Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Andrzej Paczkowski, Referendum z 30 czerwca 1946 r. Próba wstępnego bilansu


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Andrzej Paczkowski, Od sfałszowanego zwycięstwa do prawdziwej klęski. Szkice do portretu PRL, Wydawnictwo Literackie 1999



Spis treści

[Wprowadzenie]

Instytucja referendum nie weszła do kanonu ustrojowego II Rzeczypospolitej, aczkolwiek w wielkiej debacie konstytucyjnej lat 1919-1921 była wielokrotnie postalowana[1] W pracach programowych podejmowanych przez różne nurty polityczne i ideowe w czasie okupacji (a był to okres pod względem „programowo-twórczym" znacznie bardziej płodny, niż się to zwykle sądzi) bodaj tylko socjaliści (Polska Partia Socjalistyczna) wpisali ją do swych projektów ustrojowych, przewidując w przyszłym - zmienionym i poprawionym, jeśli tak można powiedzieć - państwie „prawo plebiscytu i inicjatywy publicznej"[2]. Nie przypomniał go jednak Zygmunt Zaremba, autor jedynej (w kraju) po 1945 r. obszernej wypowiedzi programowej należącej do nurtu socjalizmu niepodległościowego[3]. Nie przywoływały tej instytucji ani Stronnictwo Pracy (program z 1944 r., przedrukowany latem 1945 r., i jego skrót datowany na 16 grudnia tegoż roku), ani Polskie Stronnictwo Ludowe, które - jako jedyna partia - przyjęło nowy, pełny program (na kongresie w styczniu 1946 r.). O referendum nie mówiły też bodaj nic w swych wypowiedziach partie „pekawuenowskie" (PPR, PPS, SL, SD).

Toteż gdyby chcieć znaleźć dla głosowania ludowego, które odbyło się w połowie 1946 r., miejsce w jakiejś ogólnej klasyfikacji, to - poza tymi kategoriami, które omawia Eugeniusz Zieliński[4] - najpewniej byłaby to grupa „referendów zastępczych". Jego główną, acz nieformalną cechą było bowiem to, że odbyło się zamiast wyborów do Sejmu Ustawodawczego. A ściślej rzecz biorąc, że stało się wygodnym pretekstem do odłożenia tych wyborów o co najmniej pół roku.


Sprawa wyborów

Zarówno ustalenia trzech wielkich mocarstw z konferencji w Jałcie i Poczdamie, jak i naturalny wymóg legitymizacji władzy państwowej nakładały na Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej (TRJN), utworzony 28 czerwca 1945 r., obowiązek przeprowadzenia „wolnych i nieskrępowanych" wyborów. Termin ich odbycia był wprawdzie określony enigmatycznie („możliwie najprędzej"), ale nie można było ich odkładać ad calendas Graecas, jako że powinny stać się one momentem stabilizującym sytuację. Co najmniej od jesieni 1945 r. wszystkie siły polityczne działające w Polsce — zarówno na scenie legalnej, jak i w podziemiu — przygotowywały się do tego aktu.

Polska Partia Robotnicza, dominująca w strukturach władzy — a w niektórych, jak wojsko i aparat bezpieczeństwa, hegemoniczna — zdawała sobie dosyć dobrze sprawę, iż nie ma szans na utrzymanie tej pozycji po rzeczywiście „wolnych i nieskrępowanych" wyborach. Toteż już we wrześniu 1945 r. zainicjowała utworzenie koalicji składającej się ze wszystkich działających legalnie partii, a więc w istocie tych, które zostały dopuszczone do jawnego istnienia. Dodatkowym impulsem przemawiającym na rzecz stworzenia bloku wyborczego były wyniki wyborów na Węgrzech w listopadzie 1945 r., gdzie - mimo obecności okupującej kraj Armii Czerwonej i mocnej pozycji komunistów w koalicyjnym rządzie tymczasowym - triumfatorem (57% głosów) stała się Niezależna Partia Dróbnych Rolników, będąca dosyć dokładnym odpowiednikiem Polskiego Stronnictwa Ludowego. Komuniści nie mieli większych problemów z przekonaniem do tej idei słabych - ale tym mocniej spenetrowanych - Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego. Po dłuższych debatach za „blokiem" opowiedziała się też większość kierownictwa Polskiej Partii Socjalistycznej, które przyjęło na siebie zadanie nakłonienia PSL. Wynikało to między innymi z ambicji socjalistów zajęcia pozycji „języczka u wagi" oraz ich obaw przed zdominowaniem przez komunistów w przypadku, gdyby ludowcy znaleźli się poza przymierzem. Od decyzji PSL w niemałym stopniu zależała też opinia chrześcijańsko-demokratycznego Stronnictwa Pracy, które było słabsze od PSL i ograniczone w działaniu przez wymuszone przyjęcie do partii Stronnictwa Zrywu Narodowego - grupy secesyjnej z 1943 r., popieranej i sterowanej przez PPR, a ponadto bynajmniej nie chadeckiej.

Rozmowy przeprowadzone przez przedstawicieli PPS i PSL 5 grudnia 1945 r. nie przyniosły jednak rozstrzygnięcia, choć panowała zgoda co do propozycji lidera PPR, Władysława Gomułki, aby wybory odbyły się wiosną 1946 r. (o terminie tym mówił jeszcze w Poczdamie Bolesław Bierut). Wejście do koalicyjnego Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej wytyczało jednak granicę ustępstw ludowców, a dalsze wikłanie się we współpracę z komunistami oznaczałoby nie tylko zaprzeczenie założeniom programowym i ideowym ruchu, ale także utratę zaufania społecznego, które oceniano jako powszechne i nie ograniczające się bynajmniej do terenu wsi. Kongres PSL (19-21 stycznia 1946 r.) nie podjął żadnej wiążącej decyzji w sprawie ewentualnej koalicji wyborczej, cedując zajęcie stanowiska na Ko gres Nadzwyczajny. Jednak zarówno wypowiedzi delegatów, jak i przyjęte uchwały wyraźnie określały PSL jako partię alternatywną wobec PPR i przeciwstawiającą się wprowadzanemu porządkowi ustrojowemu krótko mówiąc antykomunistyczną i nie bez akcentów antysowieckich, choć były one starannie wyciszane przez przywódcę PSL Stanisława Mikołajczyka.

Mimo tych niesprzyjających znaków kierownictwo PPR - a także osobiście Gomułka - czuło presję wynikającą zarówno z dążności do jednoznacznego rozstrzygnięcia sytuacji wewnętrznej, jak i znaczenia wyborów w Polsce dla układu sił na kontynencie[5]. Jako wariant optymalny przyjmowano utworzenie „bloku sześciu" (PPR, PPS, SL, SD, SP, PSL), co - wedle słów. sekretarza generalnego PPR - miało dać „gwarancję utrzymania hegemonii tej linii politycznej, która została zapoczątkowana przez politykę KRN i później politykę PKWN", oraz stworzyć „nową linię podziału między reakcją a demokracją"[6] przez wciągnięcie PSL na platformę wytyczaną przez komunistów. Na tymże posiedzeniu Gomułka mówił ogólnikowo o terminie „mniej więcej w pierwszej połowie bieżącego roku", nie uzależniając go od utworzenia „bloku sześciu". Jedynym spośród kilkunastu dyskutantów, którzy zwrócili uwagę na sprawę terminu, był Władysław Bieńkowski, stwierdzający, że „niedojście do bloku musiałoby pociągnąć za sobą nie tylko zmiany w ordynacji wyborczej [o czym mówił Gomułka - A. P], ale postawiłoby na porządku dziennym także taką sprawę jak termin wyborów"[7]. Ani w podsumowaniu Gomułki, ani w przyjętej rezolucji do zastrzeżenia Bieńkowskiego nie powrócono, ale także nie wspomniano o żadnym konkretnym terminie. Rezolucja ograniczała się do stwierdzenia: „nadchodzące Wybory do Sejmu Ustawodawczego".

Posiedzenie KC PPR odbywało się już po pierwszej turze formalnych rozmów, która odbyła się 7 lutego. Choć mówiono o „bloku sześciu", brali w niej udział reprezentanci tylko trzech partii - PPR, PPS i PSL - co odpowiadało faktycznemu układowi sił na legalnej scenie politycznej. Peeselowcy przyszli na to spotkanie z decyzją Prezydium Naczelnego Komitetu

Wykonawczego stronnictwa, wedle której mieli „nie zajmować [...] zdecydowanego stanowiska, natomiast zażądać przedstawienia warunków, na jakich proponowane jest zawarcie bloku"[8]. Spotkanie to - jak i kolejne, które odbyły się 13, 18 i 22 lutego - nie doprowadziło do porozumienia zarówno z uwagi na zasadnicze różnice poglądów na sytuację w kraju, jak i głębokie odmienności programowe. Obok wzajemnych rekryminacji, których nie szczędzili sobie rozmówcy - i słabo zawoalowanych gróźb ze strony pepeerowców (w czym celował Gomułka) - osią rozmów była kwestia podziału miejsc na wspólnych listach, stawiana przez Mikołajczyka przede wszystkim w świetle zadań przyszłego parlamentu jako konstytuanty. Zdawano sobie także sprawę z plebiscytarnego charakteru wyborów, o czym expressis verbis mówił Józef Cyrankiewicz, coraz wyraźniej aspirujący do roli lidera PPS.

Peeselowcy, uważający, że mają za sobą wyraźną przewagę w społeczeństwie, świadomi zwartości i determinacji własnej bazy członkowskiej - która była liczniejsza niż wszystkich pozostałych partii łącznie - a także zachęceni przykładem węgierskim, odrzucili propozycje PPR i PPS. 25% miejsc, jakie im oferowano, nie dawało nawet możliwości zablokowania projektów konstytucyjnych. Domagali się przyznania takiej liczby mandatów, by właśnie oni mogli zadecydować o kształcie ustawy zasadniczej. Mikołajczyk poszedł nawet tak daleko, iż proponował 75% miejsc dla „reprezentantów wsi", co było oczywistą zachętą do zerwania rozmów. Sugerował też rozwiązanie zbliżone do węgierskiego - wybory miałyby się odbyć na osobne listy, ale z zobowiązaniem stworzenia po nich rządu koalicyjnego. W trakcie rozmów rozbieżności wyraźnie się pogłębiły, co uwidocznił zarówno list PPR i PPS do ludowców przedstawiony 18 lutego, jak i odpowiedź nań z 22 lutego, w której NKW PSL „z żalem musi stwierdzić, że nie widzi możliwości postawienia Nadzwyczajnemu| Kongresowi PSL wniosku o przystąpienie do bloku wyborczego"[9].

Taki obrót sprawy nie był raczej zaskoczeniem ani dla uczestników rozmów, które nieraz przekształcały się w kłótnie, ani dla opinii publicznej, a w każdym razie dla zwolenników obu stron. Na wspomnianym posiedzeniu KC PPR jako bardziej realne - co nie znaczy, że bardziej pożądane - uważano pójście do wyborów w „bloku czterech", bez PSL i SP, a więc na platformie „partii pekawuenowskich". Pozostawał wszakże problem poruszony przez Bieńkowskiego: termin. Wobec wypowiedzianych już słów, złożonych deklaracji i rosnących oczekiwań zarówno opinii w kraju, jak i zachodnich mocarstw (co do stanowiska Moskwy nie udało mi się zebrać żadnych wiarygodnych informacji), nie można było ich odkładać. Oznaczało to, jak mówił Gomułka towarzyszom z KC, „poważne szanse", czy nawet „duże możliwości" zwycięstwa PSL[10] - a więc perspektywę niemożliwą do zaakceptowania przez kogoś, kto był autorem wielokrotnie cytowanego stwierdzenia (z rozmów moskiewskich w czerwcu 1945 r.), że „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy".


Dlaczego referendum?

Jak to się nieraz zdarza, rozwiązanie pierwszego dylematu - odłożenie terminu wyborów - nasunęło się przypadkiem, i to za sprawą przeciwnika. 13 lutego, w czasie drugiej tury rozmów, w toku wymiany zdań na temat sprawy konstytucji, Mikołajczyk wspomniał – jak skrótowo zanotował protokolant - o odbytym przed kilkoma miesiącami referendum konstytucyjnym we Francji, które stowarzyszone było z wyborami parlamentarnymi[11]. Nikt z zebranych nie podjął tego wątku, ale w cytowanym już liście NKW PSL z 22 lutego powrócono do niego w następującym passusie: „Ponieważ zagadnienie zmiany Konstytucji leży u podstaw najbliższych wyborów, należałoby - czy to przed wyborami, czy też równocześnie - zasięgnąć opinii obywateli na temat zmian konstytucyjnych przez referendum ludowe na podstawie ustalonych i umówionych pytań, pomiędzy którymi powinno znaleźć się pytanie odnośnie istnienia Senatu RP"[12].

Ślad prowadzący do tego sformułowania zanika jednak na kilka tygodni. Nie znajdujemy go w dokumentach PSL ani w tzw. „Diariuszu" Mikołajczyka i jego wspomnieniach. Nie mówiono o referendum ani podczas posiedzenia Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS, które odbyło się 2 marca, ani na późniejszym o sześć dni zebraniu Sekretariatu KC PPR. Być może udałoby się odnaleźć trop w protokołach Biura Politycznego KC PPR, ale, jak dotąd, w archiwach nie ma ich dla całego 1946 r. Nie przywoływał tej sprawy, niezwykle ostro sformułowany, list otwarty PPR i PPS ogłoszony 7 marca, w którym odpowiedzialnością za zerwanie rozmów obarczano całkowicie partię Mikołajczyka. W tej sytuacji należy przyjąć ustalenia Tadeusza Mar-czaka, autora najobszerniejszej pracy na temat głosowania ludowego z 1 946 r., który uzyskał wypowiedź pre-miera TRJN, pepeesowca Edwarda Osóbki-Morawskiego, przyznającego jego partii pierwszeństwo w podchwyceniu pomysłu PSL i wykorzystaniu referendum jako namiastki wyborów[13]. Wedle Osóbki, na posiedzeniu Komisji Politycznej CKW PPS w dniu 13 marca tak właśni sprawę stawiano, o czym dzień później zostali powiadomieni redaktorzy pism PPS. Niebawem też doszło do uzgodnień w ramach tak zwanej szóstki politycznej PPR i PPS, a 21marca sprawę referendum omawiano na posiedzeniu Sekretariatu KC PPR. Przedstawiający ją Roman Zambrowski uznał dogodność pomysłu: „referendum może być pozytywnym etapem w walce wyborczej [...] gdyż daje możność [...] do głosu wspólnie z PPS i PPR również szerokich mas bezpartyjnych i PSL-owskich, czyli pewnego rozszczepienia PSL"[14]. Tenże mówca zwrócił uwagę, iż przeprowadzenie wyborów okresie przednówka oznaczałoby odbycie ich „w najgorszej sytuacji aprowizacyjnej". Zambrowski przedstawił również - nie podając autorstwa - propozycje pytań, z którymi należałoby zwrócić się do społeczeństwa.

Pierwsze z nich nawiązywało wprost do listu PSL z 22 lutego („Czy akceptujesz likwidację Senatu?"), drugie miałoby dotyczyć stosunku do - przeprowadzonych już - reform gospodarczych (parcelacja ziemi i nacjonalizacja przemysłu), trzecie zaś - opinii o polityce rząd „skierowanej przeciwko agresji niemieckiej, w obronie granic zachodnich". Jak można sądzić z dalszych wypowiedzi Zambrowskiego, zamiary PPR - a zapewne tym bardziej PPS - miały charakter pasywny: zakładano, że PSL będzie zmuszone wzywać do głosowania za zniesieniem Senatu, jako że był to tradycyjny postulat większości partii demokratycznych. Gdyby zaś PSL zdecydowało się wypowiedzieć inaczej, „to od nas nikogo nie oderwą, a sami się przepołowią"[15]. W intencji PPR referendum - z tak sformułowanymi pytaniami miało więc wciągnąć PSL, a przynajmniej jego znaczną część, na platformę komunistów. Próbowano zatem na ogniu upiec dwie pieczenie: wymusić na PSL z PPR (PPS, SL itd.) i odłożyć wybory.

25 marca Socjalistyczna Agencja Prasowa (SAP), należąca do PPS, podała pierwszą publiczną wiadomość o możliwości inicjatywy ustawodawczej w sprawie referendum, 28 marca pomysł poparł centralny organ PPR „Głos Ludu", a 31 marca, bez wyrażania stosunku, napisał o nim oficjalny organ naczelny PSL, tygodnik „Chłopski Sztandar". Zgodnie z ustaleniami „szóstki politycznej", z oficjalną inicjatywą wystąpiła PPS, której Rada Naczelna - obradująca w dniach 31 marca- 1 kwietnia - podjęła, nie bez dyskusji, stosowną uchwałę.

Mechanizm głosowania ludowego nabierał rozpędu. 2 kwietnia debatowali nad nim ponownie czołowi liderzy PPR i PPS, a 5 kwietnia - Centralna Komisja Porozumiewawcza wszystkich (sześciu) legalnych partii. Projekt, który formalnie zgłosił Cyrankiewicz, po stosunkowo krótkiej dyskusji został jednomyślnie przyjęty. PSL zgodziło się na referendum za cenę - jak poinformował swych partyjnych kolegów Mikołajczyk - „zafiksowania daty wyborów"[16]. Ludowcy proponowali także, aby połączyć referendum z wyborami, ale był to wniosek nie do obrony. Zgoda PSL była zapewne zaskakująca dla części opinii publicznej, dziwił się jej też Józef Stalin[17]. PSL zostało jednak przyparte do muru - co leżało w intencjach projektodawców - a jego kierownictwo nie było pewne reakcji bazy członkowskiej na wypadek stanowczej odmowy. Cena, jaką płacono PSL za zgodę, nie była w gruncie rzeczy zbyt wygórowana: wbrew nadziejom Mikołajczyka, żadna konkretna data nie została ustalona, a zobowiązanie (podobnie jak poprzednie) miało charakter ogólnikowy.

W trakcie najbliższej sesji Krajowej Rady Narodowej (26-28 kwietnia) - zwołanej głównie w tej właśnie sprawie - przyjęto odpowiednie ustawy. Pierwsza, „o głosowaniu ludowym", po uwzględnieniu poprawki SD, która do stów (drugie pytanie) „czy jesteś za […] unarodowieniem podstawowych gałęzi gospodarki krajowej" dodawała „z zachowaniem ustawowych uprawnień inicjatywy prywatnej", uchwalona została jednomyślnie. Druga, „o przeprowadzeniu głosowania ludowego", przeszła większością głosów po odrzuceniu| poprawki zgłoszonej przez PSL, aby w skład komisji głosowania ludowego (okręgowych i obwodowych) oprócz osób desygnowanych przez odpowiednie rady narodowe - wchodzili przedstawiciele partii politycznych. Ustawa ta dawała „pekawuenowskiej czwórce" a w istocie PPR, dużą swobodę w kreowaniu składów komisji liczących głosy, gdyż rady narodowe - których pierwociny sięgały jeszcze wiosny 1944 r. - pochodziły z nominacji i kooptacji, a PSL znajdowało się w nich w wyraźnej mniejszości (im wyżej w hierarchii rad, tym proporcje były dla niego mniej korzystne). W dodatku na pięciu członków komisji jednego delegować miał wojewoda, a administracja terenowa tego szczebla nieomal w całości była kontrolowana przez PPR.

W dzień po zamknięciu sesji Prezydium KRN - w którym od śmierci Witosa nie było przedstawiciela PSL - powołało na generalnego komisarza głosowania ludowego Wacława Barcikowskiego, znanego przed wojną adwokata, od grudnia 1945 r. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, członka władz naczelnych SD, a jednocześnie osobę uzależnioną - podobnie jak jej partia - od komunistów. Zgodnie z ordynacją wyborczą z 1922 r., prawo udziału w głosowaniu przysługiwało od dwudziestego pierwszego roku życia wszystkim tym, którzy cieszyli się pełnią praw obywatelskich. Wobec faktu, że spisy uprawnionych sporządzone były przez administrację, dawało to pewne możliwości kontrolowania liczby dopuszczonych do głosowania, zwłaszcza w świetle dekretów o „zdrajcach narodu", współpracy z okupantem, „faszyzacji życia" przed 1939 r. i odpowiedzialności za klęskę wrześniową. 2 czerwca wyłożono spisy uprawnionych, w których znajdowano wiele nieprawidłowości, a w dzień głosowania generalny komisarz stwierdził, że po poprawkach i uzupełnieniach znajduje się na nich około 10,6 mln osób. W oficjalnym komunikacie o wynikach ogłoszono, iż liczba uprawnionych wynosiła 11,4 mln – oto jedna z tajemnic tego referendum, którego przebieg był pod kontrolą nieskłonnej do bezstronności administracji oraz PPR.


Debata

W trwającej niespełna trzy miesiące (kwiecień-czerwiec) debacie wątki - nazwijmy je – teoretyczno prawne były całkowicie zdominowane przez propagandowe. Niewiele więc wniosła ona do polskiej tradycji ustrojowej, i tak skromnej w tej sprawie. W czołowym organie PSL, „Gazecie Ludowej", podnoszono różnice między referendum-plebiscytem, gdy ma ono „zastąpić parlament albo wybory doń", a referendum-ankietą, gdy chodzi o poznanie opinii ogółu obywateli[18]. Podobne w istocie rozróżnienie zaproponował autor pospiesznej polemiki w pepeerowskim „Głosie Ludu", uważając, że referenda można podzielić na prawodawcze, czyli takie, których przedmiotem jest wypowiedzenie się na temat uchwalonych już ustaw, oraz konsultacyjne, kiedy to obywatele wypowiadają się o zasadach, które powinny wytyczać ustawę przed jej uchwaleniem przez legislatywę[19]. Istotniejsze może, ale także mające przede wszystkim propagandowy kontekst, były uwagi obu anonimowych autorów na temat zgodności referendum z konstytucją z 1921 r., na którą wszyscy się powoływali.

Pierwsze pytanie („Czy jesteś za zniesieniem Senatu?") dało asumpt do poważniejszej dyskusji ustrojowej, w której obok - podnoszonej przez PSL - wierności ustawie zasadniczej sprzed dwudziestu pięciu lat głównym elementem były projekty ustanowienia drugiej, „niepolitycznej" izby. W trakcie debaty okazało się, że w tej sprawie różnice między stronami sporu są raczej niewielkie, gdyż komuniści - prawdopodobnie ze względów taktycznych - uznali za możliwe ustanowienie w przyszłej konstytucji ciała „o charakterze doradczym", „nie posiadającego uprawnień ustawodawczych czy kontrolujących w stosunku do sejmu"[20]. Podobne stanowisko wyrażał, autorytatywny dla opinii PPS, Stanisław Szwalbe, który pisał o „reprezentacji samorządów, związków zawodowych i ruchu spółdzielczego"[21]. PSL z kolei odwoływało się do swych programowych projektów utworzenia Naczelnej Izby Gospodarczej, która miała być reprezentacją samorządowych organizacji gospodarczych, wyposażoną w dość duże uprawnienia, przede wszystkim zaś w prawo inicjatywy ustawodawczej[22].

O stylu i treści polemik oraz chwytach propagandowych pisał obszernie cytowany już Tadeusz Marczak. Na przygotowania - nieco eufemistycznie mówiąc - typu administracyjnego zwracała uwagę zwłaszcza Krystyna Kersten, a także inni historycy piszący poza dyktandem PZPR. Sądzę, iż nie ma potrzeby, aby tu do nich wracać, choć udostępniane od niedawna dokumenty - zarówno PPR, jak i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego - wnoszą wiele uzupełnień do obrazu kampanii przedreferendalnej, a raczej pozwalają opisać jej „niewidoczną" część i mechanizmy, którymi posługiwała się PPR.

Warto być może zwrócić uwagę na fakt, że kierownicze kręgi PSL dosyć długo nie mogły się zdecydować, czy przyjąć wyzwanie komunistów i ich aliantów. Wprawdzie już 10 kwietnia Kazimierz Bagiński proponował kolegom z Naczelnego Komitetu Wykonawczego możliwość „policzenia się"[23], ale pytania nie były jeszcze ostatecznie ustalone i decyzji nie podjęto. Wahania trwały i później, także wówczas, gdy prasa Stronnictwa jednoznacznie wypowiadała się za utrzymaniem obu izb przewidzianych przez konstytucję marcową. Jeszcze w przeddzień posiedzenia Rady Naczelnej, które zwołano na 26 maja, opinie były podzielone, a większość z NKW przychylała się do głosowania „trzy razy tak". Do działaczy, którzy przeważyli szalę na rzecz „policzenia się", należał przede wszystkim sam Mikołajczyk, który wprawdzie uznał, że „nie należy oczekiwać na cuda" i liczyć na wojnę („aczkolwiek może być za lat 10 czy 15"), ale jednocześnie stwierdził, że „jeżeli się chce, żeby o nas [na świecie –A.P.] myślano - trzeba dziś walczyć"[24]. Członkowie Rady Naczelnej byli zdeterminowani podobnie jak lider partii, ostatecznie więc podjęto decyzję o wezwaniu członków i sympatyków Stronnictwa do głosowania „nie" na pierwsze pytanie i „tak" na pozostałe.

Kilka dni wcześniej kierownictwo SP, głęboko podzielone, zostawiło swym członkom swobodę decyzji w kwestii odpowiedzi na pierwsze pytanie, przy odpowiedzi twierdzącej na pytanie drugie i trzecie. Jednak zdecydowanie przeważająca w tej partii orientacja chrześcijańsko-demokratyczna (z Karolem Popielem na czele) opowiadała się za rozwiązaniem identycznym jak PSL. O plebiscytarnym, konfrontacyjnym charakterze referendum zadecydowały zresztą już wcześniej ugrupowania konspiracyjne (m.in. postakowskie Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, WiN), które wzywały do głosowania „nie" na dwa pierwsze pytania bądź na wszystkie, lub wręcz do bojkotu referendum.

Choć Gomułka wobec elity pepeerowskiej twierdził, że „mamy poczucie siły oparte na materialnej podsta-wie"[25], niedawno ogłoszone dokumenty[26]26 poświadczają, iż w kierownictwie PPR panowała atmosfera niepewności, zwłaszcza co do frekwencji. W kierownictwie PSL, do którego napływało wiele informacji o naciskach, znikomej liczbie członków PSL w komisjach głosowania, „prewencyjnych" aresztowaniach i terrorze, coraz wyraźniejsze były obawy, iż wyniki referendum zostaną sfałszowane. Na ostatnim przed 30 czerwca posiedzeniu NKW sekretarz generalny partii Stanisław Wójcik opierając się na opiniach działaczy terenowych - zwracał też uwagę na ostrą radykalizację „dołów": „nastrój ludności jest taki, że olbrzymia większość na dwa pytania odpowie Nie"[27].

Biorąc pod uwagę stan wielkiego napięcia i trwającej na wielu obszarach kraju faktycznej „wojny domowej", niedziela 30 czerwca upłynęła spokojnie. Mikołajczyk spędził ją w gronie kolegów z NKW w podwarszawskim Zalesiu, dyskutując „o ewentualności porozumienia"[28]. Bardziej zapracowany był Bolesław Bierut. 0d wczesnych godzin przedpołudniowych notował informacje o frekwencji, napływające zarówno kanałami administracyjnymi (wojsko, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, Ministerstwo Informacji i Propagandy), jak i pepeerowskimi. W nocy zaczęły nadchodzić pierwsze sygnały o cząstkowych wynikach. Ruszyły także linie informacyjne PSL. Prawda o nastrojach społecznych dawała wiele do myślenia liderom i jednej, i drugiej stron


Wyniki referendum

W literaturze sprzed 1989 r., zarówno fachowej, jak publicystycznej, powstałej w ramach tak zwanej oficjalnej, państwowo-komunistycznej historiografii, podawano wyniki referendum zgodnie z oficjalnym komunikatem głównego komisarza głosowania ludowego, który został ogłoszony 11 lipca. Można sądzić, że niektórzy z piszących mieli wątpliwości co do wiarygodności tego komunikatu - sam fakt, iż na jego ogłoszenie trzeba było czekać dziesięć dni, dawał do myślenia. Bodaj nikt jednak nie zasugerował, że dokonane zostało fałszerstwo. Nie wspominali o tym także historycy pezetperowscy, znający niepodważalne - bo składane zbiorowo i przez osoby nie mające żadnych powodów, aby kłamać w tej sprawie - relacje, w których była mowa o fałszerstwach[29]. Także z wielu sprawozdań komitetów wojewódzkich PPR, nadsyłanych do warszawskiej centrali - dostępnych „partyjnym historykom" od dawna można było wnosić, że prawdziwe wyniki odbiegały od tych, które ogłoszono. Jeszcze w 1992 r. Czubiński, ongiś jeden z filarów partyjnej historiografii, stwierdził, że „ocena wyników [...] jest bardzo skomplikowana"[30], i podważył wiarygodność danych ogłoszonych przed czterdziestu sześciu laty. Uznał wszakże, iż te, które były zawarte w proteście złożonym przez PSL - a które po raz pierwszy w całości ogłosił emigracyjny historyk Roman Buczek w 1983 r. – są „również mało wiarygodne", i konkludował, że „wyniki fałszowano, by rezultat nieco «poprawić»".

Roman Buczek uznał, że wyniki zebrane przez różne komórki PSL z 2805 obwodów głosowania (tj. ok. 25%), w których głosy oddało około 3316 tys. osób (tj. ok. 30%), dotyczące odpowiedzi tylko na pierwsze - z punktu widzenia stronnictwa Mikołajczyka podstawowe - pytanie, są „prawdziwe"[31]. Po nim powtarzano te informacje wielokrotnie w różnych publikacjach „drugiego obiegu" i emigracyjnych. Historycy ostrożniejsi - a może raczej bardziej profesjonalni - zakładali, że fałszerstwa miały zasięg powszechny i „oddolny". Swoje wywody opatrywali więc wieloma zastrzeżeniami i uważali, jak Krystyna Kersten, że prawdziwych wyników nigdy już nie uda się ustalić[32], nie dysponowano ni bowiem nawet „na szczycie" PPR.

W świetle dokumentów znajdujących się w Archiwum Akt Nowych, a przekazanych tam w 1990 r. samorozwiązaniu PZPR, można jednak sądzić, że kierownictwu PPR zależało na uzyskaniu prawdziwego obraz nastrojów społecznych i rzetelnych wyników głosowania. Świadczy o tym chociażby (przytoczona w cytowanym wyborze dokumentów) „Instrukcja dla Wojewódz kich i Powiatowych Komitetów PPR w sprawie utrzymywania łączności w czasie głosowania ludowego". Przewidywała ona pełną „gotowość informacyjną" od godz. 6.00 w dniu 28 czerwca do godz. 1.00 w dniu 4 lipca. Informacje w istocie napływały i spora ich część zachowała się. Nie wszystkie spośród nich obejmowały całość wyników w poszczególnych obwodach. Często były to rezultaty fragmentaryczne, ale z reguły dla większości obwodów w danym okręgu, i obliczone podstawie głosów oddanych przez większość uprawnionych. Niektóre komitety wojewódzkie PPR - bo te instancje partyjne komunikowały się bezpośrednio z centrum - przekazywały dane, które wzbudziły wątpliwość w warszawskim sztabie i zmuszały go do dokonywania korekt metodą „pi razy oko". Tak uczyniono między innymi z wynikami przekazanymi z Wrocławia, które w przypadku pierwszego pytania po prostu „zmniejszono o połowę".

Wydaje się zasadne stwierdzenie, że wyniki zebrane przez warszawski sztab PPR były - żeby użyć sformułowania Antoniego Czubińskiego - „nieco poprawione". Dla jednych województw bardziej, dla innych mniej lub w ogóle. Trudno więc powiedzieć, że to, co się zachowało w czujnie do niedawna strzeżonych szafach, oddaje faktyczny stan „głosowania ludowego". Niemniej można sądzić, iż są to dane bardziej wiarygodne i pełniejsze niż jakiekolwiek z dotychczas ogłaszanych, także niż te, które pochodziły z obliczeń PSL. Biorąc pod uwagę wszelkie zastrzeżenia i wątpliwości, można, jak mniemamm, przyjąć, że trzy razy tak" - a więc zgodnie z apelami PPR, PPS, SL, SD i nieprzeliczonych ich przybudówek - głosowało nie więcej niż 26,9%, nie" zaś - nie mniej niż 33,1%. W polu „umiarkowanym", ale w sposób oczywisty antypepeerowskim, znalazło się co najmniej 40% głosujących. W sumie więc prokomunistyczna koalicja - a w dole i ZSRR - otrzymała wotum nieufności (wysoko) kwalifikowaną większością 3/4 głosów.

Nie udało mi się dociec, kto i kiedy podjął decyzję o generalnym fałszowaniu wyników. Wydaje się pewne, że „teren" był przygotowany na taką ewentualność, a oczywiste, że w niektórych komisjach z miejsca przystąpiono do „poprawiania" protokołów, utrudniając nawet komitetom PPR uzyskanie prawdziwych danych (np. w Łodzi). Można jednak sądzić, iż przed 30 czerwca nie wydano centralnych wytycznych co do tego, jakie wyniki są pożądane. Decyzja musiała zapaść na najwyższym szczeblu i prawdopodobnie znaczną część oficjalnych wyników ustalono w centrali PPR. „Terenowi" pozostało już tylko wypisanie odpowiednich protokołów. Położono też embargo na ogłaszanie danych lokalnych, przeciwko czemu protestował Mikołajczyk na posiedzeniu Rady Ministrów 5 lipca. „Leć pan na skargę do Churchilla"[33] - miał mu odpowiedzieć Gomułka, skądinąd „kolega wicepremier".

Nie trafiłem, jak dotąd, na ślady zasad, które przyjęto przy fałszowaniu. W odpowiedziach na pierwsze pytanie różnice między danymi „pepeerowskimi" a tymi, które ogłoszono oficjalnie, wahają się - w zależności od województwa - od około 24% (szczecińskie) do około 50% (gdańskie i wspominane już jako specyficzne wrocławskie). Średnio dla całego kraju różnica wyniosła około 41%. W odpowiedzi na drugie pytanie zasięg fałszerstwa sięgał około 33%, a na trzecie około 24%. Takie były - co najmniej! - rozmiary oszustwa.

Zanim jeszcze ogłoszono oficjalne wyniki, PSL składało pierwsze protesty. Okazały się daremne. Partie bloku stanęły murem za PPR, cenzura nie pozwała na żadne dywagacje ani informacje, które wykraczały poza to, co podał do publicznej wiadomości komisarz generalny głosowania ludowego. Ogłoszono oczywisty i wyraźny triumf PPR.

Bezsilne i bezradne okazały się też zachodnie mocarstwa. „Samo społeczeństwo po referendum zrozumiało, że nikt dobrowolnie nie odda władzy" - stwierdził po latach Józef Czaplicki, jedna z głównych postaci w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. I o to jak się wydaje, głównie chodziło - jeśli nie wówczas, gdy decydowano się na zorganizowanie referendum, to z pewnością wtedy, gdy postanowiono ogłosić sfałszowane wyniki.

Referendum miało być także swoiście rozumianą próbą przed wyborami. Umożliwiało rozpoznanie nastrojów i - co ważniejsze - ich geografii. Wyciągano wnioski dotyczące propagandy i form aktywności partii. Z doświadczeń referendum wywodziły się też niektóre zasady przyjęte w ordynacji wyborczej. Także aparat, bezpieczeństwa nie unikał samokrytycznych ocen. Na odprawie poświęconej zbliżającym się – tym razem naprawdę - wyborom jeden z najwyższych funkcjonariuszy „organów" tak je wypunktował:

„1. nienastawienie sieci agenturalno-informacyjnej na moment referendum,

2. nieskontrolowanie członków Komisji wyborczych,

3. niewłaściwe przeprowadzenie aresztowań prewencyjnych (od dołu, a nie odgórnie),

4. nieuwzględnienie ORMO"[34].

Wymowne są zwłaszcza „błędy" wymienione jaki drugi i trzeci.

Można chyba stwierdzić - mniemam, że bez obawy posądzeń o zbytnią stronniczość - iż pierwsza w historii Polski próba wprowadzenia do ustrojowego repertuaru instytucji referendum nie była chlubą demokracji.


*

Na podstawie znanych mi dokumentów (protokołów posiedzeń centralnych władz PPR i sprawozdań z terenu) nasuwał się wniosek, iż decyzję o sfałszowaniu podjęto w chwili, gdy zaczęło stawać się oczywiste, iż blok komunistyczny nie ma szans na pozytywny rezultat. I taką tezę postawiłem we wstępie książki z dokumentami. Aliści zimą 1996 r. zwróciła się do mnie redakcja czasopisma „Karta", które zajmuje się historią najnowszą i ma ogromne zasługi w zapełnianiu „białych plam", informując, że otrzymała od rosyjskiego historyka Nikity Pietrowa artykuł dotyczący fałszowania referendum i wyborów do Sejmu, które odbyły się w styczniu 1947 r. Zbigniew Gluza, redaktor naczelny „Karty", chciał, abym przeczytał ów artykuł przed publikacją i skomentował go lub dodał informacje o polskich źródłach dotyczących tej sprawy. Choć nie zajmowałem się już referendum, natychmiast zapoznałem się z tekstem Pietrowa. Autor, współpracownik stowarzyszenia Memoriał, które od wielu lat zajmuje się dokumentowaniem zbrodni komunistycznych, znalazł się w zespole, który przejmował archiwa KGB po klęsce puczu z sierpnia 1991r., oraz został ekspertem Sądu Konstytucyjnego, mającego rozpatrywać uznanie KPZR za organizację zbrodniczą. Z tej racji miał (krótkotrwały) dostęp do archiwów byłego KGB oraz tak zwanego archiwum prezydenckiego, w którym znajdują się dokumenty „najtajniejsze z tajnych", praktycznie wciąż niedostępne dla historyków. Nie miał wprawdzie możliwości wykonywania kserokopii, ale sporządził dużo notatek. Wśród nich także notatki (wypisy) z raportów Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MGB) dla Stalina o działalności grupy operacyjnej, która uczestniczyła w fałszowaniu wyników referendum (a później, ale to osobna sprawa, także wyborów). Artykuł ten, łącznie z moimi uzupełnieniami, ukazał się pod wspólnym tytułem Sztuka fałszowania wyborów w 19; w nr 18 „Karty".

Z materiałów odnalezionych przez Pietrowa wynika, iż:

- kierownik grupy operacyjnej, płk Aron Pałkin naczelnik wydziału zajmującego się fałszowaniem dokumentów, wyjechał do Warszawy już 20 czerwca i dwa dni później odbył naradę z Bierutem i Gomułką: a więc fałszowanie było zaplanowane przed referendum i zanim centrala PPR otrzymała pierwsze wyniki,

- kilkunastu oficerów MGB własnoręcznie napisało 5994 protokoły komisji obwodowych i sfałszowało podpisy około 40 tys. członków tych komisji: a więc zasadnicze fałszowanie odbyło się centralnie,

- ponieważ w całym kraju działało - wedle oficjalnych danych - 11 057 komisji, należy wnosić, iż pozostałe 5063 protokoły sfałszowali „polscy czekiści z UB,

- w oryginalnych protokołach ilość głosów „tak” na pierwsze pytanie wynosiła - zależnie od obwodu od 1 do 15%.

Za pomyślne wykonanie zadania płk Pałkin został odznaczony Orderem Czerwonego Sztandaru, a pozostałych czternastu członków grupy otrzymało - decyzją Prezydium Rady Najwyższej ZSRR - ordery niższych kategorii.

Niestety Pietrow nie przepisał załączonej do raportu tabeli z prawdziwymi danymi i nie wiem, czy (i na ile różnią się one od tych, które zgromadziło kierownictwo PPR. Nie wynotował też - jeśli była w ogóle w raporcie - informacji, w których obwodach fałszowali fachowcy sowieccy, co jest o tyle istotne, że między różnymi regionami kraju występowały nawet dosyć znaczne różnice, uwidocznione także w wynikach zebranych przez PSL. Być może więc „opergrupa” z Moskwy dostała do „przerobienia" protokoły z tych części Polski, w których było najwięcej głosów na „nie". Niemniej jednak informacja o proporcjach w podziale głosów „tak-nie" w ponad połowie obwodów - bo tyle skontrolowali ludzie Pałkina - wskazuje, iż należałoby zweryfikować dane, które ogłosiłem w 1993 r., i to zweryfikować znacznie i na niekorzyść bloku komunistycznego. Wobec nieznajomości całego raportu wolę się jednak wstrzymać z podawaniem nowych wielkości. Trudno także wykluczyć, iż Pałkin mógł podawać dane orientacyjne albo że Pietrow pomylił się, robiąc notatki.

Do ostrożności wobec rewelacji Pałkina skłania też opublikowany niedawno w Moskwie – Wostocznaja Jewropa w dokumientach rossijskich archiwow - protokół rozmowy Stalina z delegacją PPS, która odbyła się 19 sierpnia 1946 r. W rozmowie tej, zasadniczo poświęconej zaognionym po referendum stosunkom PPR-PPS, mówiono także o wynikach głosowania w kontekście szans wyborczych. Referujący sprawę premier Osóbka-Morawski stwierdził, iż blok rządowy posiada około 28% głosów, a reszta przypada na PSL, WiN i Narodowe Siły Zbrojne. Wielkość podana przez premiera odpowiadała mniej więcej tej, jaka znajduje się w zestawieniu z „szaf Bieruta" (26,9%), co raczej ją uwiarygodnia, gdyż nie ma przesłanek do twierdzenia, że Osóbka kłamał Stalinowi. Przy okazji zdarzyła się ciekawa wymiana zdań. Otóż premier uznał, że fakt „poważnego sfałszowania" jest niedopuszczalny, gdyż „wszyscy w Polsce wiedzą [o tym - A.P.], co podrywa i tak niski autorytet bloku" (choć oczywiście w żadnym publicznym wystąpieniu nie zakwestionował sfałszowanych wyników!). Stalin przerwał swemu rozmówcy, aby stwierdzić, iż o sfałszowaniu dowiedział się post factum, a samo fałszerstwo jest rzeczą niedopuszczalną. Nie mam, oczywiście, żadnych dowodów, iż Pałkin i towarzysze udali się do Warszawy bez „zgody i wiedzy" Stalina, ale biorąc pod uwagę znaczenie samego referendum i fakt, iż sowiecki fachman ustalał szczegóły wspólnie z dwoma najważniejszymi politykami polskimi, wydaje się mało prawdopodobne, aby sprawa nie została postanowiona w Moskwie na najwyższym szczeblu. Mniejsza z tym, jak było. Mniejsza też z tym, że Genialny Wódz Całej Postępowej Ludzkości wdał się następnie w rozważania nad błędnością decyzji o postawieniu takiego, a nie innego pierwszego pytania (a więc chyba znał dane tylko tego pytania dotyczące). W każdym razie nie podważył wyniku przekazanego mu przez Polaka. Inna sprawa, że raport o działalności grupy Pałkina został wysłany na Kreml dopiero 27 sierpnia, a więc w czasie rozmowy Stalin nie znał jeszcze szczegółów misji. Na dzisiaj to ostatni znany mi ślad dotyczący referendum.

Można mieć nadzieję, że badania nad problemem referendum będą kontynuowane, że w ich trakcie zostaną odnalezione kolejne dokumenty, zarówno polskie jak i sowieckie. Należy przyjąć, że te dane, które kilka lat temu ogłosiłem, wyznaczają minimalny poziom fałszerstwa, którego dopuścili się polscy komuniści wspomagani przez swych sowieckich towarzyszy, a w rzeczywistości „korekty" były znacznie poważniejsze.


Przypisy:

  1. Por. S. Krukowski: Geneza konstytucji z 17 marca 1921 r., Warszawa 1977, passim.
  2. Program Polski Ludowej, Warszawa 1943, s. 5.
  3. Z. Zaremba („Marcin"): Trzecia Rzeczpospolita, Warszawa 1946, mps (Archiwum Akt Nowych {dalej AAN), KC PPR, sygn. 295/Vll-193, s. 69-94).
  4. E. Zieliński: Referendum w państwie demokratycznym, w: Referendum w Polsce współczesnej, red. Danuta Waniek, Michał T. Staszewski. Instytut Studiów Politycznych PAN, Warszawa 1995.
  5. Mówił o tym obszernie 10 lutego 1946 r. na posiedzeniu KC PPR, „Archiwum Ruchu Robotniczego", t. X, s. 245-247.
  6. „Archiwum Ruchu Robotniczego", t. X, s. 250-251.
  7. „Archiwum Ruchu Robotniczego", t. X, s. 281
  8. Polskie Stronnictwo Ludowe w latach 1945-1946. Dokumenty do dziejów niezależnego ruchu ludowego w Polsce, przygotował do druku W. Bartoszewski, Warszawa 1981, s. 62.
  9. „Archiwum…”, s. 229.
  10. „Archiwum…”, s. 249.
  11. „Archiwum…”, s. 202.
  12. „Archiwum…”, s. 230.
  13. T. Marczak: Propaganda polityczna stronnictw przed referen-dum z 30 czerwca 1946 r., Wrocław 1986, s. 59.
  14. AAN, KC PPR, sygn. 295-VII-2, t. 1, s. 15.
  15. AAN, KC PPR, sygn. 295-VII-2, t. 1, s. 80.
  16. Polskie Stronnictwo Ludowe..., s. 77.
  17. Tak przynajmniej można wnosić z notatki z rozmowy z kremlowskim gospodarzem (7 kwietnia) sporządzonej przez Bolesława Bieruta, który de facto monopolizował ze strony polskiej bezpośrednie kontakty z Moskwą, papiery B. Bieruta, AAN, KC PPR, sygn. 1/171, t. 4.
  18. Prawnik (ps.): „Błędna nazwa", „Gazeta Ludowa" 1946, 3 kwietnia, nr 93.
  19. Co to jest referendum ludowe, „Głos Ludu" 1946, 4 kwietnia, nr 94.
  20. Cytat według T. Marczak: op.cit., s. 99.
  21. S. Szwalbe: Pierwsze TAK, „Robotnik" 1946, 22 maja, nr 139.
  22. Dlaczego NIE i dlaczego TAK, „Gazeta Ludowa" 1946, 30 maja, nr 148.
  23. Polskie Stronnictwo Ludowe..., s.78.
  24. Polskie Stronnictwo Ludowe..., s.112.
  25. „Archiwum...", s. 268.
  26. A. Paczkowski: Referendum z 30 czerwca 1946 r. Przebieg i wyniki, Warszawa 1993 (zeszyt 4 serii „Dokumenty do dziejów PRL"), zob. s. 11 niniejszej książki.
  27. Polskie Stronnictwo Ludowe..., s. 125.
  28. S. Mikołajczyk: Diariusz (prowadzony przez Marię Hulewicz), oprac. Wacław Kaszewski i Włodzimierz Leń [właśc. Włodzimierz Borodziej i Romuald Turkowski], Siedlce 1988, s. 61.
  29. Między innymi w zbiorze relacji funkcjonariuszy UB składanych w 1961 r. w komórce historycznej KC PZPR. Znajdują się one obecnie w AAN, sygn. R-79.
  30. A. Czubiński: Dzieje najnowsze Polski 1944-1989, Poznań 1992, s. 109.
  31. R. Buczek: Na przełomie dziejów. Polskie Stronnictwo Ludowe w latach 1945-1947, Toronto 1983, s. 191.
  32. K. Kersten: Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948, Poznań 1989, s. 249.
  33. S. Mikołajczyk: Diariusz.... s. 62.
  34. Aparat bezpieczeństwa w latach 1944-1956. Taktyka, strategia, metody, cz. I lata 1945-1947 (oprać. A. Paczkowski), Warszawa 1994, s. 75.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi