Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Konspiracyjny Kurs Podchorążych


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Władysław Dudek, Wspomnienia okupacyjne, Cz. I.



6. Konspiracyjny Kurs Podchorążych


Pod koniec zimy 1943/44 zapadła decyzja o rozpoczęciu konspiracyjnego Kursu Podchorążych dla młodych żołnierzy wielickiego Kedywu. Do udziału w kursie zostali włączeni: Zbigniew Kostecki - „Mirek”, Kazimierz Zapór - „Żaba”, Jan Flak - „Stokowski” i Władysław Ptak - „Mały”.

Zajęcia rozpoczęliśmy pod kierunkiem „Marsa”. Rozpoczynały się one wieczorem około 18-tej i trwały zwykle dwie godziny. Na miejsce szkolenia wyznaczone zostały trzy lub cztery mieszkania prywatne kursantów. Jednym z punktów nauczania było moje mieszkanie, w Bogucicach koło tartaku i chyba u mnie kurs się rozpoczął. Przypomina mi się, że spotykaliśmy się również u „Stokowskiego”, przy obecnej ulicy Boża Wola i prawdopodobnie u „Małego” i „Żaby”.

„Mars” przedstawił nam program kursu i czas jego trwania. Kurs miał się zakończyć w czerwcu 1944 roku. Sprawa była bardzo niebezpieczna, bo częste zbiórki 6-7 osobowe w poszczególnych domach mogły być łatwo zauważone przez osoby obce, lub nawet przez konfidentów niemieckich. Mieliśmy pewność, że w Wieliczce istnieje grupa osób kolaborujących z władzami okupacyjnymi, a w miasteczku kilkutysięcznym, w którym wszyscy się znają, łatwo z głupoty plotkarskiej, lub ze złej woli, informacja przedostać się mogła do wiadomości wszędobylskiego gestapo. U mnie w domu, na czas zajęć kursowych, rodziców i siostrę przetrzymywałem w kuchni. Oszklone drzwi pomiędzy kuchnią a pokojem zalepiałem na czas zajęć papierem. Rodzina moja oczywiście domyślała się konspiracyjnego charakteru naszych spotkań. Zajęcia odbywały się dwa lub trzy razy tygodniowo. W skład wykładowców wchodzili: kpt. „Bąk”, kpt. Stanisław Matuszyk - „Tajny”, „Osa” i ppor. „Mars”. Właściwym szefem organizacyjnym był „Mars”, ale prowadził również zajęcia z minerki i nauki o broni. „Tajnego” poznałem dopiero na kursie podchorążych. Zajęcia na kursie trwały nieprzerwanie do połowy maja 1944 roku. Na jednym ze spotkań otrzymaliśmy od „Marsa” coś w rodzaju zadań egzaminacyjnych. Moje zadanie polegało na tym, że miałem opracować plan akcji bojowej dla opanowania posterunku żandarmerii niemieckiej. Miałem wystarać się o plan rozmieszczenia pokoi w budynku przy ul. Reytana 8, w którym mieścił się jej posterunek, uzyskać w miarę pełne informacje o ilości żandarmów, ich rozmieszczeniu w budynku, plan i rodzaj zajęć służbowych żandarmów, ich uzbrojenie itp. Chodziło o to, jak przerwać łączność telefoniczną z posterunkiem, rozeznać ich kontakty z polską policją granatową, przeanalizować skład mieszkańców pobliskich domów i wreszcie przygotować plan akcji zbrojnej. „Mars” powiedział mi, że ma to być opracowanie teoretyczne, na wszelki wypadek i że realizacja jego nie jest jeszcze zamierzona ze względu na represje na ludności cywilnej.

Od kilku dni drapałem się mocno po głowie, jak zabrać się do dzieła. Zacząłem od Leszka Bajorka - „Czarnego”, który mieszkał w bezpośrednim sąsiedztwie żandarmeryjskiego posterunku. Leszek był członkiem wielickiego Kedywu, nieco młodszym ode mnie. Spotykałem się z nim przy różnych działaniach konspiracyjnych już kilkakrotnie. Leszek dostarczył mi sporo informacji o ilości żandarmów, i ich obyczajach. Potwierdził to, co ja już sam zaobserwowałem, że nie wyglądają oni na zawodowych policjantów. Wszyscy prawie są starsi już wiekiem, brzuchaci i chyba wtłoczeni zostali w żandarmeryjskie mundury z mobilizacji, w zastępstwie młodszych, którzy znaleźli się zapewne w SS, gestapo i innych jednostkach bojowych. Leszek twierdził, że bez wystrzału można by ich wszystkich porozbrajać. Cenne były jego informacje o tym, że w piwnicy mają tymczasowy areszt, ale nie wiedział, by z tego aresztu wychodzili ludzie jakoś bestialsko pobici lub słabi. Zdarzało się jednak, że przed budynek posterunku zajeżdżały auta z umundurowanymi gestapowcami i zabierały zwykle pojedynczych aresztantów. Dowiedziałem się również od „Czarnego” co należy zrobić, by odciąć ten budynek od sieci telefonicznej. Planu budynku i rozmieszczenia pokoi Leszek nie znał.

Przy jakiejś okazji zagadałem z moim kolegą gimnazjalnym Kazimierzem Jamrozem. Wątpię czy był on włączony w jakieś związki konspiracyjne. Jamroz pracował w magistracie. Zapytałem go, czy nie ma on dostępu do planów miejskich instalacji elektrycznych. Szefem magistrackich elektryków był wówczas ojciec jednego z moich kolegów Golczyk. Nie chciałem jednak tą drogą szukać dostępu do potrzebnej mi dokumentacji. Staszkowi Jamrozowi powiedziałem, że trafia mi się mała „fucha” (tak nazywało się wtedy w Wieliczce prywatnie zleconą robotę) na wykonanie instalacji elektrycznej i trzeba mi znać warunki zasilania w tamtym rejonie ulicy Rejtana 8. Przy sprzyjającej okazji wziął mnie do magistratu i wprowadził do pokoju w którym złożone były, zatwierdzane tam plany instalacji elektrycznych w budynkach mieszkalnych. Przerzucałem teczki i dość szczęśliwie dla mnie znalazłem plan instalacji elektrycznej w budynku przy ul. Rejtana 8. Jamroz zgodził się wypożyczyć mi go na pewien okres. Plan włożyłem w domu na półkę wśród moich książek. Były tam również moje podręczniki szkolne, zeszyty z lekcji dotyczących przedmiotów elektrycznych oraz gruby tom, dostępnej wtedy w Krakowie w niemieckim wydaniu, książki autorstwa niemieckiego profesora Hansa Tolksdorfa, pt. „Starkstromtechnik” (Technika prądów silnych). Był to wówczas jeden z lepszych podręczników do przedmiotu „urządzenia elektryczne”, który wykładał nam w roku szkolnym 1940/1941 (w szkole przy ul. Mickiewicza) prof. dr Jan Studniarski, jeden z przedwojennych rektorów krakowskiej Akademii Górniczej. Posługiwał się on w wykładach tym podręcznikiem i zalecał jego kupno tym uczniom, którzy jakoś tam dawali sobie radę z językiem niemieckim. Książka ta odegrała w moim życiu pewną rolę, o czym nieco dalej opowiem.

Miałem więc już zgromadzone wystarczające materiały do rozpoczęcia zadania egzaminacyjnego przewidzianego, prócz egzaminu ustnego, na zakończenie kursu podchorążych. W tym czasie szła równolegle robota konspiracyjna i płynęło wartko życie cywilne naszej koleżeńskiej grupy. Byłem wtedy mocno i poważnie zaangażowany w adorowanie Marysi Hauschildówny, mieszkającej z rodzicami przy ulicy Górskiej 4. Ojciec jej, Stanisław Hauschild był wtedy pracownikiem młyna solnego przy szybie „Kinga” i dobrze się znaliśmy. Zauroczony urodą Marysi i trochę dla własnej wygody nazwałem ją „Chinką”. W moich oczach miała coś z urody młodej Chinki i była dość niedużego wzrostu. Do nazwy „Chinka” nie pasowały tylko jej jasne blond włosy, upięte w długi warkocz.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi