Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Andrzej Chwalba (2002), Związek Odwetu. Kedyw. Akcje zbrojne


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Podrozdział w: Andrzej Chwalba, Dzieje Krakowa. Kraków w latach 1939-1945, Wydawnictwo Literackie 2002, Rozdział VI. Kraków polski, 3. Polskie Państwo podziemne (tajne państwo), Część C. Podziemie wojskowe: ZWZ-AK


Spis treści

(Zorganizowanie dywersji)

Następstwem uświadomienia sobie potrzeby zorganizowania grup wykonujących wyroki na konfidentach i agentach oraz przeprowadzających sabotaż i akcje propagandowe była decyzja KG ZWZ o powołaniu w okręgach specjalnych grup dywersyjnych. W kwietniu 1940 r. w Krakowie został w ramach ZWZ powołany ZO, który na początku tworzyły dwie grupy bojowe, w tym jedna kierowana przez A. Bugajskiego, znanego w podziemiu pod pseudonimem „Halny”. W listopadzie 1942 r. (formalnie 22 I 1943) zamiast Odwetu został powołany Kedyw, czyli Kierownictwo Dywersji. Komendantami krakowskiego Kedywu byli po kolei: ppłk dr Stefan Tarnawski (od stycznia 1943 do maja 1944 r.) i mjr Jan Pańczakiewicz (od maja 1944 do stycznia 1945 r.).

(Zamach na Friedricha Krügera)

Najlepiej przygotowani do trudnych akcji żołnierze ZO, a następnie Kedywu, działali w Organizacji Specjalnych Akcji, czyli w Osie, powstałej w maju 1942 r. Jej zadaniem było wykonywanie wyroków na wyższych funkcjonariuszach aparatu wroga. Celem pierwszego ważnego uderzenia był gen. Friedrich Krüger, podsekretarz stanu, dowódca SS i policji GG, szef powstałego 7 V 1942 sekretariatu stanu do spraw bezpieczeństwa przy rządzie GG, uznany za odpowiedzialnego za liczne akty terroru. 20 IV 1943, w rocznicę urodzin Hitlera, Edward Madej z warszawskiego Osa-Kosa, we współpracy z Kedywem krakowskim, dokonał na alei Krasińskiego (Aussenring) zamachu. W jego wyniku Krüger został ciężko ranny, ale przeżył, a później wyjechał z Krakowa.

(Zamach na Hansa Franka)

W nocy z 29 na 30 I 1944 grupa bojowa Kedywu podjęła próbę zamachu na Hansa Franka, udającego się pociągiem do Lwowa na uroczystości związane z rocznicą objęcia władzy przez Hitlera. Decyzję o podróży pociągiem podjął Frank, a decyzję o zorganizowaniu na niego zamachu płk Józef Spychalski. Autorem planu akcji był Ryszard Nuszkiewicz, a wykonawcą mjr Stanisław Więckowski. O godz 22.40 ze stacji Kraków Główny odjechała specjalna lokomotywa z piaskiem, sprawdzająca bezpieczeństwo torów. Pięć minut później, o 22.45, w jej ślady podążył pociąg wiozący generalnego gubernatora ze świtą i żołnierzami ubezpieczenia. 20 km od Krakowa, w pobliżu małej stacji Grotkowice (rejon Puszczy Niepołomickiej), w następstwie eksplozji silnego ładunku wybuchowego lokomotywa wraz z trzema wagonami stoczyła się z nasypu, a trzy następne - wypadły z szyn. Nikt nie zginął, kilkanaście osób zostało rannych. Nie było też strat po stronie AK. Frank, choć ocalał - jechał w ostatnim wagonie - to jednak po raz pierwszy znalazł się w tak poważnych tarapatach. Na dwa dni został przerwany ruch kolejowy. Jednocześnie Kedyw rzeszowski wysadził szyny koło Dębicy. Frank do Lwowa doleciał samolotem. Śledztwo potwierdziło przypuszczenia, że w pobliżu generalnego gubernatora znajdują się informatorzy AK, dlatego zarządził on przeprowadzenie poważnych zmian personalnych w sztabie odpowiedzialnym za jego bezpieczeństwo. Rzeczywiście, AK miała w jego otoczeniu swoich agentów, w tym prawdopodobnie niemieckich oficerów. Dzięki nim dokładnie znano „rozkład jazdy” gubernatora, także wyprawy utrzymywane w tajemnicy, jak wyjazd na uroczystości do Lwowa. Niejednokrotnie dzięki agentom wiedziano też, kiedy Frank planuje wyjazd do Krzeszowic, do Rabki czy do Berlina.

Nie tylko w pobliżu Franka, ale i w wielu innych ważnych dla Niemców miejscach AK miała własnych ludzi, informatorów, głównie wśród Polaków zatrudnionych w administracji okupacyjnej (poczta, urzędy pracy). Wiosną 1944 r. został pozyskany do współpracy z AK i BCh kierownik Urzędu Wodno-Melioracyjnego w GG, austriacki inżynier Johann Hoschalik. W 1967 r. ambasador PRL w Wiedniu wręczył mu wysokie odznaczenie, przyznane przez Radę Państwa. Dzięki współpracownikom zatrudnionym na poczcie uratowano dziesiątki i setki osób oraz składów broni, lokali, melin itp. Dzięki agentom zatrudnionym w policji wiedziano na przykład, że w marcu 1944 r. Kripo będzie kontrolowało pociągi na konkretnych stacjach i w określonych godzinach.

Karą za „podniesienie ręki” na Hansa Franka było rozstrzelanie 100 Polaków. Akcje takie nakręcały spiralę przemocy z obu stron. Odpowiedzią na niemiecki terror były kolejne akcje odwetowe Polaków, a z kolei Niemcy... i tak dalej. Aby unikać stosowania przez okupanta zasady odpowiedzialności zbiorowej, pozorowano ataki partyzantki sowieckiej (atakowali akowcy przebrani w sowieckie mundury).


(Zamach na Koppego)

Ostatnią wielką akcją Kedywu, przeprowadzoną w stylu zamachu na Franza Kutscherę, była próba zabójstwa następcy Friedricha Krügera, dowódcy SS i policji w GG, Wilhelma Koppego, zastępcy Hansa Franka. Koppe uważany był za głównego sprawcę podkręcania spirali zbrodni i terroru. Nigdy się nie krył z opinią, że opór Polaków należy utopić we krwi, dlatego też na mocy wyroku Polski Podziemnej został skazany na karę śmierci, a jej wykonanie zlecono „Parasolowi”, czyli jednej z najbardziej znanych grup szturmowych Szarych Szeregów z Warszawy. Warszawiacy w samochodach przywieźli broń i sprzęt łączności. Między 24 a 29 czerwca zostali zamelinowani w krakowskich mieszkaniach, a w następnych dniach dopracowywali wraz z bojowcami krakowskimi szczegóły akcji, która była przygotowywana od kilku tygodni. Ostatecznie datę operacji wyznaczono na godziny ranne 11 VII 1944. Bezpośrednio wzięło w niej udział ponad 20 osób, aczkolwiek w różnych etapach prac przygotowawczych uczestniczyło około 200. Akcja została przeprowadzona na ul. Powiśle, w pobliżu pl. Kossaka. Trwała kilkadziesiąt sekund. Koppe ocalał, między innymi dzięki przytomności swego kierowcy, który jechał szybko, sinusoidą, utrudniając trafienie, i własnej, bowiem w czasie strzelaniny położył się na podłodze opancerzonego, dwunastocylindrowego mercedesa. Zginął natomiast jego adiutant. Po akcji nastąpił błyskawiczny odskok „Parasola” samochodami do Warszawy (przez Ojców). Jednakże po drodze doszło do wymiany ognia z Niemcami. Były ofiary śmiertelne wśród bojowców (2 zabitych, 3 rannych dostało się do niewoli). Krakowscy akowcy twierdzili, że pomysł desantu warszawskiego w obcym dla nich terenie nie mógł być udany, a z kolei warszawiacy mieli pretensje o złe ubezpieczenie odskoku. Warszawiacy zarzucali też krakowskiemu Kedywowi malkontenctwo i brak entuzjazmu. Rzeczywiście, w krakowskim Kedywie preferowano raczej akcje na mniejszą skalę, obawiając się akcji fajerwerków, mało efektywnych, a w skutkach nieraz opłakanych dla podziemia i ludności cywilnej, aczkolwiek w tym wypadku, po akcji na Koppego, Niemcy nie przeprowadzili działań odwetowych.

("Małe" akcje)

W ciągu kilku okupacyjnych lat rozmaite grupy - harcerskie, studenckie, wojskowe, Oporu Społecznego - przeprowadziły wiele udanych akcji, zwanych nieraz „małymi”, z reguły bez użycia broni, które były manifestacją sprzeciwu, przywracały wiarę i optymizm, stały się wyrazem ciągłości państwa polskiego i żywotności narodu. I tak kilkunastokrotnie: 3 maja, 11 listopada oraz 15 sierpnia, na Grobie Nieznanego Żołnierza, a także kilkakrotnie na kopcu Piłsudskiego składano bukiety kwiatów ze wstęgami w barwach narodowych, ze stosownymi napisami w rodzaju: „Bohaterom walki o wolność - Naród" czy „AK czuwa i walczy”.

1XI 1943 na mieście rozlepiono stosowne klepsydry, a na szarfie wieńca złożonego na pl. Matejki umieszczono napis: „Niemieckim ofiarom zamordowanym po katyńsku w Krakowie i Oświęcimiu”. 11 XI 1941 na kopcu Piłsudskiego Edward Wyroba z ZWZ wywiesił biało-czerwoną (faktycznie czerwono-białą) flagę, która wisiała do godz. 12 następnego dnia, po czym maszt został przez Niemców ścięty. Wiązanki kwiatów składano też ukradkiem na miejscach straceń. Co roku przed l września podziemie wzywało do bojkotu imprez rozrywkowych i do żałoby, do uczczenia bolesnej rocznicy w godny sposób. Tego dnia ulice pustoszały, mniej niż zwykle było klientów w cukierniach i restauracjach. Największy bojkot odnotowano w pierwszą rocznicę wybuchu wojny, l września 1940 r., kiedy to sprzedaż biletów tramwajowych przez konduktorów nie przekroczyła nawet 10% dziennej normy. Jednakże w późniejszych latach skala bojkotu - co zrozumiałe - była już mniejsza.

Niemałe wrażenie robiły też pomysły niekonwencjonalne, zawierające przy tym duży ładunek humoru, jak choćby ten z l IX 1943, kiedy to idący do pracy Niemcy przeczytali na tablicach swoich urzędów następujące ogłoszenie: „Z powodu ewakuacji, od poniedziałku zamknięte”. Do tego pomysłu powrócono 22 II 1944, kiedy to rozklejono fikcyjne obwieszczenie, podpisane jakoby przez Koppego, nakazujące natychmiastową ewakuację Niemców z Krakowa. Polscy konspiratorzy dostrzegli, że niejeden Niemiec potraktował to całkiem serio i po szybkim spakowaniu się, co rychlej Kraków opuszczał. Spore wrażenie robiły czerwone napisy „Nieder mit Hitler” na wielkich niemieckich plakatach z literą „V”, nie mniejsze zaś napis pod literą „V” - przerobiony z „Deutschland siegt an allen Fronten” - „Deuschland liegt an allen Fronten”.

Szczególnym powodem do niepodległościowych manifestacji okazała się wiadomość o tragicznej śmierci gen. Władysława Sikorskiego. Wywołała głęboki szok we wszystkich polskich środowiskach i okryła całą Polskę żałobą. W Krakowie w wielu miejscach pojawiły się kwiaty z napisem na szarfie: „Władysławowi Sikorskiemu - Polska Walcząca”, oraz klepsydry, z których część wykonały spontanicznie osoby spoza konspiracji. Kolportowano je m.in. przed kościołami. Natomiast w Rynku Głównym umieszczono napis: „Plac im. gen. Władysława Sikorskiego”.

Ludzie podziemia niejednokrotnie bawili się kosztem okupanta, wykazując duże poczucie humoru, kpiąc sobie z niemieckich słabostek. Po ucieczce Rudolfa Hessa w kilku miejscach w Krakowie, w tym na stolikach w lokalach gastronomicznych, pojawiły się karteczki z tekstem: „Uciekł pies, zwał się Hess. Odprowadzić sukinsyna za nagrodą do Berlina”. Klęski Niemców na wschodzie były okazją do różnego rodzaju manifestacji radości, choćby poprzez wypisywanie na murach krótkich zdań w rodzaju: „Niech żyje i niech się weseli Generał Mróz”.

W drugiej połowie roku 1943 nastąpił gwałtowny wzrost oporu, oczywiście nie tylko w Krakowie. Rosła chęć odwetu za upokorzenia, za deptanie godności, za traktowanie jako „podludzi”. Coraz liczniejsi Polacy prosili Boga, by wybaczył, „żeśmy za słabi, by zadusić bestię. Wzmocnij nasze ramię, by nie zadrżało w godzinie zemsty. Oni śmiertelnie grzeszą przeciw Tobie, gwałcą odwieczne prawa Twoje. Nie pozwól grzeszyć nam. Grzeszyć słabością, jak oni grzeszą zbrodniczym rozpasaniem”[1]. Coraz liczniejsi uważali kontrprzemoc za postawę jedynie dopuszczalną i zrozumiałą. Coraz liczniejsi zaopatrywali się w broń, m.in. rozbrajając Niemców. Uzbrojeni ludzie czuli się pewniej, bowiem mieli możliwość zadania śmierci i lepszej przed nią ochrony.

Od 1943 r. rosła skuteczność akcji sabotażowych w zakładach pracy, aczkolwiek trudno ustalić, jakie były efekty apeli podziemia o niewydajną, spowolnianą, pracę. Najskuteczniej i bodajże najwcześniej do działań o charakterze sabotażowym przystąpili pracownicy fabryki Zieleniewskiego, zorganizowani przez inż. Hausnera („Dornbacha”), który stworzył silną siatkę wywiadowczo-dywersyjną. Członkowie siatki - do czasu aresztowania - powodowali zakłócenia w ustalanych przez Niemców harmonogramach, uszkadzali urządzenia, maszyny, narzędzia, wprowadzali wadliwą dokumentację, co powodowało powstawanie trudnych do wykrycia serii bubli.

Od października 1940 r. członkowie ZWZ organizowali akcje niszczenia ksiąg podatkowych, przechowywanych w urzędach skarbowych, co miało utrudnić nakładanie podatków. Pierwsze z tych akcji miały jednocześnie na celu wypróbowanie skuteczności nabojów zapalających, produkowanych przez laboratorium ZWZ. 27 I 1943 bojowcy z PPS-WRN, kierowani przez Mariana Bombę i Adama Rysiewicza, zniszczyli za pomocą bomby zegarowej akta Urzędu Pracy z ul. Lubelskiej (w tym kartoteki Polaków w wieku od 16 do 50 lat, których chciano wysłać na roboty do Rzeszy). Dzieła dopełniła akcja wtajemniczonej w cel przedsięwzięcia straży pożarnej, która zamiast ratować, niszczyła.

Na rok 1944, przede wszystkim na jesień, przypadły coraz częstsze akcje ekspriopracyjne, mające na celu dostarczanie konspiracji - a zwłaszcza podmiejskim formacjom partyzanckim - żywności i odzieży. Gdy jedni konspiratorzy na oczach gapiów znosili na wóz masło i sery ze sklepu mleczarskiego przy ul. Siennej, inni ładowali na samochody 13 ton cukru z fabryki Wandera, jeszcze inni 4 tony żywności z niemieckiego magazynu żywnościowego mieszczącego się u oo. do-minikanów. Częstsze od wspomnianych były przedsięwzięcia mające na celu zdobycie pieniędzy. Wiosną partyzanci ze zgrupowania „Grom” dokonali udanego wtargnięcia do Banku Spółek Rolnych przy ul. Szpitalnej, w czerwcu inni ze zgrupowania „Żelbet” („Halszka”) wykradli 180 tys. zł z kasy Społem przy ul. Straszewskiego, w lipcu z kasy przy ul. Dietla wzięto 500 tys., a w grudniu ponownie bojowcy „Żelbetu” skonfiskowali 23 mln zł z drukarni Banku Emisyjnego, potrzebne na broń i zapomogi dla żołnierzy AK. Pieniądze wrzucono do worków i tramwajem przewieziono przez most, chroniony przez Niemców, na drugą stronę Wisły, „co dostarczyło sporo emocji”[2]. Ale operacje te niosły ze sobą również skutki negatywne, demoralizowały, uczyły, że cudze może być moje, i to bez zarabiania.


Przypisy:

  1. J. Karski, Tajne państwo..., s. 208.
  2. K. Albin, List gończy: historia mojej ucieczki z Oświęcimia i działalności w konspiracji, Warszawa 1989, s. 213.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi