Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Adolf Gołębiowski, Partyzanckie spotkania


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Adolf Gołębiowski ps. "Sokół II"
[w:] Wojenne i powojenne wspomnienia żołnierzy Kedywu i Baonu Partyzanckiego „Skała”, Tom I, Wyd. Skała, 1991



O zmierzchu, w zimny dzień kwietniowy 1944 roku, Oddział partyzancki „Grom” przekraczał granice placówki Armii Krajowej „Skowronek”. Na skarpach polnych drożyn, ledwie były widoczne bielejące pąki rozwijającej się tarniny.

Oddział zatrzymał się obok folwarku Ostrów, niedaleko Kobylnik. Oczekiwano na łącznika z placówki AK nazwanej kryptonimem „Drozd”, a należącej do terenu gminy Drożejowice. Miał on przeprowadzić żołnierzy Oddziału na nową melinę, znajdującą się na tejże placówce.

Za chwilę zjawia się łącznik pchor. „Sokół” (Adolf Gołębiowski). Po wymianie haseł usiedli gromadnie na leżących balach drzewa i odpoczywając prowadzili przyciszone rozmowy na temat sytuacji i warunków jakie panują na terenie przyszłej działalności Oddziału.

Jak zauważył „Sokół” większość partyzantów to urodzeni krakowianie. Wspomniał, że w latach 1941-1942 był uczniem Szkoły Budowlanej w Krakowie przy ul. Dietla. Okazało się, że i „Orlik” z OP „Grom” był absolwentem tej szkoły i tak doszło do niespodziewanego spotkania kolegów szkolnych.

Odtąd rozpoczynają się częste kontakty służbowe oraz przyjacielskie i prawie rodzinne z domem „Sokoła”, przez niego nawiązuje Oddział dalsze potrzebne znajomości z wieloma zaprzyjaźnionymi rodzinami, niesłychanie czynnymi, tutejszymi członkami Armii Krajowej.

W miarę przybywania do Oddziału żołnierzy „Gromu”, następowały dalsze spotkania kolegów szkolnych, nawet z tej samej klasy. Byli nimi: „Rzeżucha” - Marian Pogan i bracia Wańkowscy Ryszard i Wiesław („Tatar” i „Piach”). Później nieco, spotyka „Sokół” Józefa Fiszera ps. „Myśliński”.

Spotkania kolegów zawsze zaliczane były do najprzyjemniejszych, zwłaszcza w warunkach wspólnej walki z wrogiem hitlerowskim.

„Sokół” po skończeniu technikum budowlanego, od roku 1943 mieszkał we wsi Grodzonowice, razem z rodzicami i młodszym od siebie bratem, w rodzinnym domu.

Znajdował się tu mocno eksploatowany punkt przerzutowy partyzantów i melina dla wielu ugrupowań organizacyjnych, takie mp. nocnych patrolów miejscowego KB.

Matka „Sokoła” w miarę możliwości, dobrą kuchnią podejmowała kolegów z „Gromu”, często powracających z Krakowa, Wisłą do Brzeska Nowego, a potem, różnie - pieszo, końmi, jak się dało - aż do meliny pod lasy chroberskie, z odpoczynkiem po drodze w domu Gołębiowskich.

Trzeba stwierdzić z przyjemnością, że partyzanci Kedywu Krakowskiego byli tu bardzo szanowani i lubiani. Wszędzie, gdzie się pojawili, byli przyjmowani otwartym sercem, wdzięcznością i ze wzruszeniem. Przynosili przecież z sobą powiew wolnej Polski! Polski mundur, nieukrywana broń u pasa, zapewniała obronę i bezpieczeństwo, a co również bardzo ważne - porywali swoją młodą, zapaloną, pełną nadziei chęcią służenia ojczyźnie! Te elementy stanowiły niesłychanie ogromną wartość duchową i niosły otuchę dla oczekujących wolności Polski. Wszyscy patrzyli w młode twarze żołnierzy leśnego wojska, napewno! - z wielką wiarą i ufnością.

Szczególnie entuzjastycznie zapraszał pod swój dach, ojciec „Sokoła”. Stary żołnierz, noszący kiedyś błękitny mundur Hallerczyka, znający dobrze tułaczkę wojenną z I wojny światowej, wiedział czym pokrzepić żołnierza. Mimo starszego wieku przyjmuje ps. „Lis”, nadal czynny wraz z synami: „Sokołem” i młodszym, 19-letnim Janem „Granatem”, służy w terenowej organizacji AK.

W jego domu zwykle następował upragniony przez kolegów z „Gromu” etap wypoczynku, posiłku, nie raz noclegu i popasu koni. czasem konia i wóz pozostawały przez pewien czas, pod opieką gospodarza, partyzanci wtedy udawali się bocznymi, polnymi ścieżkami na meliny pod las.

Kochał tę młodą brać przyjaciół z lasu i radością cieszył serce w następnym oczekiwanym spotkaniu. Ukochanymi bywalcami w jego progach byli: „Leśnik”, „Sam”, „Buńko”, „Kat”, „Orlik”, „Ryś”, „Judasz”, „Gala”, „Żmija”, „Czort”, „Zbójnik”, a następnie ? ...........wszyscy chłopcy z „Gromu”!

Obszerne zabudowania gospodarskie Gołębiowskich stanowiły w latach 1943-1944 bazę szkoleniową dla konspiracyjnego kursu podchorążych placówki „Drozd”. W ramach współpracy organizacji terenowej Armii Krajowej i OP „Grom”, w odbywających się wykładach dla słuchaczy podchorążówki wziął udział „Karp” z „Gromu”. Dał wykład o obsłudze pistoletu maszynowego typu „Sten” - wówczas mało znanej broni.

Wspólnie terenówka i OP „Grom” odbywali ćwiczenia strzelania w lasach chroberskich, gdzie imponował swoją sztuką dobrego strzelca przede wszystkim kolega z „Gromu” ps. „Gala” - Jerzy Baster.

Zdarzyło się, że raz wzięła udział w nich dwudziestoletnia łączniczka z Sielca „Sokolica” - Janina Tatarczuchówna, najczęściej kontaktująca się z OP „Grom”. Przybyła do lasu z dcą Komp. AK „Maratonem”, wizytującym ćwiczenia w strzelaniu. Udało się wtedy „Sokolicy” uzyskać najlepszą lokatę w strzelaniu ze „Stena”, co w gronie samych mężczyzn uchodziło za rzecz normalną.

Wspólnie też i często odbywały się nocne wyprawy Oddziału z „Sokołem”, znającym każdą ścieżkę w terenie. Wędrowali nocą do Liegenachaftów celem rekwirowania żywności dla kuchni Oddziału.

Innym razem przewoził kolegów „Błyska” i „Zbójnika” - wracających z wyprawy po broń na tereny wschodnie i paradujących w mundurach organizacji Todt, - na maliny dla nich jeszcze nieznane.

Niedługo, po zadomowieniu się Oddziału na placówce „Drozd” - po licznych kontaktach służbowych z łączniczką Jasią Tatarczuchówną „Sokolicą”, córką kierowniczki szkoły z Sielca, dom jej matki staje się drugim domem partyzantów z „Gromu”. To też chętnie w nim bywali.

Jako pierwszy zjawił się w nim dca „Gromu” pchor. „Sam” i „Leśnik”. Wyjątkowa panowała w taj rodzinie - atmosfera polska. Matka, pani Stefania Tatarczuchowa, długoletnia nauczycielka, znana i ceniona od lat patriotka polska (podobnie jak jej nieżyjący mąż, jeszcze po śmierci poszukiwany przez Niemców jako niebezpieczny patriota polski), wychowawczyni wielu pokoleń młodzieży - nie bacząc na represje i groźbę śmierci kontynuuje tajne nauczanie z zakresu gimnazjum, a w szkole, mimo zakazu władz okupacyjnych, przesyca naukę historii, geografii i literatury Polski. Karmi dziatwę szkolną umiłowanym duchem polskim i gorącym patriotyzmem.

Wraz a trzema dorosłymi córkami (jedna z nich mężatka, żona oficera, przebywającego w niemieckiej niewoli, z zawodu nauczycielka, zatrudniona z matką w szkole), łączniczkami i sanitariuszkami, zaangażowana jest od początku okupacji w czynną pracę konspiracyjną organizacji ZWZ, a następnie w Armii Krajowej. Szkoła i jej dom stanowi żywe ognisko tej pracy. Tu wykonują czynności związane z wykańczaniem map wojskowych, przepisują brakujące podręczniki dla konspiracyjnych kursów podchorążówek, notują nasłuchy radiowe dla prasy podziemnej, kolportują prasę, szyją proporce, opaski, flagi polskie, haftują na nich znaki organizacyjne, odbywają konspiracyjne kursy sanitarne, prowadzone w szkole przez lekarzy, gromadzą leki i kompletują apteczki terenowe, sprawują opiekę nad rannymi żołnierzami, utrzymują łączność między placówkami a dowództwem batalionu i dywizji.

W ich mieszkaniu mieści się skrzynka kontaktowa dla dziesiątek ludzi przekraczających próg tego polskiego, ofiarnego domu. Dom ten jest schronieniem i meliną dla wielu ukrywających się „spalonych” członków organizacji i wymagających wielkiej ostrożności i inteligentnej formy opieki, a przede wszystkim prawdziwej troski.

Nic też dziwnego, że ta oddana SPRAWIE nauczycielka przyjęła pseudonim „TROSKA”.

W tym czasie, kiedy partyzanci z OP „Grom” bywali w domu „Troski”, wydarzyła się nie lada tragedia, przyszła wiadomość, że dcy „Samowi” zmarła, jeszcze młoda i ukochana matka. Przeżywał tę stratę bardzo boleśnie, będąc u kresu załamania psychicznego. Wówczas to „Troska” ratowała zagubionego, daleko od rodziny, cierpiącego syna. Długo trwają-ca depresja wymagała szczególnej opieki, zanim wróciła równowaga i siły.

W mieszkaniu pani Tatarczuchowej „Troski” odbywały się w warunkach wyjątkowej ostrożności, najliczniejsze i najpoważniejsze odprawy sztabowe dowództwa 106 DPAK, na których zapadały historyczne decyzje. Tu też znajdowały miejsce konferencje wojskowe wielu ugrupowań organizacyjnych, wspólnie radzących z AK, BCh i AL.

Przy wszelkich tego typu okazjach, czynności związane z kwatermistrzostwem wykonywały córki i matka „Troska”, aby nie wtajemniczać nikogo spoza domu.

W okresie Rzeczypospolitej Kazimiersko-Pińczowskiej miejsce postoju dla całego dctwa baonu „Zagraja” wybrano również w szkole w Sielcu.

Bywało czasem wtedy, że „Troska” wydawała po 100 obiadów dziennie.

W mieszkaniu „Troski” mieścił się szpital polowy, gdzie opiekę lekarską sprawował lekarz przyjeżdżający ze Skalbmierza, natomiast opiekę pielęgniarską przez dzień i noc, sprawowały łączniczki i sanitariuszki: „Jutrzenka”, „Sokoli-ca” i „Sama”, córki „Troski”.

Po walce 26.VII.1944 r. pod Sielcem, przywieziono do szpitalika rannego „Wilka” z OP „Grom”, który był lekko draśnięty w brzuch, ale rana w łokciu prawej ręki była poważna i krwawiąca długo. Ranny „Wilk” cierpiał w pierwszą noc bardzo.

Na drugim łóżku, obok „Wilka”, leżał gorączkujący wysoko, chory na zapalenie płuc i zakażenie palca u ręki, partyzant również z OP „Grom” – „Ryś” Kazimierz Meres (10 dni ranni z „Gromu” przebywali w domu „Troski” - 26.VII, - 5.VIII.44 r.).

W dniu walki pod Sielcem panował w szkole niesamowity ruch już pod sam wieczór. W sali szkolnej umieszczono Niemców wziętych do niewoli. Ręce im drżały, nie mogli skręcić papierosa, gdyż tytoń się im rozsypywał na podłogę. Na tablicy, ułożonej na ławkach szkolnych, leżał straszliwie poharatany Niemiec. Miał ogromną, rozwaloną ranę na prawym udzie nogi. Rannego Niemca opatrywał w szkole dr Olwiński „Salwarsan”, pomagała sanitariuszka „Sokolica”. Niemcy spod czoła łypali oczami i obserwowali naradzających się oficerów z batalionu „Zagraja” i zwycięskich żołnierzy z OP „Grom”, podnieconych jeszcze wspaniałą walką i zwycięstwem, uchodzili przecież w oczach wszystkich za bohaterów dnia!

Od tej walki nastąpiła Rzeczpospolita Kazimiersko-Proszowicka, nazywana również Kazimiersko-Pińczowską.

Takich owacji i entuzjazmu ludność Sielca jeszcze nie pamiętała, jaką darzyła uradowanych partyzantów, z „Gromu” !! Wśród okrzyków radości, kwiatów odjechali szczęśliwie pod las, a za parę dni opuścili, żegnani z żalem i smutkiem przez przyjaznych kolegów i mieszkańców, placówkę „Drozd”, aby udać się w tereny proszowickie.

Niemców, wziętych do niewoli, w rezultacie odesłano podwodami do Miechowa, uzyskawszy wpierw na piśmie oświadczenie od dowódcy niemieckiej grupy, te nie będą stosować represji na ludności cywilnej.

Opustoszała szkoła. W szpitaliku pozostał „Wilk”, „Ryś” i z terenu żołnierz NN, ranny w piętę (od rykoszetu), (chyba z Rosiejowa).

Już 5 sierpnia o świcie ranni i szpital musiał być ewakuowany, gdyż w pobliskim miasteczku Skalbmierzu nowa tragedia! Niemcy palą i mordują ludzi! Okoliczne wsie były zagrożone. Ludność opuściła domostwa i umknęła pod lasy chrobarskie.

„Sokolica” umieściła rannych w Dębianach, u gospodarzy Kwapińskich, lecz nie na długo, gdyż zostali przeniesieni do Oddziału.

Za parę tygodni również „Sokolica” musiała opuścić dom i rodzinę ukrywając się przed poszukującymi ją Niemcami. Krótki, bo trwający od kwietnia do sierpnia 1944 r., kontakt Oddziału „Grom” z zaprzyjaźnionymi domami został na jakiś czas przerwany, ale odrodził się po zimie 1945 roku, kiedy znów rodziny „gromowskie” spotkały ale z „Sokolicą”, już żoną „Sokoła II” w Krakowie.

Wtedy to razem postanowiliśmy odwiedzić szkołę w Sielcu, dawne meliny, miejsca walk, a takie serdecznych ludzi. Takie spotkanie przygotowała „Sokolica”, z pomocą dawnych przyjaciół wsi z byłej placówki „Drozd”, ale dopiero po kilkunastu latach.

Były świeżuchne bochny wiejskiego chleba, pachnące osełki masła, serki śmietankowe wyciskane w lnianych woreczkach, także smakowita czosnkowa, skalbmierska kiełbasa, - były niekończące powitania, łzy i przyjacielskie uściski spotkanych z minionych lat ludzi.

Posiwiali dawni partyzanci licznie stawili się na miejsce spotkania, wybrała go „Sokolica” (wrośnięta jeszcze ciągle w tamtą ziemię) na uroczym, wysoko położonym starym grodzisku stradowskim - dziś okrytym zieloną murawą - skąd rozciągał się szeroki widok na wsie i meliny dawne, partyzanckie, należące kiedyś do terenówki placówki AK „Drozd”.

Najbliżej widoczna Kopanina, zwana przez chłopaków „Meksykiem”, romantyczna melina mieszcząca się w maleńkiej chatce, wiszącej na przeciwległym wzgórzu grodziska. Obok, na dole, Stradów z drewnianym kościółkiem pośrodku. W nim to chłopcy z lasu śpiewali litanie podczas nabożeństw majowych.

Dalej, już mniej czytelne w krajobrazie, wsie Mękażowice, Budziszowice w gąszczu starych drzew, wyżej Turnawiec, Czarnocin, maleńka wioska Opatkowiczki, najniżej położone Ciuślice, tuż przy nich Miławczyce z unikalnymi drzewami w parku, za nimi Stary Bieglów przypominający urocze wesele, na którym były - w czasach partyzanckich - tańce chłopaków, najdalej, widoczne długie łańcuchowe wsie, ginące w ogrodach: Grodzonowice i Sielec. Jeszcze od strony ciemnego pasma lasów chroberskich widnieją małe domki wsi Zagaja Stradowskiego, Zagaja Dębińskiego, o parę pól dalej wsie Dębiany i Sudoł, obok Dzierążnia, za nią na południe Rowy Bieglów - pierwsza melina „Gromu” -, Kujawki Małe i w dali widać ciemne czuby drzew z Drożejowic.

Mokre od łez oczy szukają dawnych ścieżek polnych, dróżek partyzanckich, wąwozów, zagajniczków i uroczych łąk ozdobionych alejami wierzb przygarbionych ...

Niezapomniane chwile z tamtych lat przesuwają się jak film - do dziś żywe pozostały w sercach, - pozostała wierna wspólna przyjaźń z najpiękniejszych lat młodości...

To miejsca, z którymi wiążą chłopców z byłego OP „Grom” nici dawnych niezapomnianych wspomnień, przeżyć i spotkań partyzanckich.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi