Praca w "melinie" Kedywu w żartobliwym opisie "Powolnego"
Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK
W swojej książce Uparci, Ryszard Nuszkiewicz, tak – żartobliwie - opisuje pracę Sztabu Kedywu Okręgu Krakowskiego w 1943 roku (s.153,155):
Główny lokal konspiracyjny Komendy Dywersji Okręgu Krakowskiego AK zwany „trójką” znajdował się na pierwszym piętrze budynku przy ulicy Starowiślnej 33. Był to samodzielny pokój biurowy, w którym w oznaczonych dniach po południu urzędował dostojnie „Rak” w charakterze ogólnie cenionego administratora domu. W godzinach jednak pozaurzędowych panował tu ruch o wiele większy. Umowny sygnał dzwonka dyskretnie zainstalowanego pod skrzynką do listów otwierał drzwi ludziom ze sztabu i terenowych obwodów Kedywu. Skrytki w ścianie za lustrem i wśród licznych naczyń gospodarskich, zdeponowanych przez „Raka” ze sklepu aresztowanego w 1940 r. brata, kryły pełno tajemnic, o których poznaniu marzyło krakowskie gestapo.
Gdy w czerwcu 1943 r. znalazłem się tam po raz pierwszy, zastałem prawie w komplecie najczęstszych bywalców. Zaaferowany „Rak” pisał coś na maszynie, obok niego siedział z poważną twarzą „Wąsacz”, paczkę w kącie okupował obłożony papierami „Skała”, a szef Kedywu rozmawiał na ucho z „Iną”.
Zameldowałem się po wojskowemu, poznałem obecnych i czekałem skromnie na dalsze rozkazy.
„Jarema” co chwilę przerywał dyktowanie „Rakowi”, rozmawiał urywanymi zdaniami z obecnymi sypiąc nieznanymi pseudonimami i kryptonimami. Rozgardiasz tu jak w prawdziwym biurze - pomyślałem. Szef znalazł wreszcie czas i stanął przede mną z założoną po napoleońsku ręką za klapą marynarki.
- No i co z panem zrobimy? - powiedział wreszcie, lustrując przy tym przenikliwie swoje vis a vis.
- Chciałbym robić coś konkretnego.
- Hm, hm - zamruczał „Jarema” i zaczął chodzić po pokoju.
- Już mam - przystanął na chwilę. - Będzie pan przeglądał i opiniował plany akcji dywersyjnych. To coś w rodzaju oficera operacyjnego.
Wydłużyła mi się mina.
- I będzie pan dowódcą oddziałów dyspozycyjnych - dodał widząc moje niezadowolenie.
- A broń i ludzie? - zapytałem.
- Z tym na razie jest źle, ale jakoś poradzimy.
- Mam jeszcze kolegę. Pseudonim „Spokojny”. Co z nim?
- To zajmijcie się jeszcze szkoleniem - zdecydował „Jarema” po zastanowieniu. - Należałoby dobrać się do konfidentów gestapo. W Krakowie jest ich mnóstwo, a Komendant Okręgu też na to naciska. Proszę przychodzić codziennie na „trójkę”. Trzeba najpierw zapoznać się z meldunkami wywiadu i poznać teren.
- Tak jest! - stuknąłem obcasami.
„Jarema” popatrzył z uznaniem i widocznym zadowoleniem na wojskowy gest stojącego przed nim cywila.
- Od jutra zaczynamy - rzekł podając mi rękę na pożegnanie.
(…)
Z bywalców „trójki” najbardziej przypadli mi do gustu „Rak” i „Ina”. Pierwszy imponował wyjątkowym zaangażowaniem i oddaniem w pracy konspiracyjnej. Związany z ruchem oporu od 1939 r. wywodził się z jednego z licznych rodów krakowskich, które mimo obco brzmiących nazwisk służyły całym sercem ojczyźnie. Takimi właśnie byli Basterowie, Fiszerowie, Hofmanowie, podczas gdy Gostyńscy, Matowscy, a nawet Polaczkowie stawali się volksdeutschami i reichsdeutschami.
„Rak” (Józef Baster) jako członek Związku Odwetu dokonał w październiku 1940 r. podpalenia świecami termitowymi Urzędu Skarbowego przy ulicy Wiślnej 7. Później był więziony na Montelupich i zwolniony stamtąd na skutek symulowania choroby psychicznej nie zaprzestał walki, mimo wywiezienia ojca i dwóch braci do Oświęcimia. Głównie dzięki niemu udało się zachować siatkę konspiracyjną i lokale po pamiętnej wsypie w 1941 r.
„Ina” (Zofia Jasieńska z domu Carnelli), 28-letnia artystka-malarka pochodzenia włoskiego, wdowa po zamordowanym przez gestapo inżynierze Józefie Jasieńskim ps. „Poryw”, była wcieleniem tych wszystkich ofiarnych kobiet-łączniczek, które zawsze nosiły przy sobie coś trefnego i ryzykowały najczęściej. Duże niebieskie oczy, kontrastujące z niesfornymi loczkami czarnych włosów, wzbudzały z miejsca zaufanie i sympatię.