Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Janusz Baster, Bo wolność krzyżami się mierzy...


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

List do Dziennika Polskiego[1]



Motto

„...Bo wolność krzyżami się mierzy,

historia ten jeden ma błąd.”


Wprowadzenie

11 lipca 1944 roku, wspólnym wysiłkiem grupy bojowej z warszawskiego batalionu „Parasol” i rozmaitych służb krakowskiego Kedywu, dokonano w Krakowie zamachu na Wilhelma Koppego.

Wyższy Dowódca SS i Policji i Sekretarz Sta¬nu do Spraw Bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie Wilhelm Koppe był jedną z trzech osób odpowiadających w okresie okupacji za realizację polityki upodlenia, terroru i ludobójstwa wobec niegermańskiej ludności, realizowanej w Polsce przez niemieckich nazistów. Wcześniej, siłami lub z udziałem krakowskiego Kedywu, dokonano zamachu także na dwóch pozostałych dygnitarzy – na Generalnego Gubernatora Hansa Franka oraz poprzednika Koppego, na tych samych stanowiskach Friedricha Krügera.


Zapominanie

To, że za każdym razem tylko łut szczęścia uratował zbrodniarzy, chociaż napawało to Polaków goryczą, wywierało jednak wystarczające wrażenie na Niemcach - angażowali jeszcze większe siły we własną ochronę. Niestety w odwecie, w zbiorowych egzekucjach, mordowali także nieuczestniczących w tych akcjach żołnierzy AK. Nie dbamy o dostrzeżenie tych dokonań i pamięć o nich. Na zachodzie znany jest jedynie zamach czeskich cichociemnych na Reinharda Heydricha 27 maja 1942 roku, i związana z nim tragedia Lidic.

Po Polsce krąży jeszcze pamięć o zamachu na Koppego, którą kultywują środowiska tworzące legendę „Parasola”, o pozostałych zamachach – tych jeszcze bardziej „krakowskich”, praktycznie zapomniano. Jakimi więc meandrami prowadzi nas zbiorowa pamięć? Pamięć krakowian odwołuje się do setek lat tradycji, ale lekceważy heroiczne zmagania tak niedawnych pokoleń. Jak to możliwe, że zapomnieliśmy o tej swoistej „krakowskiej triadzie” zamachów, która mogłaby stać się istotnym elementem tradycji miasta. Jak to możliwe, że kilkadziesiąt lat – także już w III RP, trwał opór przeciwko postawieniu pomnika Polski Walczącej, który miał ten wysiłek symbolizować.


Dokonania krakowskie

To prawda, że Kraków z wojny wyszedł mało zniszczony – jak żadne inne polskie miasto. To prawda, że w Krakowie terror hitlerowski miał inny charakter, bo miał się mniej rzucać w oczy – wszak było to „stare niemieckie miasto”, w którym Niemcy mieli się czuć u siebie, ale przecież nie był mniej okrutny. To prawda, że gdy po wojnie pojawili się tutaj zewsząd uciekinierzy, to ich tragiczny los i los ich „małych ojczyzn” przysłonił zmagania i ofiary krakowskie - także samym krakowianom.

Nie jest to jednak pełna prawda. Dzisiaj, gdy nawet monografia profesora Andrzeja Chwalby Kraków w latach 1939-1945 pokazuje, jak powierzchowna jest wiedza historyków o tamtym okresie, ilustrując dodatkowo fakt, że zupełnie nie wiadomo jakie dokumenty po nim pozostały, gdy Muzeum Historyczne m. Krakowa, być może dopiero w przyszłości – w nowej siedzibie – spróbuje szerzej przedstawić skalę oporu w naszym mieście, gdy Muzeum Armii Krajowej jest organizowane tak, jakby Armii Krajowej w Krakowie nie było – trzeba przeciwko dominującemu wizerunkowi bierności Krakowa w czasie okupacji zaprotestować.

Trzeba więc wreszcie powiedzieć jasno i mocno, że w Krakowie opór wobec okupanta należał do największych, a spektakularnych wyczynów także nie brakowało. Pamiętać natomiast należy, o specyfice funkcjonowania stołecznego miasta Generalnej Guberni, miasta niemieckich instytucji i dowództw niemieckich formacji wojskowych – jak nigdzie indziej, miasta o dodatkowo skomplikowanej wówczas sytuacji narodowościowej (w którym np. na jednego Polaka przypadało pięć razy więcej Niemców niż w Warszawie). Sytuacja ta zasadniczo pogłębiała, znane z innych miast, trudności w podejmowaniu spektakularnych gestów oporu.

Tym więc większa chwała i wdzięczna pamięć należy się tym, którzy zadanie organizowania się tego oporu podejmowali, i tym którzy w nim uczestniczyli.


Uniwersalne prawo wolności

Jako motto tego apelu o pamięć, przypomniałem słowa „Czerwonych maków”. Pamiętam bowiem, gdy lata temu, w harcerstwie, śpiewaliśmy tę pieśń, powstał spór, czy należy śpiewać historia ten jeden ma błąd, czy raczej historia niejeden zna błąd. Ja, dzisiaj wiem to, że wbrew autorowi[2], byłem zwolennikiem (i pozostałem) drugiej wersji – dostrzegam bowiem wiele „błędów historii”. Także tych dotyczących pamięci o czynach i bohaterach.

Tak jest z symbolami istotnymi dla polskiej tradycji. Gdy w latach 60. znalazłem się wśród pozostałości bunkrów opodal Wizny, uderzyło mnie, że nic o tej „prawdziwie straceńczej” obronie z września 1939 roku nie wiemy, a tak często recytujemy nieprawdziwe „ prosto do nieba czwórkami szli żołnierze Westerplatte”. Co wynika dla nas z faktu, że po kilkudziesięciu latach, i tylko na krótko bohaterstwo obrońców Wizny przypomnieli nam młodzi Szwedzi – jako uniwersalny symbol heroizmu[3].

Przytoczone motto zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt poświęcenia. Pomniki się stawia tym, którzy zginęli, a o tych, których ofiarność podczas wojny była nie mniejsza, ale przeżyli – nie pamięta się. Nawet jeżeli całe ich późniejsze życie było gehenną, właśnie na skutek wojennych dokonań. Nie dotrwali jednak do czasu wolności.

W mojej młodości jednak nikt nie miał wątpliwości, że obok bohaterów Westerplatte, czy Warszawy, było wielu innych. Również i ci, którzy przeżyli inne bitwy i doświadczenia, i sami byli rzucani na stos, świętowali tamte symboliczne wydarzenia – bo wiedzieli, że jest to symbol także ich walki. Rok temu zbulwersowała mnie jednak rozmowa z młodymi ludźmi – byli przekonani, że Westerplatte, Powstanie Warszawskie i Monte Cassino, o których owszem wiedzieli, były jedynymi istotnymi przejawami oporu Polaków podczas okupacji niemieckiej. Z innych powodów wzburzyła mnie także niedawno uwaga starszego człowieka przy pomniku Ofiar Zagórza w Makowie Podhalańskim: i po co to było – i tak by nas wyzwolili.


Nowe dzisiaj cele walki

Żyjemy obecnie w chaosie ścierających się różnych wizji rzeczywistości. Wydaje się, że dominuje taka, w której pokojowa walka o uniwersalne prawa człowieka zastępuje walkę o ojczyznę z bronią w ręku. Można marzyć, żeby powstał taki świat, w którym pokojowo będą żyć szczęśliwi ludzie, rządzeni uniwersalnymi prawami. Na pewno nie zostanie to jednak dokonane przez zapomnienie całej drogi, która do takiego świata prowadzi – a na której wielokrotnie trzeba złożyć ofiarę ze swojego życia. Dzisiaj nawet Żydzi nie odwołują sie do archetypu Machabeuszy, a obrona wąwozu Termopile, traktowana jest jak opowieść fantasy. Traktuję to jako brak roztropności.

Tym bardziej dostrzegam wysiłek głównych nurtów harcerstwa w pielęgnowaniu tej pamięci, dostrzegam szeroki ruch grup rekonstrukcji historycznej. Idzie jednak o to, żeby bohaterów tamtych lat – a żyją już tylko nieliczni - potraktować z empatią. Żeby próbować zrozumieć ich ówczesną ofiarność i wybory, tak aby mogły być realną wskazówką przy wyborach dzisiejszych. Dążenia ludzkie nie zmieniają się bowiem szybko, ludzie podlegają jednak bardzo różnym wyzwaniom.


Jako soczewka

Zamach na Obergruppenführera Koppego można potraktować jak soczewkę która skupia wiele różnych aspektów dotyczących okupacji, a także późniejszej walki o pamięć.

Można na tym przykładzie pokazać ofiarność konkretnych wykonawców akcji. Można zasygnalizować dylematy dowództwa dotyczące powierzania zadań często bardzo młodym ludziom – dzieciom nieledwie. Można także analizować zależności pomiędzy przygotowaniem, doświadczeniem i przypadkiem – a więc owym łutem szczęścia. Można robić różnorakie bilanse efektów i ofiar. Można także na tym przykładzie zilustrować różnice życia konspiracyjnego i codziennego w Krakowie i Warszawie podczas okupacji.

W szczególności jednak „akcja Koppe” może pokazać, jakiego wysiłku wymagało takie zamierzenie. Jak długotrwały i żmudny musiał to być proces, jak wiele różnorakich działań należało podjąć, i jak wiele nieznanych nam osób musiało być w to przedsięwzięcie zaangażowanych. Pokazanie tego wysiłku pozwala uzmysłowić sobie to, co bywa w czasach filmów akcji, całkowicie pomijane, a mianowicie, że obrazem okupacyjnej walki nie są – w sekundach liczone - momenty zamachów, czy nawet potyczki oddziałów partyzanckich, ale istotą okupacyjnego oporu było rozważne, stałe i uporczywe organizowanie się struktur narodowych – co chwilę na nowo.

Pojęcie cichego frontu, używane głównie wobec wywiadu, dobrze chyba oddaje zasadniczą cechę tej okupacyjnej walki. Było to stałe frontowe zagrożenie, ale przeżywane najczęściej w osamotnieniu. To na ogół nie była walka, którą po latach wspominają wspólnie koledzy z partyzantki. To była walka znacznie trudniejsza, przeżyć i wspomnień, której nie było z kim dzielić. Warto także przypomnieć i podkreślić, że nieoceniony, a przecież niedoceniony wkład w nią wnosiły dziewczęta i kobiety. Czasami dziewczynki – jak czternastoletnia Dewajtis biorąca udział w zamachu na Koppego.


To jest wielki, osobny temat. W rocznicę „akcji Koppe” chcę go zilustrować tylko prostym zestawieniem działań, realizowanych przez służby krakowskiego Kedywu, a szczególnie wywiadu, łączności i kwatermistrzostwa, gdy już wiadomo było, że zamach przeprowadzi „Parasol”.


Przypisy:

  1. Tekst zaproponowany redakcji Dziennika Polskiego z początkiem lipca 2009 roku. Jego efektem był artykuł/wywiad Piotra Stachnika, Kraków konspiracji pełny, który pojawił się w Dzienniku 11 lipca 2009 roku.
  2. Feliks Konarski 1907-1991.
  3. Chodzi o utwór szwedzkiego zespołu metalowego Sabaton pt. „40:1”.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi