wski, ziemianin spod Miechowa.

- Janina Malicka - przedstawiła się wyraźnie Liii.

- Nie będę ukrywał - wyszeptał „Ren" - pani jest zachwycająca i nie mogłem oprzeć się pokusie poznania jej i złożenia pocałunku na jej pięknej dłoni.

Lili odpowiedziała uśmiechem. „Ren" usiadł i rozmowa potoczyła się swobodnie. Jej rezultatem było uzgodnienie randki w mieszkaniu „Janiny Malickiej" przy ulicy Długiej 52, na popołudnie jeszcze tego samego dnia. „Miechowski ziemianin" przyobiecał przynieść doskonałe wino. Lili pożegnała się z nim pewna, iż zdołała złowić tłustą rybę. „Ren" odszedł i w niespełna godzinę omówił z „Halszką" plan dalszego działania.

Zakochany „ziemianin" przybył co do minuty. Buduar Liii okazał się przytulnym gniazdkiem, lecz nie zdążyli jeszcze odkorkować butelki, gdy zadźwięczał dzwonek. Lili nie miała ochoty otworzyć, lecz wyręczył ją „Ren". Do mieszkania wszedł „Halszka" z „Orszą". Bezceremonialnie zdjęli kapelusze i płaszcze. Zasiedli przy stole. „Halszka" otworzył przyniesioną przez „Rena" butelkę, „Orsza" uzupełnił brakujące kieliszki, „Halszka" rozlał wino i wzniósł toast.

- Zdrowie pięknej Lili...

Nie rozumiejąca dotąd nic konfidentka na moment zdrętwiała, lecz opanowała się bardzo szybko.

- Nie rozumiem - rzekła.

- Nie szkodzi, zaraz zrozumiesz - zapewnił ją spokojnie „Ren", a „Halszka" dodał:

- Pokaż nam swoją gestapowską legitymację Lili Arewieff!!

Najpierw agentka próbowała przeczyć twierdząc, że nazywa się Janina Malicka i zapewne zaszła jakaś omyłka. Potem kaprysząc jak dziecko usiłowała obrócić wszystko w żart. Wreszcie pokazała dokumenty i błagała o darowanie życia. Załamała się zupełnie po przedstawieniu jej licznych dowodów zdrady.

Umówionym wcześniej sygnałem „Halszka" ściągnął ubezpieczających dotąd na zewnątrz „Pika" z „Zygmuntem" i „Zbychem". Wyrok wykonano.

Dywersanci zrewidowali szybko mieszkanie znajdując ważne materiały i zamierzali odskoczyć, gdy rozległ się głos dzwonka. Zamarli w bezruchu i ciszy. Ktoś podszedł na palcach i uchylił judasza. Dzwonił oficer niemiecki...

Zdawało się, że Niemiec jest sam. Nie było wyjścia. „Halszka" postanowił wpuścić gościa. Przywarli w zakamarkach ciemnego korytarzyka. Ktoś otworzył. Nie spodziewający się zasadzki oficer wszedł, lecz gdy tylko przymknął drzwi, zabłysło światło. Przybyły ujrzał skierowane w siebie lufy pistoletów.

- Hände hoch!!

Uniósł ręce. Nie miał żadnej szansy. „Halszka" w zupełnej ciszy odpiął jeńcowi pas, otworzył kaburę i z uśmiechem wyjął z niej pięknego Waltera P-38.

- Komm... - skinął na Niemca, podprowadził go do tapczanika i odkrył barwną kapę, pod którą leżała nieżywa Liii.

Oficer żachnął się... Stojący w tyle „Orsza" stuknął go lufą Visa pod łopatkę. Niemiec wyciągnął ręce jeszcze wyżej i patrzał pytająco...

- Pójdziesz za nią - mruknął „Halszka" i zastanawiał się już tylko nad szybkim i możliwie bezgłośnym zakończeniem sprawy z dużym i zapewne silnym przeciwnikiem, gdy gestapowiec najniespodziewaniej wyszeptał:

- Izwinitie, ja ruskij czełowiek.

Zdębieli.

- Tak może mówić każdy - ocknął się szybko „Halszka".

- Ja jednak mogę udowodnić to, co powiedziałem. Jestem tutaj jako lekarz. Możecie to zaraz sprawdzić. Kurowałem tę tutaj - odrzekł jeniec wskazując głową w stronę tapczana.

Mówił łamaną polszczyzną i płynnie po rosyjsku. Zrewidowano go i stwierdzono, iż nie ma żadnej innej broni. Pozwolono mu opuścić ręce, gdyż i tak nie mógł nic działać. Tłumaczył się, że był wojskowym lekarzem, zwolniony został przez Niemców z obozu jenieckiego, ale za cenę wykonywania swego zawodu na rzecz wroga. Twierdził, iż od dawna szukał okazji ucieczki do partyzantów. Na potwierdzenie pozornie naiwnej bajeczki oficer Marków pokazał schowane w nocnej szafce zastrzyki bizmutu, które miał jakoby systematycznie wstrzykiwać swojej pacjentce. Z entuzjazmem opowiadał, jak od chwili włożenia wrogiego munduru marzył o podobnej sytuacji...

Marków najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa. „Halszka" nie wiedział, co czynić. Upływały minuty. Już dawno trzeba było odskoczyć. Wszystkim groziło w każdej z tych minut najście silniejszego nieprzyjaciela i odcięcie drogi odwrotu, a oświadczenia i deklaracje rzekomego Markowa mogły być od początku do końca fałszem, graniem na zwłokę i próbą wciągnięcia w pułapkę.

Jednak „Halszka" nie zdecydował się zabić zatrzymanego. Postanowił jeńca zwolnić i umówił się z nim na dzień następny grożąc odnalezieniem i ukaraniem w razie podstępu lub zdrady. Uzgodnił miejsce oraz termin spotkania, nakazał przynieść narzędzia chirurgiczne i zabraną Niemcom broń. W zamian obiecał skontaktować Rosjanina z partyzantami.

Na ryzykowne spotkanie „Halszka" przyszedł solidnie ubezpieczony, lecz Markow nie zawiódł. Jego zeznania okazały się prawdziwe. W umówionym miejscu stawił się punktualnie przynosząc broń i sprzęt medyczny. „Halszka" zamelinował go na krótko w Krakowie, a potem skierował do operujących wówczas w Myślenickiem oddziałów partyzanckich „Żelbetu". Następnie, po jakimś czasie, Marków przeszedł do radzieckiego oddziału partyzanckiego kpt. „Potiomkina"[1].

Wśród licznych wyroków śmierci wykonanych przez patrole dywersyjne „Halszki" sensacyjny przebieg miała akcja przeciw niebezpiecznemu agentowi Eugeniuszowi P., który prowadził gabinet dentystyczny przy ulicy Karmelickiej 12. Konfident ten był niezwykle ostrożny. Umiejętnie zabezpieczał się przed spodziewanymi zamachami na jego życie. Przez specjalne okienko ze swego gabinetu obserwować mógł ludzi pragnących złożyć mu wizytę. Posiadał w mieszkaniu dzwonki alarmowe.

Kilkakrotne próby wykonania wyroku śmierci na P. nie dały pożądanego wyniku i miały niebezpieczny dla zespołu dywersyjnego przebieg. Usiłującym wykonać to zadanie za każdym razem tylko dzięki szczęśliwemu trafowi udawało się ujść przed pościgiem wroga.

Ostatecznie sprawę agenta Eugeniusza P. przejął „Halszka". Po dokonaniu rozpoznania i zebraniu wszystkich koniecznych informacji postanowił on działać w dzień, gdy dentysta przyjmował swych pacjentów, mimo że wiadomo było, iż leczy głównie Niemców, a przede wszystkiem gestapowców.

„Halszka" z „Orszą" ucharakteryzowali się na cywilnych funkcjonariuszy Gestapo. Na zewnątrz ubezpieczał „Pik" z „Sardynką". Ubezpieczenie poczekalni stanowił „Ren" i łączniczka „Kozaczek". Obaj rzekomi gestapowcy weszli przez poczekalnię do gabinetu. Na fotelu, z szeroko otwartymi ustami siedział pacjent. Agent P. pisał coś przy biurku. „Halszka" wyciągnął rękę z faszystowskim pozdrowieniem:

- Heil Hitler!!! - krzyknął.

„Ren", który czujnie obserwował reakcję dentysty i pacjenta, gotów był strzelać w każdej chwili. P. podniósł oczy znad biurka, wstał i również uniósł rękę.

- Heitla!

„Halszka" wyszarpnął pistolet.

- Hände hoch! Gestapo...

Konfident wykonał rozkaz. „Halszka" odepchnął go od biurka, w którym, jak wiedział, znajdowały się urządzenia alarmowe, i już miał przystąpić do realizacji zadania, gdy nieoczekiwanie wtrącił się milczący dotąd pacjent.

- Ich bin auch von Gestapo! - wymamrotał.

„Ren" trzymał na muszce dentystę. Pacjent gramolił się, lecz doskoczył do niego „Halszka" i jednym pchnięciem wbił z powrotem w fotel.

- Papiere! - zażądał.

Z dokumentów wyjętych z bluzy pacjenta wynikało, że jest to niemiecki kupiec o nazwisku Wolf. Dywersant kilkakrotnie, z całej siły, trzasnął Niemca w twarz.

- Maulhalten...

Wolf nie odezwał się już więcej i był milczącym świadkiem wykonania wyroku. Potem zespół spokojnie odskoczył z miejsca akcji. Po pewnym czasie wywiad przekazał wiadomość, że fałszywe dokumenty rzekomego kupca kryły

w rzeczywistości jednego z największych łotrów hitlerowskich z katowni przy Pomorskiej, polakożercę Heinricha Hamanna . „Halszka" do końca życia nie mógł sobie darować tej niepowtarzalnej okazji...


Przypisy:

  1. Zachowała się odręczna notatka Markowa sporządzona na kartce z kalendarzyka kieszonkowego, a adresowana do któregoś z jego kolegów: „Tola! Ja uszoł w les. Prichodi z rebiatami... ko mnie. W miestie s orużiem. Prywiet, Kostia". „(Tola! Ja poszedłem do lasu. Przychodź z chłopcami do mnie razem z bronią. Czołem, Kostia").

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi