Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby

Część II: Nadchodzi zima


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Włodzimierz Rozmus, W oddziałach Partyzanckich Skała. Część II: Nadchodzi zima


Zbliżała się zima, coraz trudniej było znaleźć kwaterę i zaopatrzenie dla dużego oddziału. Dlatego też 20 listopada 1944 roku rozkazem mjr. „Skały” utworzono trzy mniejsze oddziały, po około 30 partyzantów. Resztę ludzi urlopowano na dłuższy, nieokreślony czas do Krakowa, a „spalonych” umieszczono w terenówce, najczęściej jako instruktorów szkolenia.

W oddziałach pozostali najbardziej wytrwali i ci, którzy z powodu zagrożenia nie mogli wracać do domu, a nie chcieli iść w ciepłe pielesze do terenówki.

„Koral”, „Powolny” i „Mars” objęli funkcję inspektorów dywersji. Dowódcą koordynatorem nowopowstałych oddziałów mianowano ppor. „Wierzbę”, dotychczasowego dowódcę „Grom-Skok”. W poczcie „Wierzby” ponadto znaleźli się jeszcze: „Fetniak”, „Wilk”, „Szelest”.

Dowódca Baonu mjr „Skała” i kpt. „Koral” udali się na punkt kontaktowy do majątku w Maszycach koło Krakowa. Łącznikiem miedzy nimi, „Kedywem” w Krakowie i oddziałami została „Ania”.

Wszyscy partyzanci, którzy pozostali w terenie, zatrzymali przy sobie tylko broń krótką, (około 40 pistoletów) i co niektórzy po jednym granacie.

W rezultacie dokonanej reorganizacji powołano trzy oddziały:

z 1kompanii „Huragan” - oddział partyzancki „Huragan”

z 2 kompanii „Błyskawica” - oddział partyzancki „Błyskawica”

z 3 kompanii „Grom-Skok” - oddział partyzancki „Grom-Skok”

Skład osobowy tych oddziałów przedstawiał się następująco:

Oddział partyzancki „Huragan”: Zbigniew Kwapień - „Kuba” (d-ca oddziału), Czesław Szygalski - „Miś” (z-ca d-cy oddziału), Bogdan Michorowski - „Boh”, Stefan Janik - „Bartosz” Zbigniew Czabanowski - „Hrechorowicz”, Jerzy Idzik – Jeż” Józef Kozera - „Kwadrat”, Leon Klaja - „Lach”, Władysław Dudek - „Lenard”, Marian Mikłaszewski - „Mały”, Adam Powojowski - „Orzeł”, Wiesław Wańkowski –„Piach”, Jan Ziółkowski -„Pieg”, Chytry - „Puchacz”, Tadeusz Kędzierski - „Robert”, Ryszard Kordek – „Ryś”, Stefan Jura - „Słowik”, Stefan Hojda - „Śruba”, Roman Lunk - „Śrubka”, Janusz Horak - „Turek”, Trębacz - „Tarzan”, Franciszek Wantuch - „Szypuła”, Ryszard Mordel - „Wicher”, Tadeusz Leżański - „Wilk”, Józef Leżański - „Wrona”, Kazimierz Stelmachowski - „Wróbel”, Kazimierz Lorys - „Zawała", Józef Bobek - „Zawisza”, Stanisław Maćkowski - „Żnin”.

Na uzbrojeniu oddziału znajdował się: karabin maszynowy MG-34, 5 pistoletów maszynowych Sten, 2 pistolety maszynowe Bergmann, 10 pistoletów maszynowych. MP, 11 karabinów, 12 pistoletów, 7 rewolwerów Smith-Wesson, 40 granatów i 4 Gamony.

Oddział partyzancki „Błyskawica”: Bogusław Fiszer – „Bolek” (d-ca oddziału), Bogusław Muniak - „Jacek” (z-ca d-cy oddziału), Tadeusz Widomski - „Apacz”, Jan Sikora - „Barycz”, N.N. - „Dąb”, Stanisław Kodura - „Drozd”, Jan Kordula - „Dziki”, N.N. - „Góral”, Włodzimierz Kobasa - „Grzmot”, Ryszard Winek - „Feluś”, Zdzisław Maleciński - „Krępy”, N.N. - „Kruczek”, Zdzisław Wojtusiak - „Łazik”, Stanisław Majewski - „Maj”, Józef Fiszer - „Myśliński”, Wieńczysław Kogut -„Orlot”, N.N. - „Pingwin”, Irena Pawlas - „Rezeda” (sanitariuszka), Ludwik Pająkowski - „Ryś”, N.N. - „Sarna”, Celestyn Nagienć - „Sas”, Stanisław Kozera - „Szczygieł”, Tadeusz Niewidok - „Wadon”, Stanisław Milówka - „Walek”, Adam Milówka - „Wilk II”, Stanisław Pluciński - „Żbik”.

Uzbrojenie oddziału stanowiło: ckm, lkm, 7 pistoletów maszynowych Sten, pistolet maszynowy Bergmann, 8 pistoletów maszynowych MP, 12 pistoletów,; 3 rewolwery Smith-Wesson, 10 karabinów, 40 granatów, 2 Gamony.

Oddział partyzancki „Grom-Skok”: Czesław Ciepiela - „Karp” (d-ca oddziału), Franciszek Skrochowski - „Aga”, Włodzimierz Rozmus - „Buńko” (autor pamiętnika), Stanisław Jabłoński - „Grejczak” (od 15 grudnia 1944 r.), N.N. - „Iwan” (obywatel ZSRR), Józef Bieniasz - „Kat”, Stefan Włodek - „Kot”, Tadeusz Janiak - „Kropka”, Halina Gara - „Halinka” (łączniczka od grudnia 1944 r.), Zdzisław Michalski - „Lisek”, N. N. - „Łysy”, Marian Pennert - „Marek”, Wiesław Zapałowicz - „Miś”, Łucja Marecka - „Lucyna” (sanitariuszka), Alojzy Królikowski - „Mops”, Bolesław Dyrda - „Mruk”, Zygmunt Nikiel - „Muniu”, Tadeusz Królikowski - „Murzyn”, Józef Dubicki - „Niedźwiedź”, Edward Zemlak - „Niezłomny”, Bolesław Gąsiorek - „Ponury”, Jan Kozdroń - „Rolf”, Marian Kaczor - „Rudawa”, Kazimierz Meres - „Ryś”, Zygmunt Mosser - „Serduszko”, Edward Nowacki - „Soroka”, Stanisław Fabian - „Sowa”, Zdzisław Jabłoński - „Szczupak”, Roman Nowak - „Szczygieł”, Julian Załęga - „Tornado”, Wanda Pawłowicz - „Wanda” (łączniczka), Jan Kałucki - „Zając”.

Uzbrojenie oddziału stanowiło: karabin maszynowy MG-42, karabin maszynowy Browning Wz-28, 3 pistolety maszynowe Bergmann, 7 pistoletów maszynowych MP, 5 pistoletów maszynowych Steń, 13 pistoletów, 6 rewolwerów Smith-Wesson, 40 granatów, 2 Gamony, 11 karabinów.

Wysłany został również patrol z rozkazu mjr. „Skały” pod dowództwem „Judasza” do Jugosławii, celem nawiązania kontaktu z partyzantami marszałka J. Broz-Tito. W skład patrolu wchodzili jeszcze „Rybka” i „Sęp”. Patrol ten uzbrojony był w 3 pistolety maszynowe Sten, 6 granatów i 3 pistolety Vis. Pozostała broń w ilości ponad 10 karabinów, l dubeltówka została zamelinowana w terenówce.

Tak więc ze „starych” partyzantów, tych najbardziej „upartych”, którzy przebywali w oddziałach prawie od ich powstania pozostało już tylko 23-ech.

20 listopada 1944 r. dobrze uzbrojone oddziały przeszły na nowe kwatery, które od tego czasu, zamiast w stodołach, stajniach itp. zajmowano już w domach. Pierwszy samodzielny postój oddziałów wypadł w następujących miejscowościach: „Huragan” w Zagajach Wrocimowskich, „Błyskawica” pozostała jeszcze w Bolowcu a „Grom-Skok” w folwarku Janów. Dowódca Baonu mjr „Skała”, kpt. „Powolny”, por. „Dewajtis”, ppor. „Danusia” i łączniczka „Ania” zatrzymali się w Boronicach w majątku Schwarzenberg-Czernych. Ppor. „Wierzba” natomiast rozchorował się i został przewieziony na punkt kontaktowy Baonu do Maszyc, gdzie przebywał już do końca wojny. Natomiast we wsi Boronice niedaleko majątku, umieszczeni zostali podoficerowie funkcyjni Baonu tj.: „Fetniak” (łączność), „Kruk” (zaopatrzenie), „Kwadrat” (żandarmeria), „Zielony” (kwatermistrzostwo), „Wik” (obsługa radia i druk wiadomości) oraz „Szpasik” (kucharz).

Od połowy grudnia „Wik” wspólnie z N.N. - „Jastrzębiem” z organizacji terenowej AK rozpoczęli wydawanie codziennej gazetki „Iskry” w nakładzie 300 egzemplarzy dla potrzeb całego rejonu i naszych oddziałów. Niezależnie od tego, pod koniec grudnia zaczął wychodzić starannie opracowany 16-stronicowy tygodnik „Gniazdo Oporu”. Zespół redakcyjny liczył około 20 osób, zaś jego kierownikiem był redaktor N. . - „Chmura”, który dostał się do Boronic z Warszawy po upadku powstania. W skład zespołu redakcyjnego i technicznego wchodzili m. in. „Dewajtis”, „Fetniak” i „Wik”.

W Krakowie natomiast działał już od sierpnia 1944 r. por. „Czesław”, a od października por. „Spokojny”. Patrole dywer-syjne pod ich dowództwem zorganizowały kilka akcji na terenie Krakowa.

Patrol pod dowództwem podchor. „Andrzeja” obrobił magazyn niemiecki w Tenczynku i załadował zdobyte kożuszki i mundury na samochód ciężarowy napędzany gazem drzewnym a następnie przywiózł je na punkt kontaktowy do Maszyc, skąd „Ania” rozwoziła je do oddziałów.

Kilka dni później znów patrol także pod dowództwem „Andrzeja” wziął udział w skoku na maślarnię przy ul. Siennej 5, skąd zarekwirowano masło, sery i platonem konnym przywieziono również do Maszyc, a następnie rozdzielono na poszczególne oddziały.

Pomoc ta dla oddziałów była bardzo potrzebna, bowiem zbliżała się zima, a nagminny brak odzieży dotkliwie dawał się odczuć partyzantom.

W czasie pobytu oddziału „Grom-Skok” w folwarku Janów 29 listopada przyjechało do dworu Ostrów czterech Niemców z Wehrmachtu. Dowódca „Karp” wyznaczył patrol w składzie: „Murzyn”, „Niezłomny”, „Szczygieł” i „Kropka” dla zaatakowania przybyszów. Po krótkiej strzelaninie Niemcy poddali się, a po rozbrojeniu zostali wypuszczeni na wolność. Byli to bardzo młodzi chłopcy wcieleni do wojska. Narzekali na cały świat, a szczególnie na Hitlera i wojnę. Stąd wspaniałomyślny gest dowódcy patrolu „Murzyna”. Zdobyto 4 karabiny i 2 granaty. Za parę dni 3 grudnia Niemcy przysłali w odwecie 80 konnych Ukraińców z SS-Galizien, by rozprawić się z partyzantami. Na wiadomość o pokazaniu się ich w okolicy Janowa, „Karp” postanowił wycofać oddział z folwarku do oddalonego o niecały kilometr lasku i tu przygotowano się do obrony. Ukraińcy podjechali wprawdzie pod lasek, ale widocznie przeczuli, że nie będzie łatwą sprawą zlikwidować oddział. Oddali kilkanaście serii z broni maszynowej z dość bezpiecznej odległości i odjechali. Oddział przeczekał w lesie do wieczora i „Karp” zarządził przemieszczenie do Boronic, gdzie zakwaterował na skraju wsi. Tutaj partyzanci dowiedzieli się, że w odległym o niecałe pół kilometra dworze kwateruje sztab Baonu „Skała”. W związku z tym wydano rozkaz nie przeprowadzania przez pewien okres czasu żadnych akcji na Niemców w tej okolicy.

W Krakowie natomiast patrol dywersyjny pod dowództwem „Andrzeja” nie próżnował. Z informacji jakich, dostarczył wywiad AK wynikało, że przy ul. Berka Joselewicza, znajduje się niemiecka drukarnia Banku Emisyjnego w Polsce. Po bliż-szym rozpoznaniu tego obiektu stwierdzono, że drukowane są tu pieniądze, a więc nie lada okazja do ich zdobycia. Ustalono też, że bankowcy, będący w służbie niemieckiej, rozpoczynają pracę na zmianie dziennej o godz. 7.30. Natomiast w ciągu nocy stale dyżuruje dwóch pracowników banku oraz tyluż policjantów. Dalsza obserwacja drukarni pozwoliła ustalić, że pilnujący policjanci z nocnej zmiany opuszczają drukarnię o godz. 7.00.

Nasunął się wniosek, że właśnie między godz. 7.00 a 7.30 trzeba opanować drukarnię i zabrać wydrukowane pieniądze. Plan akcji zakładał, że grupa dywersyjna w skład której wchodzili d-ca podchor. „Andrzej”, z-ca d-cy podchor. „Jędrek” oraz 7-iniu innych partyzantów, których personalii nie zdołaliśmy ustalić oraz przebywający na urlopie Czesław Szygalski - „Miś” zostanie przebrana w ubrania robocze i wtargnie do drukarni. Plan ten został zatwierdzony przez pełnomocnika „Kedywu” na Kraków - por. „Spokojnego”. Czekano tylko w pogotowiu kilka dni na dogodną sytuację. Dopiero 6 grudnia 1944 r. nadarzyła się wyśmienita okazja. Policjanci z nocnej zmiany opuścili drukarnię cztery minuty po godz. 7.00. Wykorzystuje to „Andrzej”. Chłopcy wtargnęli do środka. Z urzędnikami nie było większego kłopotu. Na widok wycelowanych pistoletów, podnieśli ręce do góry i zamknięto ich do osobnego pomieszczenia. Przystąpiono błyskawicznie do załadunku pieniędzy w przygotowane wcześniej worki. Każdy z uczestników akcji za wyjątkiem ubezpieczenia wyniósł pojedynczo z drukarni worek i już na własną rękę pieszo, tramwajem lub jak w przypadku „Andrzeja” rowerem, transportował go dalej na wyznaczone meliny przy ul. Lelewela w dzielnicy Zwierzyniec i na ul. Nadwiślańskiej w Podgórzu. Akcja udała się nadspodziewanie dobrze, zdobyto bowiem przeszło 2 mln. okupacyjnych złotych. Część pieniędzy była już w pakietach, ale duża też część była wydrukowana, lecz jeszcze w rulonach (były to przeważnie 20 złotówki z serią „N”). Operacji cięcia arkuszy dokonano w drukarni „Zemanka” i systemem gospodarczym w niektórych zaufanych melinach. Właśnie zdobytymi w drukarni przy ul. Berka Joselewicza pieniędzmi z serii „N” i przywiezionymi z Krakowa przez „Anię”, wypłacano partyzantom dodatkowy żołd na święta Bożego Narodzenia, w wysokości 300 złotych.

W terenie natomiast „Błyskawica” pod dowództwem „Bolka”, przeprowadziła 12 grudnia koło Nadzowa akcję na pociąg wiozący dla Niemców cukier z cukrowni z Kazimierzy Wielkiej. Akcja w pełni się udała, bowiem cukier z zatrzymanego pociągu przeładowano na 100 chłopskich furmanek i odjechano w nieznanym dla Niemców kierunku. W akcji tej ponadto rozbrojono niemiecką eskortę i zdobyto pistolet maszynowy PM oraz 2 karabiny.

Natomiast partyzanci oddziału „Grom-Skok” odkryli przypadkowo, że w pobliskim dworze w Boronicach, a dokładniej w jego piwnicach przechowywane jest wino liczące sobie ponad 100 lat. Ponieważ „Aga” i „Szczupak” mieli ochotę napić się czegoś mocniejszego poszli na wieś z zamiarem kupienia bimbru. Wprawdzie bimbru nie było, ale chłop zaproponował wino. Po powrocie na kwaterę zastali akurat księdza kapelana, którego również poczęstowano przyniesionym przed chwilą winem. Na partyzantach nie robiło ono żadnego wrażenia. Woleliby nawet wychylić po 100 gram przyzwoitego bimbru. Ksiądz kapelan natomiast zaniemówił, postawił oczy w słup i wykrzyknął:

- O Boże, toż to wiekowe wino! A skąd wy to macie?

Ksiądz kapelan prawdy się nią dowiedział, ale od tej pory był co wieczór gościem oddziału. Partyzanci bowiem dowiedzieli się, gdzie znajduje się piwnica i tylko im wiadomym sposobem systematycznie „podkradali" z niej parę butelek tego wiekowego trunku. Sprawa może nie wyszłaby na światło dzienne, gdyby nie okazja do ugoszczenia przez właściciela majątku starszyzny batalionowej właśnie tym winem. Po zejściu do piwnicy dziedzic o mało co nie dostał ataku serca, kiedy spojrzał na prawie puste regały. Zarządzono nawet dochodzenie w tej sprawie. Ksiądz kapelan nie puścił pary z ust, a partyzanci długo jeszcze po zakończeniu dochodzeń rozkoszowali się boskim napojem, a najbardziej chwalił je ksiądz kapelan.

O akcji „Błyskawicy”, która sprzątnęła Niemcom spod nosa cukier było głośno w całej okolicy. Pozostałe dwa oddziały nawet trochę zazdrościły „Bolkowi” tej udanej akcji. Dlatego też dowódca „Grom-Skok” - „Karp” postanowił również opanować pociąg i w tym celu oddział wyruszył o zmroku 16 grudnia w okolice stacji kolejowej w Kościelcu. Przed wzniesieniem, 4 km od stacji, trzech uprzednio wyznaczonych partyzantów „Aga”, „Szczupak” i „Kot” wykorzystując w tym miejscu zwolniony bieg pociągu, wskoczyło na parowóz, sterroryzowało maszynistę i zmusiło go do zatrzymania pociągu. Część chłopców z oddziału wskoczyła do wagonów, a pozostali czuwając na skarpie kolejowej, ubezpieczali akcję. Po opanowaniu pociągu okazało się, że jechał nim tylko jeden Niemiec i do tego jeszcze był on urzędnikiem w cukrowni w Kazimierzy Wielkiej. Odebrano mu pistolet FN-7,65 i puszczono go wolno. Pozostali pasażerowie byli przeważnie handlarzami dowożącymi żywność do Krakowa. Handlując narażeni byli na duże szykany ze strony Niemców, którzy wręcz organizowali na nich obławy i łapanki. Wtedy wysiadali z pociągu przed docelową stacją i resztę drogi pokonywali piechotą, unikając tym samym aresztowania i wywozu do Rzeszy, a w najlepszym przypadku utraty towaru. Toteż, kiedy dowiedzieli się, że pociąg zatrzymali partyzanci okazali dużą radość i zaraz pospieszyli z poczęstunkiem przewożonymi wiktuałami. Akcja ta za wyjątkiem propagandowego znaczenia nie dała w zasadzie żadnych rezultatów i „Karp” postanowił w drodze powrotnej wstąpić na stację i zniszczyć urządzenia kolejowe.

17 grudnia patrol w składzie „Aga”, „Szczupak”, „Kat”, „Ponury” i ja trafił akurat na przejazd pociągu do stacji Kościelec. Po zorientowaniu się, że wśród pasażerów znajduje się trzech Niemców z ochrony kolei tzw. Bahnschutzów, rozbroił ich, zdobywając pistolet maszynowy PM i 2 karabiny. Po kilku akcjach, jakie poszczególne oddziały przeprowadziły na pociągi, 18 grudnia w okolicy, w której kwaterował „Grom-Skok” ukazała się duża grupa Niemców, penetrująca teren. „Karp” natychmiast zarządził alarm. Oddział odskoczył do małego zagajnika, a wieczorem udał się do Wilkowa i zakwate-rował w dwóch domach.

Tutaj „Karp” otrzymał meldunek z terenówki, że Niemcy aresztowali dwóch dowódców z miejscowej terenówki: „Brzozę” i „Motyla”. W związku z tym wysłano w teren silny patrol, w skład którego weszli: „Murzyn” (d-ca patrolu) oraz „Miś”, „Kat”, „Szczygieł”, „Mops”, „Żubr”, „Serduszko” i „Niezłomny”, z zadaniem rozpoznania sił niemieckich i możliwości uderzenia na nich. Po drodze jednak napotkali oni całkiem przypadkowo sześciu żołnierzy Wehrmachtu. Nastąpiła szybka wymiana strzałów, w wyniku której poległo trzech Niemców, a pozostałym trzem udało się zbiec. Trzeba tu zaznaczyć, że żołnierze niemieccy odmówili poddania się. W akcji zdobyto pistolet maszynowy PM, 2 karabiny, 2 pistolety Parabellum i 5 granatów.

Do wsi Wilków, gdzie właśnie kwaterował oddział „Grom-Skok”, przybyła silna jednostka Wehrmachtu i po zajęciu kwater, rozlokowała się w sąsiedztwie oddziału. „Karp” zarządził ostre pogotowie i wydał zakaz opuszczania pod jakimkolwiek pozorem domów, gdyż siły niemieckie były przeszło dwudziestokrotnie wyższe i podjęcie z nimi walki z góry skazałoby oddział na zagładą. Niemały w tej sytuacji kłopot dla oddziału sprawił „Kot”, który postrzelił się w głowę i stracił przytomność. Nie było możliwości odstawienia nieprzytomnego do lekarza ze względu na licznie krążących w pobliżu Niemców. O pomoc poproszono więc gospodarza, który ułożył „Kota” na furmance i po przykryciu go słomą odwiózł na punkt sanitarny do Posiłowa. Jeszcze tego samego dnia wieczorem oddział skrycie opuścił Wilków i przeniósł się na nowe kwatery do dworu w Posiłowie. Wyruszając 22 grudnia dowódca oddziału „Karp” z patrolem: „Mruk”, „Murzyn”, „Kat” i „Zając” rozbroił trzech Niemców we wsi Teresin, oddalonej o 2 km od Posiłowa, zdobywając pistolet FN 14-strzało.wy i 2 karabiny.

Na gościnnej kwaterze w Posiłowie „Grom-Skok” przebywał również 24 grudnia w wigilię świąt Bożego Narodzenia. Wokół panował już nastrój świąteczny i wszyscy przygotowywali się do wigilijnej wieczerzy. Nie dało się tego świątecznego nastroju odczuć w oddziale, bowiem według programu zajęć do południa odbywało się na kwaterze szkolenie słuchaczy miejscowej terenówki z zakresu Szkoły Podchorążych. Do prowadzenia nauki o broni maszynowej dowódca wyznaczył mnie. Byłem wówczas celowniczym karabinu maszynowego MG-42. Chcąc nie chcąc skierowałem swoje kroki do chałupy, w której miał być prowadzony kurs. Na dworze panował siarczysty mróz, a nieskazitelna biel śniegu iskrzyła się w ostrych promieniach słońca i kłuła w oczy. Rozsierdzony za zadanie wyznaczone w takim dniu, rozpocząłem z kursantami szkolenie. Byli oni bardzo pojętni i łaknący wiedzy z tej dziedziny, toteż zajęcia przebiegały sprawnie i szybko. Po godzinie zarządziłem przerwę na papierosa. Słuchacze zebrali się wokół mnie i zaczęli pytać o życie w oddziale, o starcia i potyczki z Niemcami. W czasie rozmowy jeden z kursantów napomknął, że do ich wsi przyjechało czterech hitlerowców, w tym jeden oficer. Ukrywając podniecenie zapytałem jakby od niechcenia:

- Jak się ta wieś nazywa?

- Kościelec! To jakieś trzy kilometry stąd. Niemcy siedzą w tamtejszej gospodzie.

- A po co przyjechali - pytam dalej.

- Mają ściągać od miejscowej ludności zaległe kontyngenty, a przy okazji na pewno zechcą się zaopatrzyć również w prowiant na Boże Narodzenie.

Niby ze zwykłej ciekawości rzucam krótkie pytanie:

- Dobrze są uzbrojeni?

- No pewno, panie podchorąży - ciągnie dalej jeden z kursantów.

- A jaki piękny czternasto-strzałowy belgijski pistolet ma ich oficer. W gospodzie wszystkim go pokazywał i chwalił się jeszcze, że zabił z niego powstańca w Warszawie – dodaje inny, a poprzednik chętnie uzupełnia: - pozostali mają dwa karabiny i PM, a oficer wspaniałą ciepłą bluzę lotniczą.

Informacje te w zupełności mi wystarczyły. Poprosiłem „Kropkę”, aby dalej prowadził szkolenie, a sam udałem się do dowódcy.

- Panie poruczniku! W Kościelcu jest czterech. Niemców - zameldowałem - nie można by wysiać patrolu i uziemić tych „Adolfków”?

- A można by - odpowiedział „Karp” - ale otrzymałem rozkaz, aby nie robić żadnych akcji połączonych ze strzelaniną w okresie świąt.

- Niekoniecznie musi być strzelanina - zacząłem tłumaczyć - Niemcy są w gospodzie i można po prostu zajść ich od tyłu i zupełnie zaskoczyć, a byłaby wielka szkoda, gdyby hitlerowcy z zarekwirowaną żywnością spokojnie odjechali z Kościelca.

Plan bezszmerowego załatwienia Niemców spodobał się „Karpowi” i już bez wahania wytypował patrol pod moim dowództwem w składzie: „Sowa”, „Iwan” i „Ponury”.

Zarządziłem natychmiast przygotowania patrolu do akcji i już po chwili meldowałem odmarsz.

- Pamiętajcie, że akcja ma się odbyć bez strzelaniny - upomniał jeszcze „Karp”.

Chłopcom było trochę żal, że nie będą mogli rozbić hitlerowców. Każdy z nas miał jakieś porachunki z Niemcami i chciał je jak najprędzej uregulować. Ale cóż było robić? „Karp” miał wyraźny rozkaz z dowództwa i był odpowiedzialny za jego przestrzeganie, toteż nie mógł pójść nam na rękę.

Gdy wyruszyliśmy w kierunku Kościelca dochodziła godz. 11.30. Śnieg ostro skrzypiał pod butami, gdy skradaliśmy się polami. Po niedługim marszu zatrzymałem patrol i zacząłem wyjaśniać plan działania:

- Musimy przede wszystkim zaskoczyć Niemców. Trzeba się też liczyć z wpadką i możliwością strzelaniny. W związku z tym, gdyby nas ktoś spotkał we wsi, „Iwan” i „Ponury”, którzy bardzo dobrze znali język rosyjski, będą mówić w tym języku, aby nas nikt nie zidentyfikował. Jeżeli chodzi o trasę, to ja, „Ponury” i „Iwan” zajdziemy do wsi od tyłu. Natomiast „Sowa” dojdzie do Kościelca od strony drogi, zatrzyma się koło gminy i stamtąd będzie ubezpieczał nasz skok. W samo południe, punkt 12.00, zaczynamy akcję.

Po uregulowaniu zegarków, wraz z „Iwanem” i „Ponurym” udaliśmy się w kierunku zagród. Tak wybieraliśmy drogę, aby do gospody dotrzeć od strony zaplecza. Gdy dochodziliśmy do pierwszej chałupy, wybiegła z niej zapłakana kobiecina i ostrzegła nas wystraszonym głosem:

- Słuchajcie! Nie idźcie do wsi!

- A dlaczego to? - zapytałem.

- We wsi są Niemcy!

- Niczewo babinka! My tak prejdiorn, szto nikto nas nie uwidi - odparł po rosyjsku „Iwan”.

Zostawiliśmy nieco zdziwioną kobiecinę i ruszyliśmy dalej. Skradając się od zagrody do zagrody, coraz częściej spotykaliśmy uczynnych ludzi, którzy ostrzegali o pobycie Niemców. „Ponurego” rozczulała ta prawdziwa troska i obawa, okazywana przez miejscową ludność, toteż melodyjnym, dźwięcznym akcentem lwowskim dziękował i uspokajał zatrwożone kobieciny słowami:

- Matulu! Niczewo, nas si kule nie imajut i wsie budiet w pariadku.

Wreszcie dotarliśmy do płotu okalającego od tyłu gospodę. Tutaj zwiększyliśmy ostrożność i ubezpieczając się nawzajem przeszliśmy przez parkan i dostaliśmy się na podwórze.

- Jest za pięć dwunasta! - ostrzegam. Trzeba zaczekać w jakimś zakamarku, aby akcję rozpocząć punktualnie o wyznaczonej godzinie.

Kryjemy się w ciemnej komórce i zachowując się jak najciszej omawiamy jeszcze ostatnie szczegóły akcji:

- Ja wskoczę pierwszy do środka, a wy zaraz za mną - mówię - a gdyby część Niemców była w drugiej izbie to tamtych postara się unieszkodliwić „Ponury”.

- Ciszej! Ktoś idzie! - przerywa „Iwan”.

Wyciszamy się natychmiast. Do dwunastej pozostały jeszcze niecałe dwie minuty. Dla siedzących w jednej i tej samej pozycji partyzantów ciągną się one nieskończenie długo. Napięcie wzrasta. Wreszcie spoglądam na zegarek i szepcę:

- Dwunasta - ruszamy!

Jednym skokiem dopadamy do kuchennych drzwi i otwieramy je. W środku krząta się kilka kobiet, przygotowujących posiłki. Na widok uzbrojonych ludzi kucharkom ze strachu wylatują noże z rąk i z brzękiem spadają na podłogę. Jednak po chwili przerażenia, widząc że przybysze przyszli tu tylko po to, aby rozprawić się z Niemcami, szybko wskazują drzwi, za którymi biesiadują hitlerowcy nie spodziewający się ataku partyzantów w biały dzień. Trzymając w pogotowiu pistolet maszynowy PM energicznym kopnięciem otwieram drzwi i wpadam do środka krzycząc:

- Hände hoch!!!

Zaraz za mną wskakują „Ponury” i „Iwan”, kierując lufy peemów w stronę Niemców. Przez okno dostaje się „Sowa”, który ubezpieczał ich od frontu. Hitlerowcy zamierają w bezruchu. Na ich skamieniałych, bladych twarzach odzwierciedla się paniczny strach przed osławionymi partyzantami. Widząc wycelowane w siebie lufy pistoletów, potulnie wstają od stołu i podnoszą ręce do góry.

Polecam „Ponuremu”, aby wziął szwabom broń. Naszym łupem stają się dwa karabiny, pistolet maszynowy PM, pistolet belgijski FN, amunicja, 6 granatów i 4 mundury, bowiem hitlerowcom kazałem się rozebrać. Wystraszeni Niemcy, ze zdziwieniem w oczach, zaczęli powoli i niepewnie ściągać bluzy. Widząc opieszałość żołdaków „Iwan”, który przeżył swoje w niemieckim obozie, z zaciśniętą pięścią i groźną miną skierował ku nim swoje kroki. Skutek był piorunujący. Hitlerowcy w przyspieszonym tempie rozebrali się do kalesonów. W międzyczasie „Sowa” przyniósł potężną balaskę, wyrwaną z płotu. Wskazując na drąg rozkazałem Niemcom, aby tym oto kijaszkiem zaaplikowali sobie, jeden drugiemu, po 25 uderzeń w tyłek. Na wszelki wypadek zastrzegłem, że jeżeli będą się oszczędzać, to do wymierzenia kary z największą przyjemnością przystąpi „Iwan”, który miał potężną siłę w łapie. Okazało się, że ostrzeżenie było zupełnie zbyteczne. Wystraszeni hitlerowcy, spoglądając na „Iwana” czy przypadkiem nie wkracza do akcji, prali się, aż balaska trzeszczała. Taki rodzaj kary, wymierzonej oczywiście z okrucieństwem i bestialstwem, był dla Niemców rzeczą całkowicie znaną, z tą różnicą, że nie „prali” teraz wyczerpanych jeńców, a własne ubogo odziane tyłki. Po zakończeniu tej ceremonii, wykonywanej z tak wielkim namaszczeniem oświadczyłem im, że kara ta była odwetem za śmierć powstańca warszawskiego, którą to tak chwalił się oficer niemiecki oraz za wszystkie inne zbrodnie popełnione na Polakach. Dodałem jeszcze, że życie swoje mogą zawdzięczać tylko interweniującym władzom polskim z gminy, które twierdziły, że w wigilię Bożego Narodzenia nie należy przysparzać kłopotu św. Piotrowi. Powiedziałem tak specjalnie, aby hitlerowcy nie czynili potem represji w stosunku do mieszkańców wioski. Następnie Niemcy zostali wypuszczeni na wolność w samych kalesonach i w takim stroju mieli przejść krokiem defiladowym przez długą wieś Kościelec. Chodzenie w zimie w tak skąpym ubiorze nie należy do przyjemności, toteż hitlerowcy, aby się rozgrzać, szybko uginali ręce do pasa i energicznie, wysoko podnosili nogi, niczym na wojskowej paradzie. Miejscowa ludność nigdy zapewne nie widziała defilujących Niemców, toteż teraz mając tak niebywałą okazję z przyjemnością oglądała przemarsz niedoszłych zdobywców świata. Odchodząc, zniszczyliśmy w znajdującej się naprzeciwko gospody - gminie wszystkie imienne wykazy kontyngentów, poczem na wszelki wypadek zrobiliśmy odskok w przeciwnym zupełnie kierunku od miejsca postoju naszego oddziału. Idąc okrężną drogą dotarliśmy na melinę dopiero w późnych godzinach popołudniowych.

Tego samego dnia po południu na kwaterę oddziału przybył mjr „Skała”, kpt. „Powolny” i jeszcze kilku uprzednio zapro-szonych gości ze sztabu, na wspólną partyzancką wigilię. Wraz ze sztabem przybyła również łączniczka „Wanda”, która zaraz oświadczyła podniesionym głosem:

- Ale jesteście patałachy! Siedzicie tu i nie wiecie, co się wokół dzieje!

- A cóż takiego się stało? - spytaliśmy zdziwieni.

- Jak to co? Przed niecałą godziną jakiś nieznany oddział partyzancki, dosłownie pod waszym nosem, opanował wieś Kościelec, rozbił Niemców, którzy tam byli i puścił ich tylko w samych kalesonach na taki mróz.

Partyzanci zrobili niewinne miny i udając szczególne zainteresowanie tą wiadomością, słuchali z niedowierzaniem dalszych szczegółów, nie przyznając się do swego udziału w tej akcji, ze względu na rozkaz „Skały”, który właśnie przybył na wigilię do oddziału.

A ilu ich było? - zapytali po chwili.

- Tego nikt nie wie dokładnie. Po wsiach mówiono, że było ich ponad stu, a tak szybko się „ulotnili”, że nikt nie zna kie-runku ich odskoku - wyjaśniła poważnie „Wanda”.

Sprawa jednak szybko się „sypnęła”. „Powolny” zwrócił uwagę na jedzących dopiero obiad „Ponurego”, „Iwana”, „Sowę” i mnie, a następnie spytał:

- Dlaczego tak późno jecie? Reszta jest przecież już dawno po obiedzie?

Pochylając głowy nad talerzami zgodnie odparliśmy:

- Byliśmy na patrolu w okolicy Gór Sieradzkich i od rana nic nie mieliśmy w ustach.

- A skąd masz taką bluzę lotniczą „Buńko”?

- A to pan kapitan nie wie, że wczoraj w nocy był zrzut angielski - odparłem niewinnie.

- Tylko mi się nie wygłupiać! Żadnego zrzutu nie było. To wyście ich „zrobili” w Kościelcu?

Nie było innego wyjścia i trzeba było się przyznać. Tak jest! To myśmy ich tak „urządzili”.

- A ilu was tam właściwie było?

- Czterech!

- A to numer! Ludzie zrobili z was ponad stuosobowy oddział - odparł ze śmiechem „Powolny”.

Potem przy opłatku wigilijnym „Skała” ochrzanił „Karpia” za niestosowanie się do jego rozkazów, ale zaraz potem udzielił pochwały za wzorowe przeprowadzenie akcji.

Po wigilii nastąpiły dwa dni świąt. Partyzanci obchodzili je szczególnie radośnie. Ze wschodu dochodziły już groźne po-mruki z niedalekiej linii frontu. Każdy był pewien, że te święta obchodzone po raz szósty w okupowanym kraju, będą zara-zem ostatnimi.

Po akcji w Kościelcu, na drugi dzień świąt przerzucono znów oddział w okolice Boronic do wsi Pośmiechy, a 28 grudnia do dworu w Boronicach przyjechało czterech Niemców. „Karp” wyznaczył patrol w składzie: „Murzyn”, „Szczygieł”, „Miś”, „Wanda” z zadaniem ich rozbrojenia, a mnie powierzył dowództwo.

Posuwając się w kierunku Boronic omówiłem szczegóły akcji. „Wanda” koniecznie chciała wejść pierwsza do środka i ich rozbroić. Nikt oczywiście nie wątpił w odwagę „Wandy”, ale pojawienie się jako pierwszej kobiety mogłoby być poczytane przez Niemców jako żart i tym samym przybrać niekorzystny dla biorących udział w akcji obrót. Ostatecznie zadecydowałem, że wejdzie ona zaraz za mną, a po niej „Murzyn” i „Szczygieł”. „Miś” natomiast pozostanie na ubezpieczeniu.

Po dotarciu do zabudowań wokół panował spokój. Obejście to dobrze bowiem znane było partyzantom z wyprawy po „wiekowe wino”. Pod stajnią dworską stała tylko niemiecka bryczka zaprzężona w dwa konie. Napotkany jakiś pracownik majątku wskazał drzwi i pomieszczenia, w których ucztowali Niemcy. Zachowując jak najdalej idącą ostrożność, niepostrzeżeni przez nikogo, doszliśmy długim przedpokojem do drzwi, za którymi znajdowała się jadalnia, a w niej Niemcy. Ostatnie porozumiewawcze spojrzenie po sobie i „Wanda” otwiera drzwi, przez które wpadam a także za mną „Wanda”, Murzyn” i „Szczygieł”.

- Hände hoch! - pada rozkaz.

Przerażeni widokiem polskich partyzantów Niemcy, nie mając żadnych szans, podnoszą posłusznie ręce do góry. „Wanda” podchodzi do nich i zabiera im pistolet maszynowy MP, pistolet Parabellum i 2 karabiny.

W Nowy Rok 1945 dowództwo Baonu kwaterowało w Boronicach. Mjr „Skała” i kpt. „Koral” przebywali na punkcie kontaktowym w Maszycach koło Krakowa, natomiast „Huragan” w Kowarach. „Błyskawica” w Bolowcu, a „Grom-Skok” w Pośmiechach. Na terenie działania naszych oddziałów, zaczęło robić się coraz goręcej. Jak nigdy dotąd spotykało się duże oddziały Wehrmachtu.

Wysyłane patrole meldowały o stoczonych potyczkach. Różniły się one od dotychczasowych tym, że na okrzyk „Hände hoch” odzywały się w odpowiedzi strzały. W tej sytuacji najbardziej zagrożonym oddziałem był „Grom-Skok”. Dlatego zaraz po Nowym Roku przenieśliśmy się na kwatery do miejscowości Kolonia Pałecznicka.

Od wziętych do niewoli jeńców niemieckich „Karp” dowiedział się, że wojska radzieckie przerwały front i rozpoczęła się kolejna ofensywa. W związku z tym zdecydował, aby już całym oddziałem uderzyć i dezorganizować tyły wycofujących się wojsk niemieckich. Organizowane zasadzki, trzeba przyznać, robiły wiele zamieszania i popłochu w formacjach niemieckich. Niemcy przypuszczali, że są to czołowe oddziały radzieckie i najczęściej w popłochu uciekali. Partyzanci natomiast po otwarciu ognia szybko wycofali się, nie wdając się w żadne dłuższe bitwy.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby