Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Część II: Akcja na Baumgartena


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Włodzimierz Rozmus, W oddziałach Partyzanckich Skała. Część II: Powrót w Miechowskie


Wycofanie Baonu „Skała” nastąpiło w nocy z 13 na 14 września po otrzymaniu meldunku, że Niemcy w sile 6 tysięcy żołnierzy przygotowują na nas obławę.

Ale nim to nastąpiło, do dowództwa zgłosiła się grupa starych stażem partyzantów na czele z „Judaszem” żądając przerwania dalszego marszu na Warszawę i powrotu na Podhale. Według posiadanych meldunków Niemcy mogli uderzyć w każdej chwili, a dotychczasowe metody walki budziły wiele zastrzeżeń wśród partyzanckiej braci. Proponowano również zwolnienie nieuzbrojonych ludzi, aby nie narażać niepotrzebnie ich życia. Wszyscy zdawali sobie sprawę z trudności w realizacji tych problemów. Znaleziono jednak rozsądne wyjście. Tych, którzy mieli odejść typowali sami partyzanci. Byli też ochotnicy do odejścia. Wszyscy, którzy nie mieli gdzie wrócić pozostali w Baonie.

Po drodze w miejscowości Bolesławów i Podlesie przekazano do oddziału terenowego „Malinowski” 29 partyzantów, w tym oficera, 5 podoficerów, sanitariuszkę i 22 szeregowych. 20 partyzantów urlopowano, w tym oficera, 15 podoficerów i 5 szeregowych. 30 osób pozostawiono w terenie bez przydziału, w tym 3 oficerów, 9 podoficerów i 18 żołnierzy.

Po doliczeniu jeszcze brakujących 2 drużyn w ilości 22 partyzantów oraz mjr. „Skałę” i por. „Spokojnego”, oraz poniesionych strat Baon został pomniejszony o 115 ludzi i jego stan wynosił na dzień 14 września 305 partyzantów.

Spośród 29 partyzantów przekazanych do oddziału „Malinowskiego” w Podlasiu znaleźli się: „But”, „Byk”, „Grunwald”, „Konar”, „Piorun”, „Poradoń”, „Sowa”, „Wilk”, „Wrona”, „Żbik” oraz sanitariuszka „Żmijka” (pozostałych 19 osób nie zdołałem ustalić). Weszli oni w skład plutonu utworzonego pod dowództwem ppor. „Poradonia” do 4 kompanii II ba-talionu 74 p.p. Dowódcą kompanii był por. „Malinowski”. Wzięli oni udział w jednej z największych bitew partyzanckich na Kielecczyźnie, w dniach 27-31 października 1944 r. pod miejscowościami Krzepin, Lipno, Chotów, Brzeście, Lasocin.

Zaraz o świcie 14 września lotnictwo niemieckie zbombardowało opuszczony przez Baon las. Można sobie wyobrazić jak bardzo byli zdziwieni Niemcy, kiedy dowiedzieli się, że nie było w nim już żadnych partyzantów.

Baon w zmniejszonym składzie, uwolniony od uciążliwych taborów, posuwał się szybko na południe w kierunku Krakowa, przechodząc przez Tęgoborze, Wierzbicę, Trzyciąż, Przeginię, Skałę i dotarł w nocy 17 września do Prądnika koło Ojcowa. I tak po kilku nocnych, bardzo wyczerpujących marszach, głodni, zziębnięci, zawszeni, w podartych mundurach, po raz pierwszy od 6 tygodni przespaliśmy się nie pod gołym, niebem, lecz w stodołach. Brak żywności, silne przemęczenie, nadwerężone do ostatnich granic nerwy oraz zbliżająca się zima, skłoniły poważną część członków Baonu do opuszczenia jego szeregów i udania się częściowo do Krakowa, a częściowo do pozostania w terenie w charakterze instruktorów w od-działach terenowych. 18 września opuścili Baon starzy, zahartowani w niejednym boju tacy partyzanci jak: „Leśnik”, „Żmi-ja”, „Gala”, „Belfort”, „Waligóra”, „Kruk”, „Maharadża”, „Rzeżucha”, „Orlik”, „Mały”, „Kmicic”, „Puchacz”, „Arab” i wielu jeszcze innych. Ze stanu 305 partyzantów pozostało w Baonie na dzień 18 września 1944 r. tylko 132.

W dolinie Prądnickiej po raz pierwszy od niepamiętnych dni, zjedliśmy solidny obiad z 2-ch dań, wykąpaliśmy się w przepływającej obok zimnej rzeczce oraz oddali sfatygowaną odzież do reperacji. Ogromną pomoc okazali nam okoliczni mieszkańcy pod wodzą energicznego sołtysa i księdza. Odprawiona też została Msza Św. przy zaimprowizowanym ołtarzu w lesie. Oddział odżył, podniósł się jego duch bojowy i poprawiły się humory.

Po trzech dniach pobytu w dolinie Prądnickiej oddział przerzucono w nocy 20 września przez wieś Naramę, Cianowice do Owczar. Wznowiono szkolenie bojowe w pobliskim niedużym zagajniku. W nocy z 22 na 23 września służbę w Baonie pełnił „Ponury” wraz ze mną. Podczas obchodu wśród ciemnej nocy zauważyłem kilkanaście kolorowych rakiet w odległości 8- 10 km od naszego miejsca postoju. O północy zbudziłem „Ponurego” i przekazując służbę, zwróciłem uwagę na kierunki, z których ukazały się rakiety. Po północy „Ponury” zarządził alarm w drużynie pogotowia. Przyczyną były strzały w odległości 8 km. „Ponury” otrzymał rozkaz udania się z drużyną alarmową w teren i wyjaśnienia sprawy. Zachowując dużą ostrożność dotarli na skraj odległej o 8 km wsi, w której zauważyli ruchy jakiegoś wojska. Słychać też było przytłumiony gwar i cicho wydawane komendy. „Ponury” nie wiedząc jeszcze z kim ma do czynienia, wycofał się i zajął dogodne stanowiska, w miejscu gdzie droga przebiegała przez nieduże wgłębienie. Za chwilę, już słychać było posuwanie się jakiegoś oddziału.

- Stój! Kto idzie! - wykrzyknął „Ponury”.

Zamiast odpowiedzi posypały się strzały w jego kierunku. Patrol „Ponurego” odpowiedział również ogniem i natychmiast wycofał się do Baonu, aby o tym fakcie powiadomić dowództwo. Jak się później okazało byli to Niemcy szykujący się do obławy na Baon stacjonujący w Owczarach.

Kpt. „Powolny” zarządził około godz. 2.30 nad ranem alarm i natychmiastowe wycofanie Baonu „Skała” do odległej o niecałe 2 km od Owczar wsi Brzozówka Korzkiewska. O świcie tego dnia tj. 24 września Niemcy z garnizonu krakowskiego i miechowskiego (ci sami, z którymi spotkał się patrol „Ponurego”) szeroką tyralierą natarli na nieduży lasek i po jego przeczesaniu wkroczyli do niedawno opuszczonych przez partyzantów Owczar. Po stwierdzeniu, że partyzanci „ulotnili” się, dotarli do dworu w Owczarach, gdzie przeprowadzili gruntowną rewizję. Natomiast do wsi Brzozówka Korzkiewska, gdzie wycofał się Baon, nawet nie zaglądnęli, nie przypuszczając, by dosłownie pod ich nosem przebywali poszukiwani partyzanci.

Na dworze w Owczarach przebywali na kuracji „Kat” i „Lauda”. Podczas rewizji ukryli się oni na strychu i zadekowali się pod słomą. „Kata” Niemcy nie znaleźli, natomiast zauważyli „Laudę” i zabrali go ze sobą. Dalsze jego losy nie są nam znane.

Nazajutrz „Powolny” zarządził przemieszczenie Baonu do Przybysławic, a następnie do Prądnika Korzkiewskiego, a stąd na dłuższy odpoczynek do Dziewięciołów.

10 października 1944 r. dołączył do nas poszukujący Baonu od Złotego Potoku mjr „Skała” w towarzystwie por. „Spokojnego” i zaginionych dwóch drużyn.

Z Dziewięciołów wydelegowany został do Krakowa „Spokojny”, „Wąsik” i „Wilk IV” dla załatwienia kożuchów, a mjr „Skała” zarządził przemarsz Baonu na nowe miejsce postoju do wsi Wrocimowice.

Po rozlokowaniu poszczególnych pododdziałów mjr „Skała” wezwał „Zawałę” z plutonu specjalnego i zakomunikował, że szykuje się dla niego niezła robota, a następnie wskazał na mapie wieś Waganowice, położoną przy szosie Słomniki -Proszowice. W tej wsi znajduje się młyn napędzany wodami rzeki Szreniawy i pracuje całą dobę na potrzeby Wehrmachtu.

Zaraz następnego dnia „Zawała” w przebraniu udał się na rozpoznanie do Waganowic odległych około 4 km od Słomnik. Zabudowania młyna składały się z parterowego budynku mieszkalnego i młyna właściwego, wysokiego murowanego budynku o kilku kondygnacjach.

W domu mieszkał z liczną rodziną zarządca, volksdeutch, znienawidzony przez polskich robotników młyna i mieszkańców wsi. W domu zainstalowany był telefon podłączony do centrali telefonicznej w Słomnikach. Wewnątrz zabudowań przez całą noc pełnił służbę stróż nocny, nieuzbrojony. Natomiast Niemiec mieszkający w młynie miał najprawdopodobniej pistolet. Na wschód w odległości około 500 m od młyna znajduje się dwór we wsi Czechy. W budynkach dworskich zakwaterowany jest liczący około 400 ludzi oddział własowców. W Słomnikach znajdował się bardzo silny posterunek żandarmerii niemieckiej i oddziały Wehrmachtu, przeznaczone do dozorowania robót przy okopach.

Ze względu na bardzo duże zagrożenie „Zawała” wybrał silny patrol, którego trzon stanowić miały drużyny z kompanii „Błyskawica”. Liczył on 25 partyzantów. Patrol był uzbrojony w dwa rkm-y, 12 pistoletów maszynowych, 10 karabinów, 8 pistoletów i granaty. Poza tym w skład patrolu wchodził jeszcze łącznik konny ze zwiadu „Zielony” i B.I.P-u „Wik”. Około godz. 19.30 odbyła się odprawa patrolu, na którą przybył d-ca Baonu mjr „Skała” i po omówieniu celu i planu akcji Patrol wyruszył do Waganowic. Z Baonu zabrano 2 furmanki i dodatkowo po dwie furmanki z dworu w Wierzbicy i ze wsi Radziemice.

Po dojściu do młyna w Waganowicach, „Zawała” wyznaczył stanowisko dla rkm-u na niewielkim wzgórku w odległości 50 m od młyna, zabezpieczając się od strony Słomnik. Drugi patrol ubezpieczający w ilości 2-ch partyzantów wystawił od strony wsi Czechy. Reszta patrolu podeszła pod bramę. Zaczyna ujadać pies, a za chwilę słychać głos z podwórka:

- Kto tam?

W odpowiedzi „Drozd” wypalił:

- Stój, ręce do góry, bo będę strzelał.

Nastąpiła cisza i dopiero po chwili stróż chwycił mocniej psa za obrożę i widząc wycelowany w siebie automat, posłusznie otworzył bramę. Oddział w głębokiej ciszy wszedł na podwórko przymykając za sobą bramę. Stróż od razu okazał partyzantom dużą sympatię i wskazał gdzie należy zerwać druty telefoniczne. Przy pomocy siekiery „Zawała” przecina przewody telefoniczne i zaraz po tym wpada z automatem gotowym do strzału do pomieszczeń, w których znajdowali się domownicy. Umieścił ich w jednej izbie i polecił partyzantom zdejmować pasy transmisyjne i wynosić worki załadowane kaszą, mąką i innymi produktami żywnościowymi, a następnie ładować je na przygotowane wozy. Znaleziono też dwa motocykle, ale z braku miejsca na wozach postanowiono je zniszczyć.

Po zakończeniu tych czynności „Zawała” zarządził wycofanie patrolu. Furmanki, wyjeżdżając z młyna na bitą drogę na-robiły takiego turkotu, że wydawało się, że już cała okolica,, a szczególnie niedaleko znajdujący się własowcy, zostali po-budzeni. Toteż „Zawała” przynaglał do pośpiechu, aby odskoczyć jak najdalej od miejsca akcji.

Droga powrotna nastręczyła jednak olbrzymie trudności, bowiem nie dość, że było przenikliwie zimno i padał deszcz, to jeszcze słynne miechowskie błoto i rozmoknięte drogi stwarzały dodatkowe trudności. Załadowane wozy co chwila wpadały w głębokie błotne koleiny i trzeba było wypychać je. Wozy także wywracały się, a cała zawartość wpadała do błota. Ładunek należało zbierać i ponownie umieszczać na podwodach. Wszystko to działo się w przeraźliwych ciemnościach, bowiem nie wolno było świecić latarek z uwagi na bliskość wspomnianych własowców i nie ujawnianie drogi odwrotu. Z powodu tych ciemności część wozów zgubiła się i blisko godzinę nie można było ich odnaleźć. Wreszcie nad ranem niesamowicie umęczeni i przemarznięci, ale szczęśliwi z udanej akcji partyzanci dotarli na kwatery. Młyn w Waganowicach nie został już uruchomiony przez Niemców do końca wojny, a Baon „Skała” uzyskał pierwszorzędną skórę na zelówki bardzo mocno sfatygowanych butów.

Zaraz w tym samym dniu „Zawała” wraz z ppor. „Danusią” został wysłany do Krakowa celem likwidacji agenta gestapo na Prądniku Czerwonym pod Krakowem. Pierwsza próba zamachu nie dała rezultatu z powodu nie pojawienia się agenta. O projektowanej akcji wiedziały niektóre osoby z miejscowej organizacji AK, skąd nastąpił przeciek wiadomości do krakowskiego gestapo. Prawdopodobnie sprawę zasypał konfident, kelner w restauracji, gdzie ppor. „Danusia” omawiał drugą próbę zamachu.

Na drugi dzień wieczorem na szosie warszawskiej w rejonie cegielni gestapo urządziło zasadzkę, której dwaj party-zanci tylko chyba cudem uniknęli.

W powrotnej drodze wstąpili do Polanowic, gdzie na punkcie kontaktowym Baonu u wspaniałych ludzi, wielkich i ofiarnych patriotów, rodziców partyzanta „Grzmota” - państwa Kobasów - pobrali transport koców i papierosów dostarczając je bez żadnych przygód do Baonu.

Na kolejnej kwaterze Baon przebywał w miejscowości Winiary. Dowództwo zorganizowało 31 października apel poległych partyzantów Baonu „Skała”. Poszczególne kompanie uformowały się w czworobok i po wymienieniu poległych partyzantów, cały Baon odpowiadał: „Poległ na polu chwały”. Po apelu kpt. „Koral” nawiązując do tej smutnej uroczystości wygłosił jeszcze serdeczną mowę do braci partyzanckiej. Zaraz po apelu Baon zmienił kwatery i przeniósł się do wsi Bolowiec, lokując się w dworskiej stodole. Zaraz po przybyciu nastąpiło generalne odwszenie. Polegało to na przeglądzie swojej odzieży i tradycyjnym sposobem przy pomocy paznokci zabijanie insektów. Kiedy Baon doprowadził się do względ-nego porządku mjr „Skała” zarządził egzamin z niedawno zakończonego kursu Szkoły Podchorążych. 30 partyzantów uzy-skało stopnie podchorążych, a wśród nich: „Drozd”, „Jeż”, „Lach”, „Lenard”, „Piach”, „Rybka”, „Wilk”, „Wrona”. Po egzaminie mjr „Skała” w czasie uroczystej odprawy odpiął własny pas oficerski z pistoletem i ofiarował go „Rybce”, który zdobył pierwszą lokatę.

W Bolowcu 5 listopada kilku partyzantów poprosiło o urlop. Pozostawili w oddziale mundury, broń i zaopatrzeni tylko w kenkarty, opuścili kwatery. Gdy znajdowali się przed wsią Pieczonogi nadjechał na bryczce w asyście kilku Niemców kat tamtejszych terenów, kapitan żandarmerii niemieckiej Baumgarten. Niemcy, gdy ujrzeli wspomnianą grupę, nie żądając żadnych wyjaśnień, ani też nie zatrzymując się, otworzyli dosłownie z paru metrów ogień z broni maszynowej, zabijając na miejscu wszystkich. Rannych dobijali strzałem w tył głowy. Zginęli wówczas: „Alf”, „Bystry”, „Fiołek”, „Kanarek”, „Leonidas”, „Monte”, „Skowronek” i „Szpak”.

Wiadomość o tym dotarła do Baonu w godzinach popołudniowych tego samego dnia. Pałaliśmy żądzą odwetu. Wydawało się, że nie będzie siły aby nas powstrzymać od uderzenia jeszcze tego samego wieczoru na posterunek w Dalewicach, który był siedzibą znienawidzonego przez ludność Baumgartena. Gorące głowy ostudziły słowa mjr. „Skały”. Rzeczowo wyjaśnił, że przedtem należy dokonać rozpoznania, a potem uderzyć i zapewnił, że wcześniej, czy później zbrodniarz) musi ponieść zasłużoną karę.

Zaraz na następny dzień rozpoczęto ćwiczenia Baonu w zdobywaniu warownych obiektów, pokonywanie zasieków z drutów kolczastych i omijania pól minowych. Po kilku dniach Baon był gotowy do uderzenia. Czekaliśmy tylko na okazję. Po rozpoznaniu terenu okazało się, że we dworze, w którym zamieszkiwał Baumgarten przebywa jeszcze 20 Polaków, a sama wieś Dalewice jest gęsto zaludniona i nie obeszłoby się bez ofiar wśród miejscowej ludności. Ponadto we wsi kwaterował bardzo silny oddział Wehrmachtu nadzorujący roboty przy budowie okopów. Dlatego też dowództwo podjęło decyzję wysyłania codziennie po kilka patroli w okolice Dalewic, by z zasadzki zgładzić tego zbira.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi